niedziela, 29 grudnia 2013

Indie i druga rocznica

Po raz pierwszy udało mi się polecieć bardziej na wschód i południe niż Afganistan. Wznoszę mój mały prywatny "cheers" w związku z tym, że jestem z Filipem w połódniowych Indiach, w Kerali. Miejsce w którym jesteśmy dokładnie można opisać jako "Indie powiatowe" czy nawet "Indie gminne". Daleko od wielkich miast i tłumu ludzi. Otoczeni naturą. Jest niesamowicie zielono i całkiem chłodno, bo mieszkamy na wzgórzach ok. 1000 metrów nad poziomem morza.
Zatrzymaliśmy się w nazwijmy to "prywatnej kwaterze" która ma nie tylko europejski standard ale też fantastycznych nauczycieli jogi z którymi ćwiczymy codziennie rano i wieczorem, dzień po dniu wracając do formy. Każdemu kto chce naprawde wrócić do rownowagi bardzo polecam (chociaż na 2-3 dni, choć my zostajemy na znacznie dłużej) Mundax homestay: http://www.mundax.com/. Miejsce jest CUDOWNE. A nasi "hostowie"... brak słów. Nigdy nie sądziłam, że spotkam się z tak fantastycznymi ludźmi w tej sytuacji. A historia też jest dobra - historia tego jak znalazłam to nisamowite miejsce. Było tak: Jeden z moich ostatnich dni w pracy, miałam wolną chwilkę więc sprawdzałam jakie są opcje, żeby ćwiczyć jogę w Indiach. Myślałam o Goa bo to miejsce jest turystyczne i można czuć się swobodnie - uciekając od opresyjnego afgańskiego społeczeństwa i stresu mało obchodziły mnie walory kulturowe, chciałam nie zwariować - odopocząć, żeby nikt się na mnie nie gapił ani nie otaczał negatywną energią. Okazało się jednak, że Goa to raczej "party place" a to nie jest najlepsze miejsce na dekompresję, bo nie można się aż tak do końca zrelaksować. Po za tym wszystko było albo zabookowane albo zdecydowanie za drogie. W końcu ktoś ze znajomych powiedział "Kerala", wygooglowałam ale znowu drogie albo zajęte, wiec weszłam na 10 stronę wyszukiwania w googlu, obejrzałam zdjęcia (żadnych chatek z pająkami tylko normalny dom) i zadzwoniłam. Odebrała pani i rozmawiamy ja jej mowię ze ceny chciałabym poznać, ona, żebym jej maila dała, ja jej że spoko, ale jej prześlę smsem, bo ja jestem z Polski i mam bardzo długie imię, a przez to długiego maila. W tym momencie cisza, a potem pani mówi po polsku, "ale ja tez jestem z Polski"... I tak Polka w Kabulu dzwoniła do Polki w Kerali. I tak poznałam Agę. I to już był "must go". Wiza, bilety, Kerala. Jest ekstra.

Byliśy też w prawdziwym ayurvedycznym szpitalu na masażach oraz (truuutuuutuuuu ;)) jeździliśmy na słoniach, a nawet kąpaliśmy jednego. Wiem, że to "turystyczna" rozrywka, ale raz w życiu chciałam przytulić się do słonia - co też zrobiłam siedząc na jego mokrym, chropowatym grzbiecie. Niesamowite wielkie stworzenia. Nawet zostałam przez niego polana wodą z trąby - elephant shower. Czuję, że mimo, że to dopiero tydzień po za Afganistanem, to i tak już dużo tej ciężkej złej energii ze mnie zeszło. Duża część dekompresji nastąpiła. Ale wiem, że jeszcze nie do końca, bo ciężko mi medytować. Wciąż jeszcze. Ale czy totalna dekompresja jest w ogóle możliwa? Zwłaszcza, że ja wiem, że do Kabulu wracam? Ciężko powiedzieć. Wiem, że mam miesiąc. Teraz to już trochę mniej niż miesiąc, bo będę z powrotem 20tego stycznia.
Nigdy nie miałam tak długiej i rekalsującej przerwy w byciu w Afganistanie. Bardzo dużo różnych aktywności i ciągle joga - prawdziwe, dobre wakacje i relaks. Chyba zasługuję (zasługujemy oboje z Filipem) skoro właśnie dziś jest moja druga rocznica przyjazdu do Kabulu. Ciężko uwierzyć, prawda? Mi jest ciężko uwierzyć.

Podsumować te dwa lata?
3 prace, 4 domy, +10 do umiejętności pracy po angielsku (normalne funkcjonowanie, pisanie rapotów etc.), pierwsze zmarszczki w wieku lat 25/26ciu, trochę dodatkowych kilogramów, dużo dobrych ludzi, kilkoro kiepskich ludzi, jeden Filip :), niesamowity rozwój.

Teraz stoję przed perspektywą nowej pracy - mam podpisany kontrakt, zaczynam 1 Stycznia, a faktycznie 13 Stycznia w Holandii. To samo w sobie jest dość niesamowite bo pracodawca wysyła mnie na "orientation meeting" na inny kontynent :) A potem wracam do Afgu. Niespokojnego, zimnego Kabulu. Który może będzie ok jak długo będzie leżał śnieg. A potem przyjdzie znów krwawa wiosna. Tym razem z wyborami, które są tak dużą niewiadomą.

Ja jednak zaczynam mieć czyste serce - czyste od zanieczyszczenia stresem, spalinami i niepewnościami. I zaczynam mieć nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Bo nie jest tak źle jak to malują i ja to wiem. Mój stres miał tak naprawdę więcej wspólnego z pracą niż z sytuacją bezpieczeństwa ostatnio. Moje serce czuje się coraz lepiej. Joga działa naprawdę fantastycznie. Bycie w dobrym, zielonym miejscu - działa też. Masaże ayurvedycznymi olejkami pozwalają moim kolanom nieboleć. Oddycham głęboko, jak nie oddychałam od lat. Jest dobrze.

PS. To zlecenie ktore teraz biorę jest moim ostatnim zleceniem w Afganistanie pod rząd. Nie chodzi tu o butne stwierdzenie, że na pewno dostanę następną ofertę - tego nigdy nie wiadomo (zwłaszcza, że obecnej pracy jeszcze tak naprawdę nie zaczęłam), ale chciałam to napisać, że tak - że to moje ostatnie zlecenie w Afganistanie i że po tym kontrakcie zmieniamy kraj. Czyli w okolicach pewnie lipca (biorąc DŁUGIE wakacje) chętnie zacznę pracę w jakimś innym kraju (tylko Sudan i Arabia Saudyjska nie wchodzą w grę :)). 

niedziela, 1 grudnia 2013

Cos naprawde wartosciowego

Nie wiem jakich uzyc slow. Rany - serio. To mi sie nie dzieje zbyt czesto, zeby w zaniemowic (zaniepisac). No bo jak przedstawic cos co jest naprawde wartosciowe w taki sposob, zeby nie odebrac temu czemus "magii"? Nie zrobic z tego banalu?
Jezeli powiem kliknijcie w ten link : http://mateuszjazwiecki.com/ a zobaczycie najbardziej niesamowite zdjecia z Afganistanu, jakie w zyciu widzieliscie... to brzmi zle. Bo te zdjecia nie sa "niesamowite". One sa ... nie wiem... intymne(?). I nie chodzi mi o osobisty cykl autora Lost Time ale o przede wszystkim Kabul Blind School.
Moze to tylko ja, ale dla mnie te zdjecia szkoly dla niewidzacych dzieci sa prawie, ze mistyczne. I wiem jak to patetycznie brzmi. A moze po prostu to chropowate piekno mnie tak rusza? Bo mowiac szczerze przez to, ze warstwa estetyczna jest tak obezwladniajaca, ze nawet do mnie nie dociera jak waznymi miejscem jest jedyna szkola w Afganistanie w ktorej dzieci ktore nie widza moga nauczyc sie zawodu.
Nie umiem pisac o rzeczach ktore mnie zachwyacaja. Nie umiem do nich zlapac dystansu. Tak jak do tej dziewczynki z prawie ostatniego zdjecia ktora czyta braillem. Wiec nie bede pisac. Bede patrzec. 

środa, 27 listopada 2013

Nowy kawalek pisania

Wszyscy ktorzy czytaja tego bloga przez jakis juz czas nie beda zaskoczeni tym co napisalam na http://www.monoloco.pl/podroze/ekspacki-kabul-afganistan - jest o pierwszej ciezkiej zimie i o wszystkich cudnych rzeczach, ktore mialam szanse tu robic. Zapraszam do rzucenia okiem :) 

wtorek, 19 listopada 2013

Utknełam więc piszę

Eh. Co za tydzień. Jestem na "lock downie" czyli nie moge wyjść z domu. Dlaczego? Sprawa jest związana z polityką i bezpieczeństwem - generalnie, spory kaliber.  Machnęłam o tym na natemat więc nie mogę się powtarzać, proszę kliknąć tu: http://aleksandrapawlik.natemat.pl/82515,przyszlosc-afganistanu-rozstrzygnie-sie-w-czwartek i się wysztkiego dowiedzieć. 

środa, 13 listopada 2013

Bamian

No nic specjalnego - pustka po buddzie z V wieku wykonana przez Talibow. Chopiec z owcami. Facet na motocyklu. Jakies domy. Bamian, Afghanistan. 

środa, 6 listopada 2013

Slodka rutyna

Znouw zaczal wiac "wiatr zmian". Na razie nie wieje z pelna moca, ale juz czuje przez skore, ze niedlugo porwie mnie z moca huraganu i wypluje gdzies po drugiej stronie. Miejmy nadzieje, ze nie po drugiej stronie linii zycia, a po prostu po drugiej stronie zmiany. To jeden z tych nie wielu momentow, kiedy lapie sie na mysli jak bardzo doceniam kabulska rutyne w ostatnich dniach. Ma to zapewne wiele zwiazku z tym, ze mimo ze zdazaja sie stresowe sytuacje, to nie maja one mocy chwiania fundamentami mojego zaczepienia w rzeczwistosci.

Doceniam to jak bardzo ostatnio nudze sie w pracy. To bardzo ciekawe, ze tak sie dzieje, ale ostatnia zmiana tempa jest tak niesamowita, ze az brak mi slow. Wczoraj bylam nawet w stanie wyjsc z pracy po 8 godzinach!! Wczesniej pracujac w poprzek 2 projektow, teraz jestem na jednym i zdazaja mi sie momenty w pracy, zeby nie pracowac podczas przerwy na lunch. Cos niesamowitego. Ciekawe, czy tak wlasnie pracuja normalni ludzie.  

Zabawne jest to, ze moja pierwsza nie-studencka (pelny wymiar godzin) robote dostalam w Afganistanie, wiec nawet nie wiem czy to specyfika tego kraju ze tak dlugo zdarza mi sie pracowac, czy po prostu "tak jest", a moze po prostu "ja tak mam". Wiem, ze na poczatku to byla kwestia pracy po angielsku. Zupelnie czym innym jest studiowac po angielsku, a zupelnie czym innym pracowac w drugim jezyku. Nadal nie mam tempa pisania nativow, ale jest juz duzo duzo lepiej. Jestem w stanie napisac raport na piec stron w ciagu 3 godzin zbierajac materialy z 5 zrodel. Tak czy siak, wiem ze ta sytuacja sprzed 3 miesiecy, kiedy pracowalam non-stop (2 godziny na sen i do pracy) dala mi szanse duzo sie nauczyc, ale mam szczera nadzieje, ze nie bede musiala juz tego powtarzac. A gdybym musiala, to na zapas doceniam to, ze moge ponudzic sie w pracy robiac workplan i nie majac zadnych dodatkowych obowiazkow "na wczoraj".

W dodatku przyszla jesien. Kabul jest szary, zablocony i mokry. Przypomina Polske kolorem nieba w listopadzie. I to przeciez nie jest nostalgia, bo gdzie to tesknic za listopadem w Warszawie (?!) ale powietrze pachnie jak jesien/zima w gorach - co jest mile. Zaczelam nosic swetry i sztyblety, pic energetyki i cwiczyc joge - jesien, jesien. Jest super kiedy nic sie nie dzieje. Tylko ten wiatr. Wiatr przynoszacy zmiany. Zaczyna poruszac papierami na moim biurku. 

niedziela, 27 października 2013

Afganistan na zimno, Afganistan na goraco

Jak wszyscy szanowni Czytelnicy tego bloga wiedza, moje pisanie na doafgu.blogspot.com jest bardzo osobiste. Jezeli macie jednak ochote na bardziej analityczne wpisy, bardziej na powaznie to zapraszam na
aleksandrapawlik.natemat.pl.
Znajdziecie tam bardziej przekrojowe podejscie do tematow, ktore byly opisywane na biezaco na doafgu. Uzupelnione o pytania ktorych tu nie postawilam, bo pisalam - zwykle - w emocjach. Taki Afganistan na zimno wlasnie. I moze troche lepsza ortografia, bo teksty na natemat edytuje dodajac polskie znaki. Zapraszam do czytania. I do wypowiadania swojego zdania oczywiscie. Ciezko jest dyskutowac z emocjami, ale wlasnie tam na natemat staram sie podchodzic do tematu racjonalnie.

Pozdrawiam z Kabulu! 

niedziela, 13 października 2013

Osiaganie

Az ciezko uwierzyc, ze minely 2 miesiace od mojego ostatniego wpisu. Czas przelecial naprawde szybko, a byl wypelniony bardzo waznymi dla mnie wydarzeniami, ktore dzialy sie nie jako na marginesie mojego Afganskiego zycia. Otoz udalo sie - obronilam prace magisterska. Ciezko mi jeszcze w to uwierzyc. To byl wysilek z gatunku "nadludzkich" - moja praca jest bardzo wymagajaca czasowo, Kabul ogolnie jest dosc stresujacy (choc nie ostatnio - zadnych wiekszych atakow), a ja musialam napisac magisterke od nowa w ciagu miesiaca - pierwsza wesja nie znalazla uznania promotorki. Tak wiec 30 wrzesnia sie obronilam. Polecialam do Polski specjalnie po to. Bylo warto, bylo super, zakonczylam pewien etap i bardzo sie z tego ciesze, bo nie bedzie juz nade mna wisiec. A po za tym satysfakcja ze faktycznie doprowadzilam to do konca jest fenomenalna - chociaz dosc powoli do mnie dociera. Aha i obronilam sie na 5 :) Mialabym dyplom z wyroznieniem gdyby nie to, ze bronilam sie 2 lata po absolutorium. Czyli co? Teraz z prawie 2 latami w Afganistanie jestem swiezutkim absolwentem... Czuje sie z tym naprawde dobrze. To co teraz? Co robia swiezutcy absolwenci?

Wracam do pisania wiec prosze zagladac - musze nadrobic te 2 miesiace.


A na zdjeciu moj ulubiony kierowca patrzy na graffiti w bylym budynku parlamentu afganskiego Darulaman Palace, ktory zostal zniszczorny podczas civil war oraz przez Talibow.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Mężczyźni w Afganistanie tego nie chcą

„Aleks ty robisz ten projekt, żeby mężczyźni w Afganistanie nie bili kobiet, a jeżeli tak zrobią żeby szli do więzienia. Ale mężczyźni w Afganistanie tego nie chcą.” – zaśmiał się Shinwari oglądając plakat ze wskazówkami jak media mają odpowiedzialnie raportować na temat przemocy wobec kobiet: nie podawaj imienia ofiary, nie pokazuj urazów ofiary, pamiętaj że ofiara ma prawo odmówić wywiadu.
Zrobiliśmy niezły plakat. W trzech językach: dari, pashto i po angielsku. A śmiech Shinwariego z którym dziele biuro brzmiał jak międzynarodowy język „sytuacji”. To brzmiało prawie jak cień groźby. Coś czego Shinwari nie akceptuje. I stał na tyle blisko mojego biurka, że czułam że szuka konfrontacji.
Spojrzałam chłodno na Shinwariego. Powiedziałam mu, że to przecież nie jest tak, że to tylko mężczyźni krzywdzą kobiety, że kobiety też biją kobiety. I że to ważne żeby jeżeli kobieta nie zgadza się na swoją sytuację życiową – żeby miała gdzie pójść. On nie spodziewał się, ze podejdę do tego na chłodno. Powiedział „Aleks to jest Afganistan”. A ja powiedziałam, że jeżeli przez to, że dziennikarze raportują odpowiedzialnie chociaż jedna kobieta będzie miała lepszy los – to warto to wszystko robić.
Miałam wrażenie, że świat zamarzł w tym upale. Obecny przy sytuacji Rahat skulił się na krześle. Shinwari pokrążył jeszcze chwilę. Poprawił swoją wędkarską kamizelkę nałożoną na koszulkę wyciągniętą na jeansy. I poszedł. Patrzyłam za nim chłodno. Rahat umykał spłoszonym spojrzeniem.
Dlaczego miałam wrażenie, że Shinwari wypowiedział swoje zdanie? Może dlatego, że to oczywiste. Dlaczego teraz? Właśnie przez te plakaty. Wiem to. Do tej pory Shinwari nie wiedział dokładnie czym zajmuje się mój projekt. Teraz już wie, że jestem jedną z tych osób które chcą zburzyć jego zastany spokój świata w którym mężczyzna jest czymś więcej niż kobieta.
No więc tak. Jakie są na to moje poglądy?  Proste. Nazywam je sobie „prawem bólu” jeżeli jakaś kulturowa praktyka, tradycja sprawia ból a tym bardziej polega na zadawaniu bólu osobie która nie jest mną, osobie trzeciej – jest po prostu zła. Za przykładzie zachodniej kultury? Jeżeli ja sama idę sobie przekuć uszy i to mnie boli, ale robię to w imię tego, że chcę nosić ładne kolczyki a przez to ścigać kanon zachodniego piękna – wszystko w porządku. Ale kiedy byłabym matką córki, którą zawlokłabym do zakładu przekuwania uszu na tydzień przed komunią żeby „pięknie wyglądała” a potem trzymała ją ignorując jej ryki i wrzaski podczas zabiegu – to już jest bardzo nie tak. W sytuacji dziecka ta kwestia jest szczególna, bo dziecko nie może aktywnie sprzeciwić się rodzicom – nawet w naszej kulturze – nie kiedy masz 8 lat. A w Afganistanie niektóre dziewczynki są wydawane za mąż mając właśnie lat 8.
Podczas jednego z badań – fokusowej grupy słuchającej – zorganizowanej przez radio z którym obecnie współpracuje okazało się, że to głównie kobiety znęcają się nad kobietami. Teściowa nad synową. To samo wynikało – może nie, że głównie, ale że też – z 120 historii przygotowanych na naszym projekcie przez wspomniane radio i innych Afgańskich dziennikarzy. W szczególności, jeżeli rodziny wymieniają córki jeżeli jedną bije mąż, druga „za karę” jest bita przez teściowych tak długo aż mąż nie przestanie bić ich córki. Spirala się nakręca.
Złożony problem, prawda?

sobota, 3 sierpnia 2013

Idący chłopak

Dokąd idzie? Chyba się śpieszy prawda?

fot. autorka

Może nazywa się Hamid. Hamidullah. Może jest Pashtunem? Ma przecież taki grube pasztuńskie brwi i ciemniejszy odcień skóry. Chociaż ciemniejsza skóra może być od tego, że zawsze wszedzie chodzi na piechotę więc się opalił. 
Może uważa dziś że wygląda całkiem nieźle w tym białym szalwar kamizie i "nowoczesnej" kamizelce. Jest Ramazan, wiec pewnie jest bardzo spragniony, wszak do iftaru zoatała już tylko godzina, a więc nie pił przez cały dzień.
Czy mieszka w tych slamsach na Górze Telwizyjnej, które za nim widać? A może odwiedzał tam kuzyna? Może idzie na dół do miasta do pracy? 
O czym myśli Hamid? O czego w życiu chce?  
W powietrzu wiruje kurz. Hamid idzie. 

wtorek, 30 lipca 2013

O uczeniu sie i o radiu

To co jest naprawde fantastyczne w mojej pracy to fakt, ze spotkykam na codzien ludzi ktorzy tworza medialny krajobraz Afganistanu i dzieki temu duzo sie ucze. I mam tu na mysli wszystkie mozliwe zakresy uczenia sie: o tym jak zrobic dobry material na temat wyborow, o tym jak raportowac o przemocy wobec kobiet, o tym jak zrobic strone internetowa dla agencji prasowej, o tym jak powinien dzialac newsletter ale tez to nauka w makro skali o rynku mediowym w Afganistanie. O tym jakie projekty zyskuja uznanie donorow. To wszystko jest naprawde bardzo ciekawe. Kiedy bylam zupelnie zielona w zakresie Afganistanu, kiedy zaczelam pracowac w radiu, pamietam jak ja naprawde malo rozumialam z tego krajobrazu ktory tu zastalam. Dzis moge powiedziec, ze rozumiem troche wiecej. A i tak najabardziej za serce mnie lapie obrazek goscia ktory edytuje material w adobe audition.

fot. autorka

sobota, 27 lipca 2013

Trzej panowie i latawiec

fot. autorka

Puszczanie latawcow daje mase smiechu i radosci. Ten moment kiedy Kim (pomaranczowa koszulka) wyskakuje na prawie metr, zeby Straznik (mundur) mogl sterowac szybko wznoszacym sie latawcem, a Obi (czarny szalwar kamiz) zasmiechuje sie z radosci rozwijajac szpule z linka. Dobra chwila. Mieli taki moment zabawy - po prostu. Pomyslalam sobie, ze to takie fajne i takie ludzkie. I ze chyba powinnam znajodwac czas na przyjemnosci. 

piątek, 26 lipca 2013

Ramazan Mubarak oraz o stresie słów kilka

Druga w nocy. Pisze pre&post testy na jutrzejszy trening i jem galaretki w czekoladzie przywiezione z Polski (ostały się jeszcze tylko dla tego że jest zwykle za gorąco na czekoladę). Rozlegają się syreny. Przygaszony odległością dźwięk syren przecina nocne kabulskie powietrze. Czas wstać Panowie (Panie wstały wcześniej) czas zjeść to co Wasze żony i matki ugotowały na to nocne-wczesne śniadanie. Mamy Ramadan. Od świtu do zmierzchu Afgańczycy nie jedzą i nie piją. I tak przez miesiąc – święty miesiąc. Macie godzinę na to, żeby się napić, zapalić i jeść. Napić się na zapas nie możecie, ale najeść – chociaż trochę tak.
Ramadan zaczął się 10 lipca – chociaż podobno były jakieś problemy z księżycem i część rozpoczęła święty miesiąc kalendarza księżycowego 9 lipca. A mój przylot wszedł właśnie na pierwszy jego tydzień. Powiem szczerze – nie jest łatwo chować się w biurze z tym, że piję i jem. Bo nie ma opcji, żebym przestrzegała zasad Ramadanu. Staram się przestrzegać wrażliwości kulturowej i nie otwierać oszronionej coli przed Shinwarim, przy 38 stopniach. Shinwarim który nie pił od 10 godzin.
Muszę powiedzieć że to był jeden z tak spokojnych tygodni, że nie pamiętam już dawno takiego. Tylko dwie eksplozje – żadnych ofiar. Najprawdopodobniej wypadek w składzie materiałów wybuchowych armii. Skąd wiemy, że to nie byli „źli goście”? Bo byśmy o tym słyszeli. Jak się dowiedziałam – jak jest to wypadek/ćwiczenia armii – jest to tuszowane. Hmm… nie żeby dało się zatuszować dwie eksplozje które mnie obudziły, ale można nie wdawać się w szczegóły.
Pod względem pracy – mam wrażenie, że nie było gorętszego okresu od dawna.
W ostatnim tygodniu dostałam tyle inspiracji, że jeszcze tego nie przetworzyłam. Jest to powiedzenie: gość w dom, Bóg w dom – prawda? No więc ja rzadko mam gości. Zwykle jestem tą osobą która pojawia się na schodach z uśmiechem i plecakiem. Ale teraz jest inaczej bo moja życiowa podróż stała się stacjonarna. I właśnie dlatego miałam szansę znaleźć się po drugiej stronie. W dość „egzotycznych” warunkach. Na schodach mojego domu poznałam najbardziej niesamowitą osobę, która przywiozła mi do Kabulu świat. Miałam to uczucie, ze gość w dom, świat w dom. Jakby całe doświadczenie prawdziwej podróży oraz mądrość która z niego wynika rozświetliły kabulskie niebo. A po za tym było po prostu mega zabawnie. http://www.katarzynatolwinska.com – to link który macie odwiedzić.
Pamietam, że w jednym z klasycznych tekstów antropologicznych, które czytałam na studiach licencjackich był ten który zrobił na mnie duże wrażanie mówiący o tym, że w zależności od środowiska naturalnego w jakim żyjemy, zbudujemy więcej słów opisujących je szczegółowo – i tak podobno Eskimosi mieli mieć kilkadziesiąt określeń na śnieg specyfikujących co to dokładnie za typ śniegu. Jak dla Eskimosa (z tego tekstu) śnieg tak dla expata w Kabulu stres. Myślałam, że my tu przeżywając tak specyficznie nasz życia doświadczamy szerokie spektrum stresów. Stres w korku ulicznym kiedy stoisz za samochodem UN (potencjalny cel), stres kiedy słyszysz wybuch o świcie – gdzieś w większej odległości - ale zapadasz powrotem w sen, stres kiedy czytasz jakie budynki są na liście „złych gości”, stres związany z klaustrofobia – nie możesz chodzić swobodnie po mieście, stres związany z faktem, że mieszkasz z własnym szefem, stres związany z tym, że musisz być kulturowo poprawny. Stres nasz codzienny.
Może zjem jeszcze jedna galaretkę? Na dobranoc? Zanim przyjdzie świt a wraz z nim nowe wyzwania.


niedziela, 14 lipca 2013

We Włoszech, Polsce i z powrotem

We Włoszech robiłam fantastyczne rzeczy: pływałam w morzu, chodziłam na dalekie spacery (prawie wędrówki), byłam z fantastycznymi ludźmi w niesamowitych miejscach. Odwiedziłam jedną z tych osób, które choćbym szła przez życie szybko, nigdy jej (jego) nie zgubię.
W Polsce widziałam sie z rodziną i przyjaciółmi i było super. Po prostu super. Bardzo fajnie się czułam.

To co zaszokowało mnie we Włoszech - w których się dekompresowałam - więc wiele rzeczy było bardzo wyrazistych - to ilość interakcji międzyludzkich. Ludzie ze sobą rozmawiają. Uśmiechają się do siebie. Do mnie. Można wolno chodzić, rozgladać się, próbować smaków lodów za darmo. Rozmawiać. Było super.

Ale w Polsce to samo! Ludzie mili, książek dużo. To tak w skrócie. Jeszcze będę wracać pamięcia do tej podróży.

To co dzisiaj przyszło mi do głowy - kiedy jestem z powrotem w Kabulu, to to żeby zapisywać dobre rzeczy, zabawne rzeczy, które mi się przydażają. Oto jedna z nich. Dzielę biuro z pięcioma innymi osobami, jednym expatem in 4 Afgańczykami. Mamy więc 3 Pashtunów i jednego Turkmena. Turkmen nazywa się Safari (serio) i ma niesamowite poczucie humoru. Non-stop chce dzielić się żartami. Opowiedział dzisiaj takiego suchara, który mnie po prostu rozwalił:

Mówi wąż do węża: Wiesz zakochałem się w wężu z sąsiedztwa.
I co - pyta drugi wąż.
No właśnie nic - odpowiada pierwszy - okazało się, że to wąż ogrodowy.

Całe biuro rży. Ja rżę z nimi. 

sobota, 29 czerwca 2013

Dwie strony tego samego papieru

Siedzę w moim pokoju w Kabulu próbując tu nie być. To takie zabawne uczucie kiedy przeżywasz przygode życia i starasz się jej nie przeżywać. Starasz się, żeby życie przepływało. Czasami jest się naprawdę szczęśliwym. Zrelaksowanym. Czasami jest dobrze. Ale kiedy spojrzysz w głąb swojego serca jest tam stres. Ale to nie jest tylko stres spowodowany pracą czy warunkami takimi jak niemożliwość wyjścia na zewnątrz, możliwość porwania, zginęcia w zamachu terorystyczym. To jest coś jeszcze coś takiego, co się w głowie nie mieści. Większość z tego co ma dla mnie znaczenie jest w Kabuly - oczywiście rodzina i przyjaciele są w Polsce i oni mają gigantyczne znaczenie. Chodzi mi o to, że to co ja zbudowałam w moim życiu sama - bez niczyjej pomocy i wsparcia jest właśnie tu. W tym cholernym, niebezpiecznym mieście w którym człowiek się dusi jeśli patrzy na zwenątrz a nie do wewnątrz. To co ma dla mnie znaczenie i daje mi poczucie ustatkowania i szczęścia jest zbudowane na bagnie, na ruchomych piaskach które na 100% pewnego dnia zabiorą mi to wszystko. No bo będę musiała stąd wyjechać. I to jest paradoks. Ja naprawdę chcę stąd wyjechać.
Ale znów paradoksalnie - zostanie tutaj jaknajdłużej jest najławiejszą (choć tak trudną) opcją. Wiem, że zostaję do października, ale firma będzie chciała mnie zatrzymać jeżeli tylko będzie to możliwe, co jest związane z niezależnymi ode mnie rzeczami. I to jest najlepsza rzecz na świecie wiedzieć, że inni widzą, ze robisz dobrą robotę.
I to jest najlepsza rzecz na świecie zostać w tej firmie chociaż jeszcze pare miesięcy dłużej, bo każdy dzień to nauka czegoś nowego, czegoś co daje mi coraz więcej pewności że wiem co robię. I to właśnie jest paradoks. Że najlepszym dla mnie rozwiązaniem jest podążanie to własnie ścieżką. Tą którą sama zbudowałam. I chce tu być. Bo to najlepsze dla mnie.
Ale z drugiej strony jest tak, ze tam po za "murami Kabulu" jest świat. W którym ja jestem tylko gościem. Jakże szczęśliwym gościem. I czasem pamiętam jaki ten świat jest okrutny i jak momentami nie mogłam pozwolić sobie na dużo rzeczy, na które teraz mogę. I dlaczego znacznie lepiej jest się nie poddać i zostać w Kabulu. Z drugiej strony drżę, że to nie będzie możliwe. Tak jak się drży o to czego się chce najbardziej.
Same paradoksy. To jest właśnie to co to miasto robi z ludźmi takimi jak ja. Uzależnia ich od trucizny tak że wydaje im się, że bez niej ich nie będzie.

Żeby wszystko było jasne. Ja tu zostane jaknajdłużej się da. Miejąc nadzieję, że kiedy wrócę do "normalnego świata" życie będzie dla mnie lepsze niż gdybym nie wyjechała. Że będę miała większy wybór miejsc pracy. Że będę mogła wieść dobre życie. I że będę mieć prawo do tęsknoty za pięknymi i szalonymi czasami kiedy to żyłam w jednym w najbardziej z niebezpiecznych krajów świata, najbardziej ekscytującym z żyć. 

środa, 26 czerwca 2013

Brutalne prawo sztucznego usmiechu

Dzisiejsza sytuacja spowodowala, ze plonelam rumiencem wstydu. Ale nie dla siebie, tylko za mlodego swietnego Afganczyka, ktory prezentowal przed szanownym miedzynarodowym zgromadzeniem dokonania swojej organizacji jako tej ktora otrzymala sub-grant. Szanowne zgromadzenie zawieralo w sobie glownych grantodawcow i to bylo wazne, zeby miedzy innymi mlody czlowiek przedstawil swoja prace tak zeby sie grantodawcy spodobalo. Ale on zrobil cos po za kanonem. Chcial przedstawic naprawde swoja organizacje, pokazac jakie sa efekty jej pracy do ktorych naleza warsztaty dla mlodziezy - rozne, niektore o blogowaniu, inne o wyborach prezydenckich, inne o social media. Byly tez warsztaty poetyckie. Afganczycy kochaja poezje. Mlody czlowiek chcial przeczytac wiersz napisany przez uczestniczke warsztatow. Szanowne zgromadzenie ofukalo go, ze nikogo nie interesuje poezja, bo my tu mamy do omowienia, co sie dzieje w naszym projekcie. No i tak, to prawda. Ale z drugiej strony... Czy naprawde cos by sie stalo gdybysmy po prostu wysluchali tego okropnego wiersza do konca? Nic, po za tym, ze mlody czlowiek czulby sie doceniony. Ale wiem, ze stawki godzinowe "bardzo waznych ludzi" sa tak wysokie, ze moze szkoda chocby dwoch minut na cos co nie jest wypielegnowana kurtuazja prowadzaca do zakonczenia projektu. Mlody czlowiek chcial byc, kurcze, ludzki. A tu trzeba byc profesjonalnym. I wyobrazam sobie, ze Ci wszyscy wazni ludzie ze swoimi usmiechami wydawali mu sie ok, mili - a on po prostu chcial im przeczytac ten wiersz. Nie wiem czy dzis sie nauczyl, ze takie usmiechy nie akceptuja niczego innego niz to co w konwenansie. 

czwartek, 20 czerwca 2013

Docenianie

Bardzo dziekuje milej autorce http://wyprawydokuchni.blogspot.com oraz Pawlowi z http://arabiasaudyjska-ksa.blogspot.com/ za przyznanie mi libstera! To naprawde mile! Czuje sie zaszczycona ze lubicie i czytacie mojego skromnego bloga. Odpowiadam na pytania:

1. Dokąd w podróż marzeń? Do Toronto. 
2. Najlepsze śniadanie to...? W piatek rano kiedy siedzimy z Filipem w naszym Kabulskim domu i jemy platki owsiane. 
3. Twoje ulubione ciasto. Sernik?
4. Pierwsze samodzielnie ugotowane danie. hmmm nie wiem
5. Wakacje dzieciństwa, które zapadły Ci najbardziej w pamięć. Kidy bylam malym dzieciakiem i spedzialam lato na dzialce mojego wujka. Jezdzilam konno. Bylo super. 
6. Plaża, las czy miasto? Miasto
7. Lato czy zima? Zima
8. Jeżeli w podróż mógłbyś/mogłabyś zabrać tylko jedną rzecz to co to by było? Zakladajac ze po Europie to karte platnicza, jezeli dalej to paszport. 
9. Nie wyobrażasz sobie sezonu na truskawki bez? Nie lubie truskawek
10. Podróże z plecakiem, czy wakacje all inclusive? Z plecakiem. Na swoj sposob. 
11. W pisaniu bloga najbardziej lubie: Proces pisania i czytanie Waszych komentarzy. Komentarze sa super :) 



  1. Pisanie bloga to dla Ciebie obowiązek czy przyjemność ? Przyjemnosc. 
  2. Jakie są Twoje mocne i słabe strony ? Jestem bardzo dobrze zorganizowana. Zle? Hm.. Jak sie denerwuje/zloszcze to sie naprawde zloszcze. 
  3. Jakich pytań na blogu nie lubisz najbardziej ? Malo kto zadaje mi pytania. 
  4. Co jest Twoim ulubionym napojem i dlaczego jest nim … piwo ? :D Bezalkoholowe. 
  5. Sprawdzone lekarstwo na kaca (nie uznajemy odpowiedzi typu „nie pic dzień wczesniej”) Dlugi spacer przy bardzo niskiej temperaturze. 
  6. Twój ulubiony deser Mozarella. 
  7. Jaka jest Twoja ulubiona polska komedia ? Nie lubie polskich komedii
  8. Robert de Niro czy Al Pacino – uzasadnij odpowiedź Zaden.
  9. Film, który Cię najbardziej wzruszył to ….. ? Moze "Moj brat niedzwiedz"? Strasznie jestem emocjonalna na kreskowkach.
  10. Jaki Twoim zdaniem jest najbardziej „męski” sport ? Rugby. I jazda konna oczywiscie. 
  11. Czy lubisz odpowiadać na takie głupie pytania ? Spoko. 

wtorek, 18 czerwca 2013

Do czego przywyklam i nie przywyklam w Kabulu

Przywyklam do tego, ze zawsze przed supermarketami zbieraja sie grupki sprzedawcow doladowan telefonicznych - zdrapek. Kiedy wychodzisz z samochodu oblatuja Cie pytajac "Roshan, Etisalat bla bla bla". Chca sprzedac swoj towar. To samo uliczni wymieniacze walut biegajacy przed sklepem z setkami, jesli nie tysiacami dolarow w dloniach i na sobie. I beda za toba biec tak dlugo az wejdziesz do supermarketu, chyba ze... powiesz im, ze nie jestes zainteresowany. Ha. Takie proste. Po prostu nasze zachodnie czy moze polskie ignorowanie ludzi tu nie dziala. Kiedy ich ignorujesz oni po prostu mysla ze ich nie zauwazyles. Wiec beda biec tak dlugo az powiesz Tashakor, nej.  Nie, dziekuje. Wiec lepiej od razu podziekowac to po prostu nawet sie nie beda trudzic zeby zrobic jeden krok, a ja nie bede sie denerwowac, ze na mnie patrza i za mna ida.

No wiec nie przywyklam do tego, ze Afganczycy mowia w mi w twarz, ze jestem gruba. No jasne, ze utylam  od czerwca zeszlego roku kiedy zaczelam jesc DUZO, bo w koncu mialam za co, ale w naszej kulturze sa pewne granice dzielenia sie opinia o tuszy drugiego czlowieka. W ich - nie. Dziele biuro z Szinwaim. Normalny, sympatyczny, wyedukowany gosc. Konserwantywny, ale nie bardzo. W koncu robi w mojej organizacji, ktora robi w mediach. Od kiedy przeszlam na diete i zaczelam intensywnie cwiczyc przestalam jesc w biurze. Albo zamawiam sobie cos zdrowego, albo jem salatke. Jest ok. Raz na tydzien przynosze do biura ciasto czekoladowe zeby cale pietro moglo dostac po kawalu. Rozdaje, po lunchu wszyscy maja radoche. Sama jem jezeli cos zostanie. Czyli niekoniecznie.  Dzisiaj Szinwari powiedzial: "Wiec, Aleks, ty tez lubisz slodycze tak jak ja. Tylko ja mysle, ze to jest dobre dla mnie ale nie dla ciebie. <pauza> To ja musze przybrac na wadze." Nic nie odpowiedzialam. No kurde, kurde. Pedaluje na tym moim roweku stacjonarny, cwicze brzuch, pompki, podnosze obciazenia. Uparcie daze do celu, ale takie komentarze, nawet jezeli sa od Afganczyka, sa po prostu troche niesymaptyczne. Ale nie zamierzam sie zniechecac. Nie zamierzam tez tego komentowac, bo wiem, ze dla nich to jest normalne powiedziec cos takiego. Obawiam sie tylko, ze kiedys trafi na moj zly dzien. Ale nic. Trzymanie nerwow na wodzi to jeden z treningow ktore zaliczylam w Kabulu z wynikiem celujacym.

sobota, 15 czerwca 2013

Przygoda na miarę mojego security

Kiedy przyjechałam do Afganistanu nie miałam żadnych restrykcji dotyczących poruszania czy zachowań. Mojej firmy nie obchodziło moje samopoczucie i bezpieczeństwo, a że nie miałam też środków żeby korzystać z taksówek - tych względnie bezpiecznych - po prostu chodziłam po Kabulu jak każdy jego mieszkaniec. Oczywiście wiązało się to ciągłymi zaczepkami i nieprzyjemnościami, ale nie miałam innego wyboru. Wiem od moich znajomych, że mężczyźni robiący to samo - a więc chodzący po mieście - nie mają nawet zbliżonych odzczuć - dla nich jest po prostu spoko. Ale może to dlatego, że jestem 20 cm wyższa od przeciętnej Afganki, może moja jasna skóra, a może jasne włosny sprawiały że chodzenie po Kabulu nie należało do przyjemności. Jednak musiałam to robić. Starać się żyć normalnie. Pójść na zakupy. Pójść do znajomych. I to działało, aż do momentu kiedy idąc wraz z moją koleżanką włoskiego pochodzenia, dostałam w głowę bryłką lodu od grupy wyrostków. Wtedy mnie to wystraszyło. Teraz patrzę na to z dystansem.

Kiedy rozpoczęłam moją kolejną pracę byłam już sobie w stanie zagwarantować bezpieczne przejazdy i to bardzo podniosło stadard mojego życia w Kabulu. Ale wyobraź sobie, że za każdy przejazd - każdy (pójście po wodę mineralną) musisz zapłacić $5 czyli 15 złotych. Koszty rosną. Na taksówkę trzeba czekać, a naprawdę nie chce się wracać do chodzenia po mieście. Narażanie się na niewybredne komentarze... No kurcze ile można czuć się ciągle oglądaną, nie na mijescu. No więc jeździłam taksówkami, ale ciągle jeszcze chodziłam po mieście.

W momencie gdy rozpoczęłam pracę dla mojej obecnej firmy dostałam możliwośc korzystania z firmowych kierowców. To jest najelpsza opcja świata. Zawsze moge wszędzie dojechać. Nie muszę się o nic martwić. Nawet mogę gadać z nimi w Dari więc czas w samochodzie jest poświęcony edukacji :) Sęk w tym, że ja już naprawdę długi czas nigdzie nie poszłam. Żeby tak po prostu się przejść. Jakieś.... trzy miesiące. Może dwa, od powrotu z wakacji. Stoi za tym świadoma decyzja, że nie chcę zostać porwana. A to w Kabulu jest całkowicie możliwe. Patrząc na dwóch Francuzów w ostanim półroczu. Ale. Dobra. Ile można. Nawet kupienie sobie rowerku stacjonarnego nie zniwelowało mojej potrzeby ruchu.

A więc wybrałam się z Filipem na "szaloną przygodę" pójścia do sklepu. Nie mogę uwierzyć, że to piszę. Hahaha. Osoba która przejechała stopem pół Europy ekscytuje się wyjściem do sklepu w Kabulu. O matko.

Sklep znajduje się na rogu naszej ulicy, a wieć nie dalej niż 200 metrów. To było ekscytujące 200 metrów. Przydażyły się 2 rzeczy z których każda mogłąby byc uznana za przygodę. He he.

1) Kiedy tylko wyszliśmy z domu zagadał do nas młody Afgańczyk (chyba Tadżkyk) o wyglądzie studenta z płynnym angielskim i troską brzmiącą w głosie. Dlaczego my IDZIEMY po ulicy. Bardzo taktownie nie patrzył na mnie kiedy mówił tylko na Filipa. Młodzieniec zauważył, że już nikt z cudzoziemców nie CHODZI, bo on nie wie czy my wiemy, że w Afganistanie jest bardzo niebezpiecznie. Są ataki terrorystyczne i w ogóle. Filip niewzruszenie (ze swoim wrodzonych chłodem społecznym) odpowiedział, że ta ulica jest bezpieczna. Na to młodzieniec, ze nie, że nigdzie nie jest bezpiecznie po to Afganistan. Filip, uparcie, że ta ulica jest bezpieczna. Ja na to, że dziękuję uprzejmie młodemu człowiekowi za radę. Przeskoczyliśmy rynsztok i poszliśmy swoim tempem. W innym kraju to byłaby dobra okazja do wymiany poglądów, ale nauczeni nieufania nikomu nie podjęlismy konwersacji. Dobrze, źle? Jak na moje standardy nieufności to i tak to była prawdziwa rozmowa.

2) Wchodzimy do sklepu, a tam Rosjanin. Nie powinno nas to specjalnie dziwić bo przecież po drugiej stroni ulicy jest "Russian Shop" gdzie nie raz i Filip i ja robililiśmy sobie zakupy: ciuchy, okulary przeciwsłoneczne itd. Nigdy jednak nie spotkaliśmy właściciela, więc kiedy opalony białas wszedł do sklepu i kiedy mały sprzedawca powiedzial "zdraście" a w odpowiedzi padło "zdrasfujcie" wiedzieliśmy że to on. Zwłaszcza że nieznacznie zamarł kiedy zaczęliśmy mówić po polsku - Rosjanin słuchał. Nic jednak nie zrobił, nie dał po sobie poznać że jakkolwiek go zainteresowaliśmy. Jednak kiedy wyszliśmy zobaczyliśmy że się zatrzymał i udaje, że na nas nie czeka. Kiedy już prawie go mijamy zwraca się do nas po rosyjsku z zapytaniem o zapalniczkę. Nie mamy - odpowiadam po Ukraińsku. Filip po angielsku. Zawód najego twarzy - więc jednak nie rosjanie. Mogliśmy mieć miłą konwersację, ale niestety poszliśmy dalaje - co wydawało się w tym momencie jedynym słusznym ruchem.

Co wynika z tych dwóch "przygód" w ciągu niesamowicie przygodowego wyjścia do sklepu. Że zbudowałam (ja, Filp ma inaczej) w okół siebie wysokie mury. Zdobywanie moje zaufania nie polega na przesłaniu ciepłego uśmiechu, miłej konwersacji czy dzieleniu się nawet jedzeniem czy wódką. Wysokie mury limitują moje relacje z nie-ekspatami lub przypadkowo poznanymi ludźmi do tych związanych z pracą. Koniec. Jeżeli dobre koleżeństwo pozostanie z pracy, będę szczęśliwa z miłych wspomnień. Po za pracą....

Ostatni raz jak zaufałam komuś w maleńkim stopniu, po prostu obniżyłam gardę spotkało się to ze sporym zawodem. Pamiętacie tą notatkę o moim super piątku kiedy gadalam po ukraińsku z Afgańczykami, kiedy było super a dzieci śmiały się w naszym ogrodzie? Pamiętacie tego super tatę dziewczynek który część swojego czasu spędza na Ukrainie jako biznesmen? Ten super równy gość którego wraz z żoną gościliśmy pod naszym dachem. Zgadnijcie co. On zadzownił do mnie, żeby się "ze mną spotkać". Tak mu szczególnie głos zadrżał. Ze mną. Nie ze mną i moim mężem. Odmówiłam mu bardzo taktownie, żeby nie zranic dumy kogoś kto mógłby kupić moje nieszczęście. Powiedziałam, że jest zawsze bardzo mile widziany w domu mojego męża i moim. I że jego dzieci i żona są zawsze naszymi najmilszymi goścmi. Życzyliśmy sobie miłego dnia i więcej się nie odezwał. Ale tak, ten telefon zakończył moją wiarę w szczerą sympatię i normalność. Może jest gdzieś indziej. Ale nie w tym kraju.

sobota, 8 czerwca 2013

Przyszłość

Myślę o tym co będę robić kiedy mój kontrakt w Afganistanie się skończy. Czy będzie możliwość pozostania z moją obecną organizacją? A może raczej powinnam aplikować o inne prace w Kabulu? A może jeszcze powinnam spakować manatki i przecierać szlak do kolejnego miejsca?

I jeszcze, zeby w tym miejscu instalowano panele słoneczne!

Wszystkie opcje wydają się możliwe i prawdopodobne. Wiem, ze proces znalezienia nowej pracy znajmóje czas, ale nie wyobrażam sobie, żebym nie zlanazła żadnej. Sęk w tym, żeby być pewną czy ja naprawdę chcę w Kabulu zostać czy raczej chcę próbować czegoś innego.

Wiem o tym, że Kabul wszedł mi pod skórę. Stał się częścia mojego patrznia na siebie. Jestem w Afganistanie, to część tego kim jestem - tak myślałam jeszcze kilka miesięcy temu.Teraz mogę powiedzieć sobie, że przeszłam przez różne przygody i teraz twardo stoje na ziemi, z całym tym bagażem doświadczeń. Ale to te doświadczenia są częścią mnie. Nie Kabul. I to staje się coraz bardziej jasne.

Oczywiście najlepszą dla mnie sytuacją byłoby pozostanie z moją obecną organizację, bo nigdzie nie będę robic tak niesamowitych rzeczy ja tu. Ale tak to jest w pracy na projektach, że nawet jeżeli firma jest zadowolona z Twojej pracy, jeżeli kolejny projekt nie przyjdzie to przecież nie będzie miejsca pracy. I to jest normalne, wszyscy to rozumieją. Kontrakt ma datę startową, datę końcową i daje stabilizację na ten właśnie czas. Co dalej? Dobre pytanie.

Czuję, że "wyruszam na przygodę" bo będę musiała podejmować nowe decyzje co do następnej lub tej samej destynacji. Moj kontrakt konczy się 31 października. Ironicznie, w urodziny Filipa. Jeżeli miałabym się przeprowadzać do kolejnego kraju mogę podjąć pracę od 7 listopada. Biorąc pod uwagę przelot i znalezienie mieszkania. Nie mam myśli o tym, żeby "wyjechać w szaloną podróż na 5 miesięcy" za odłożne pieniądze. W ogóle - nie. Być może będę w takim momencie w przyszłości, a może ja po prostu lubię rozwijać się pod względem zawodowym. I jeśli można to połączyć przemieszczaniem się po świecie, to ja zdecydowanie mówię tak. A wieć gdzie dalej? Ukraina? Europa Zachodnia? A może Azja, dalej na wschód?

Czekają mnie krótkie wakacje w lipcu. Krótkie i w pojedynkę, bo Filip nie ma wakacji, skoro dopiero co w zeszłym miesiącu zaczął swoją dream job.  Muszę postanowić też co z nimi zrobię. Chciałabym naprawdę odpocząć, ale jednocześnie pojechać do miejsca gdzie nie jest strasznie gorąco. Gdyby tylko na Sri Lance było chłodniej! To jedno z najtańszych miejsc gdzie moge poleciec z Kabulu bez wizy.

No dobrze, ale to wakacje, a co dalej?

Narazie zaczęłam się zastanawiać, ale jeszcze nie działać. Muszę dobrze przemyśleć tą sytuację - mam jeszcze 5 miesięcy, i wtedy będę podejmować kolejne decyzje.

W każdym punkcie ostatnich dwóch lat ja dokładnie wiedziałam czego chce. Najpierw, ze chcę wyjechać na praktykę międzynarodową, potem że chcę do Kabulu pracować w radiu, potem, że zrobię wszystko dla mojej kolejnej pracy, dla tego żebyśmy byli razem z Filipem w Kabulu, wszystko dla mojej trzeciej pracy - potem to uczucie, ze trafiłam w moje miejsce, że ta organizacja - te zadania, to właśnie to co naprawdę chcę robić. Pewność absolutna, że nie ma żadnego innego miejsca gdzie chciałabym być bardziej. I nadal jestem tego pewna. Teraz, dzisiaj - nie ma dla mnie lepszego miejsca, żeby rozwijać się zawodowo.

Pytanie brzmi jak zrobić, żeby gdy mój kontrakt się skończy, żeby pojść w dobrą stronę lub mądrze zostać. 

wtorek, 4 czerwca 2013

Dlaczego moje zycie w Kabulu jest dla mnie dobre?

To proste. Dlatego, ze ciagle dostaje przypomnienia jak latwo moge stracic wszystko co sobie pokuladalam. I dlatego ciagle pamietam jakie to co mam jest niezwykle i cenne.

Dzisiaj moje serce stanelo na ulamek sekundy kiedy nie bylam juz pewna czy ja i Filip bedziemy razem w Kabulu. Czy moze jedno z nas bedzie musialo wyjechac. To nie chodzi o wybor ktore ktores z nas by podjelo - bo oboje chcemy tu byc, byc razem i pracowac - ale o to, ze czasem nie mamy wplywu na rzeczy ktore dzieja sie w okol nas. To byl falszywy alarm, ale przez kilka godziny naprawde myslalam, ze bede musiala tu zostac sama. To nie bylo mile. Ale uswiadomilo mi dwie rzeczy:

1) To ze jestesmy razem, to ze skoordynowalismy nasze zycia w taki sposob zeby byc razem w KABULU, to ze chcielismy dokonac tych staran i wyborow jest praktyczne cudem. Ze dostalismy prace, ze wytrzymalismy bez siebie/ze soba te pierwsze 9 miesiecy kiedy ja tu bylam a on nie. Udowodnilismy niesamowity hart ducha i ze jak sie naprawde, naprawde chce - to mozna. Tak uwazam.

2) To, ze oboje pracujemy w KABULU w naszych wymarzonych pracach jest najbardziej przedziwna rzecza na ziemi. Ludzie wyjezdzaja do "normalny miejsc" po "dream jobs", a my dostalismy nasze w jednej z najdziwniejszych lokalizacji na ziemi. I teraz uwaga: ja jestem Media/Research a on robi..... Panele Sloneczne. Ludzie o skrajnie roznych zainteresowaniach i obszarach pracy. A jednak - udalo sie. I wierzcie mi: nie bylo latwo. "Latwo" to ostatnie slowo ktore mozna powiedziec o ostatnich dwuch latach.

Kiedys mialam takie podjescie do moich sukcesow, do rzeczy ktore mi wychodza, do rzeczy ktore dobrze mi sie dzieja lub przydazaja, zeby sie z nimi nie obnosic publicznie, bo moge zapeszyc. Moge sprowadzic nieszczescie na moje szczescie. Ale juz tak nie postepuje. Chce sie cieszyc tym, ze dzis w tym dniu moj zycie jest dla mnie tak laskawe, ze moge siedziec w kabulskiej Flower Street Caffee, sluchac jak Filip mamrocze jakies rzeczy o panelach wypelniajac excela i pic zielona mocna herbate. 

wtorek, 28 maja 2013

Czego DOBREGO sie nauczylam w Afganistanie

To zabawne, bo od juz dosc dobrego czasu ten blog jest gorzki jak piolun. I moze jeszcze cierpki. Ale to nie dlatego, ze ja sama tak sie czuje. Absoltunie nie. Jezeli mialabym porownac swoje samopoczucie z bycia w Polsce, a bycia w Afganistanie - jestem duzo bardziej szczesliwa i spelniona.

W Polsce towarzyszylo mi ciagle poczucie tracenia szans na rozwoj. Mimo, ze naprawde robilam duzo roznych rzeczy - czasem na raz - brakowalo mi otwartej glowy. Moje myslenie bylo przepelnione wizja "bezrobocia i niskiej placy", jak to w Polsce zle, nic sie nie da, kim to ja jestem, zeby mi sie udalo. I oczywiscie mysli wplywaja na to co sie w okol nas dzieje. Nie, zeby mi sie cos specjalnie nie udalo, ale momentami nie bylo latwo. Przy okazji oczywiscie sie nie poddawalam, ale kazda rozmowa ktora byla o "przyszlosci" doprowadzala mnie do furii, bo czulam sie spisana na straty.

Wyjazd do Afganistanu byl wbrew zdrowemu rozsadkowi "statystycznego Polaka" a nawet tych nie statystycznych. Wyjazd byl ryzykowny, bylo wysokie prawdopodobienstwo, ze zostane oszukana na kase i bede musiala sie jeszcze bardziej zapozyczyc zeby oddac. To byl wyjazd do jednego z najbardziej niebezpiecznych krajow swiata i jednego z 10 najmniej odwiedzanych przez turystow. Odbierajac wize konsul Afganski w Polsce blagal mnie, zebym nie jechala. Ale ja podjelam ryzyko. I co?

Nauczylam sie doceniac male rzeczy czyli tak zwane dobra codziennego uzytku, ktorych mi w pewnym momencie zabraklo. Posiadanie centralnego ogrzewania, cieplej wody w zimie, wystaczajacej ilosci jedzenia, jedzenia ktore nie truje, jedzenia w ogole. Zaczelam bardzo cieszyc sie takimi rzecami ja ser zolty.

Przetrwanie trudnych sytuacji - roznych: finansowych, pracowych, miedzludzkich, ciaglej niepewnosci, atakow terrorystycznych (dzieki Bogu nigdy nie bylam "za blisko") dalo mi poczucie, ze jezeli poradzilam sobie w Afganistanie, to czemu mialabym nie poradzic sobie gdzies indziej? Ale latwiej by mi bylo mieszkac nie-w-Polsce. Nie chce musiec podporzadkowac sie temu co "dobre i wartosciowe", temu jak wyglada "jedyny i poprawny sukces zyciowy" w Polsce. Chce byc ekspatem, bo wtedy moge byc soba nie musiec sie z tego tlumaczyc. Byc moze wbrew pozorom powrot do Polski moze byc najtrudniejszym wyzwaniem. Czuje, ze powrot do Polski na stale podetnie mi skrzydla, ktorymi dopiero co zaczelam pewniej machac. Ale. Mysle, ze poradzilabym sobie dobrze i w Polsce. I to wlasnie jest ta zmiana, ta "nauka" ktora wynioslam w Afganistanu i ciagle wynosze. Ucze sie jak byc otwarta na mozliwosci i nie dac sie zalac niepewnosci i strachowi.

To wlasnie to - przezwyciezyc obawy, ze sie przegra i cieszyc sie nowymi umiejetnosciami nabywanymi kazdego dnia. Kazdy dzien naprzod jest moja wygrana, a kazda nowa dobra rzecz nauczona moze przydac sie w kolejnym kraju, na kolejnym kontynecie. Grunt to dac sobie prawo do wiary w siebie i po prosty probowac.  

sobota, 25 maja 2013

Byc jednym z nich.

Chodzi mi teraz o wtopienie sie w srodowisko lokalne. Czy jest to mozliwe w Afganistanie? Tak. Dla mezczyzny-ekspata. Dla kobiety? Niemozliwe. 

Mam dobrego znajomego ze Slowacji, ktory zapuscil brode, nauczyl sie Dari, pracowal w Afganskiej firmie i byl traktowany ja "swoj". Jak szedl ulica nawet nikt na niego specjalnie nie zwracal uwagi. Byl szanowany. Podrozowal po kraju jak Afganczyk. Zyl normalnie. 

Moje doswiadczenia z Afganistanu potwierdzaja, ze jezeli ktos taki jak ja chcialby wtopic sie w spoleczenstwo to musialoby bardzo zle sie dla mnie skonczyc. Jezli kobieta chcialaby zrobic cos takiego to to bylo by zyciowa tragedia. 

Wtopic sie w spoleczenstwo - czyli zyc normalnym, afganskim zyciem tak? Ok, wiec:

- nie moge chodzic po ulicy bo jestem zaczepiana na kazdym kroku, brudne spojrzen juz nawet nie licze. Moja kolezanka zostala napadnieta idac ulica bo rozmawiala po angielsku przez telefon. Ja sama dostalam w glowe lodem od grupy wyrostkow. Chodzenie po ulicy moze skonczyc sie porwaniem. 

- praca. ok wiele afganskich kobiet pracuje. I oczywiscie zdazaja sie przypadki gwaltow w miejscach pracy (ukrywane, bo to grozi dziewczynie smiercia - to byla sprawa z Kabulu sprzed 3 lat), zmuszania do ogladania pornografii (ngo gdzie pracowala moja znajoma, mezczyzna nie zostal zwolniony) i innych okropnosci, ale na przyklad w mojej obecnej firmie kobiety sa odazane szacunkiem. 
Przyklad: kiedy jedziemy gdzies pracowym samochodem i ja i moja afganska asystentka siedzimy na tylnym siedzeniu, nie mam mowy, zeby ktos sie do nas dosiadl. Przeciez dziewczyna z dobrego domu nie moze dotykac mezczyzny. Jezeli jade ja, na tylne siedzenie laduje sie dwoch gosci, jedziemy scisnieci i nikogo to nie obchodzi, ze cos nie gra i ze moze ja sobie nie zycze.

Inna sprawa - robienie kobiecie zdjecia bez pozwolenia jest absoltutnie niedopuszczalne. Co sie dzieje? W zeszlym tygodniu kiedy w mojej firmie robilismy trening dla duzej grupy ludzi z prowincji i mielismy w hallu mlodych dziennikarzy z zapadlych afganskich dziur. Jeden z nich mial aparat i czelnosc zrobic mi zdjecie. Z flashem. Nie pytajac o pozwolenie. Kiedy siedzialam przy moim biurku przez otwarte drzwi. Jestem tu wystarczjaco dlugo, zeby wiedzec ze zostalam potraktowana jak panienka lekkich obyczajow. Szanowanych kobiet sie nie fotografuje zza rogu. Delikwet nie mowil po angielski wiec poprosilam o pomoc tlumacza z mojej firmy. Tlumacz - z ktorym nie pracuje normalnie, ale akurat byl pod reka, a trzeba bylo dzialac szybko - tlumacz sie rozesmial. Wkurzylam sie strasznie. Powiedzialm do reszty moich wspolpracownikow, zeby ktos ze mna poszedl i z porozmawial z "fotografem" zeby skasowal to zdjecie. Wszyscy zaczeli mowic, ze to napewno nie bylo zdjecie mnie, ze oni sobie sami (uczestnicy treningu) robili zdjecia, ze to zadna wielka sprawa. Oczywiscie - dlaczego sie zdziwlilam. Ktos mialby sie za mna wstawic? Mimo, ze wiedza jakie to bylo obrazliwe w ramach ich kultury. Poszlam sam dorwac "fotografa" ale go nie znalazlam. Mozliwe, ze zobaczyl, ze go zauwazylam kiedy robil mi zdjecie i wyszedl z budynku, a moze wrocil do sali treningowej. Nie skasowalam tego zdjecia. Wiec niech je sobie ma. Zdjecie bialej dziewczyny szczelnie ubranej, ale bez szalika. Kobieta z odktrytmi wlosami musi byc prostytutka, prawda? Sama prowokuje do robienia jej zdjec. To jasne. 

Dlatego, chociazby, nie ma mowy o "asymilowaniu" sie z Afganczykami. Dla wiekszosci z nich kobieta przeciez nie jest w pelni czlowiekiem. Godzenie sie na przyjecie ich kultury to aprobowanie jej. A ja nie bede aprobowac kultury w ramach ktorej studenci Uniwesytetu Kabulskiego wychodza na ulice zeby zadac zniesienia prawa ochraniajacego kobiety, zniesienia ustaowych praw kobiet bo to sprzczne z prawem szariatu. Rozumiesz, studenci protestuja PRZECIWKO prawom kobiet. 

Bardzo chcialabym byc poprawna politycznie i kulurowo-wrazliwa. Wykazac sie zrozumieniem dla roznorodnosci. Ale nie moge. Zachowuje sie poprawnie - przykrywam glowe bedac w samochodzie i sklepie, nie podaje reki na przywitanie, zakladam zawsze dlugie spodnie, sukienke, zawsze dlugi rekaw i zero dekoltu, zawsze bluzki za linnie posladkow. Nie zachowuje sie jak niektore ekspatki, ze mam w nosie to wszystko. Szanuje to. Ale nie moge sie zgodzic z wartosciami wyznawanymi przez tych ludzi. Dla mnie to jest dramat. 

Ucze sie Dari, jestem juz w stanie sie dogadac, pracowalam w czysto afganskiej firmie jako jedyny expat za afganska pensje, mieszkalam w "afganskich-miejskich warunkach". Na poczatku naprawde chcialam byc wyrozumiala dla tej odmiennej kultury, ale nie moge. Stosunek wobec kobiet w Afganistanie jest nie do zaakceptowania. Przemoc jest na porzadku dziennym. Szcunek wobec ekspatek istnieje pozornie w miejscu pracy. Nie dalej. A teraz moze jeszcze zniosa prawa kobiet? 

piątek, 24 maja 2013

Podczas ataku

Najpierw rozpetala sie burza kurzowa, a potem powial zaskakujaco silny powiew wiatru ktory wstrzasnal nie tylko oknami, ale tez nami i wszystkimi innymi obecnymi w Le Bistro - francuskiej restauracji w centrum Kabulu. Zarejestrowalam ten "powiew wiatru" i generalnie dalej pisalam to czym bylam zajeta, a Filip siedzac wraz ze mna zwrocil oczywiscie na to uwage, ale nie jakos specjalnie. To nie byl wiatr. To byla fala uderzeniowa po wybuchu ktory mial miejce jakies dwa kilometry od mojej obecnej lokalizacji. Ale i tak nie jestem najblizej - moi znajomi sa z 500 m w prostej linni od tego miejsca. 3 wybuchy w ciagu 15 minut. Strzelanina. Chyba poleciala jakas rakieta. Moje security postawione w stan alarmowy. Ale nie moga nas stad zabrac, bo sami sa blizej ataku i nie powinni wychodzic no i dlatego, ze lepiej po prostu zostac w srodku. Na szczescie nie jest zle, jestesmy cali i zdrowi - pijemy kolejne cappucino i czekamy az sie skonczy i bedziemy mogli wrocic do domu. Bedzie ok. Ale ten "powiew wiatru" heh. Zbil szyby w domu i biurze moich zajomych. Czemu ten kraj musi byc taki porabany? To jest pytanie retoryczne. Pozdro z Kabulu.

4 godziny pozniej. Atak wciaz trwa. Wszyscy policzeni i bezpieczni.
http://bigstory.ap.org/article/explosion-hits-heart-afghan-capital

wtorek, 21 maja 2013

Podstawowa wiedza o Afganistanie?

A jednak bylo mi jej brak kiedy tu przyjechalam.
Oczywiscie - przeczytalam "Modlitwe o deszcz" Jagielskiego - i tak dalo mi to jakies pojecie. Przejrzalam Internet, zrobilam szczepienia i wsiadlam w samolot - moglabym powiedziec, ale to nie prawda bo zanim tu przyjechalam utknelam w polrocznym zawieszeniu. Pol roku "przegladania Internetu" oznaczalo na przyklad sledzenie anglojezycznej agencji prasowej Pajhwok ktora jest jedna z najlepszych w Afganistanie. Zabawne jest to, ze to co wdawalo sie dla mnie wtedy tak bezosobowe, jak naprzyklad nasz PAP, stalo sie bardzo osobowe bo teraz pracuje z tymi wlasnie ludzmi, ktorzy ta agencja zarzadzaja. I tak - to prawda - Pajhwok naprawde stara sie "odbijac prawde" jak mowi ich motto, bo w koncu pajhwok to w Dari echo.
Pajhwok byl dla mnie zrodlem wiedzy o tym co dziejej sie w chwili obecnej, az do momentu przyjazdu do Kabulu nieznalam nic po za wiedza "wikipediowa" - dopiero tutaj obkupilam sie ksiazkami, zrozumialam troche historii tego kraju, jego umiejscowienie we "Wielkiej Grze", nauczylam sie rozrozniac grupy etniczne i konsekwencje przynaleznosci do kazdej z nich.
Bardzo dobre zrodlo wiedzy o Afganistanie to Afghanistan Research and Evaluation Unit, a szczegolnie warto spojrzec na przekrojowe i przystempne informacje: tutaj
Tak po prostu - zeby dowiedziec sie czegos nowego :)


niedziela, 19 maja 2013

Po ukrainsku z Afganczykami

W piatek moi wspolokatorzy zorganizowali grila na ktorego zaprosili swoich Afganskich wspoplracownikow razem z rodzinami. Moge powiedziec wprost - to byl najlepszy piatek jaki mialam w Afganistanie. Trzy duze Afganskie rodziny - rodziny lekarzy, managerow w ngo zajmojacych sie hodowla zwierzat - przyszli do naszego domu, jesc hamburgery, sidziec w cieniu drzew i dobrze sie bawic. Dzieciaki graly w badmingtona, starsze dziewczynki robily zdjecia iPadami, rodzice zasmiewali sie na werandzie. Towarzystwo przemieszlao sie z kilkoma ekspatami, ktorzy do nas dolaczyli. Moi wspolokatorzy wstawili basen na gorny taras - dzieciaki dostawaly szaleju pluskajac sie i pluskajac mnie bo nie moglam sie oprzec, zeby sie nie wlaczyc do tej bitwy morskiej ;) Dzieci smiejace sie w moim ogrodzie - cos fantastycznego. Wszyscy mowili absolutnie plynnym angielskim. Jedna dziewczynka chodzi do International School, druga do Afghan-Turk School. Ich ojciec... to jest agent. Facet ma trzy wlasne firmy na... Ukrainie. Nakladam sobie steak i slysze z tylu rozmowe po ukrainsku - szok. Dolaczam sie nie moge uwierzyc! Facet od ponad dziesieciu lat na Ukrainie, ma obywatelstwo Ukrainskie, robi swietne interesy, utrzymuje rodzine. Dawno nie spotaklam takich "komunistow" - czy. zwolennikow panstwa laickiego, ktorzy mowia ze za rosjan bylo lepiej. Wszyscy swietnie wyksztalceni: inzynier, jego brat prawnik, ich wspolpracownik lekarz. Mielismy normalna rozmowe. Smialismy sie, dwocipkowalismy. On sie kompletnie zukrainizowal i cudownie sie dogadywalismy. Super dogadywalam sie tez z jego corami - mega madre dziewuchy. Zprosily mnie do siebie do szkoly hehe zebym porozmawiala z dzieciakami w ich klasach po angielsku - ja na to - dziewczyny, ale wy macie lepszy angielski niz ja... No naprawde. Jedna 13 lat, druga 11. Chca obie zostac kardiologami w przyszlosci. Wiem, ze maja na to szanse. Z takimi mega rodzicami!

A potem poszlismy na druga impreze heh tym razem do naszych znajomych i do ich firmy - towarzystwo ekspacko - nowobogacko-mlodo-afganskie. Mialam fantastyczny humor - tyle gadania po ukrainsku! Przychodzimy na miejsce i.... okazuje sie, ze jest kolejny gosc ktory mowi po rosyjsku i tak przez kolejne 30 minut opowadalismy sobie (Filip tez bral w tym udzial) o tym co robimy, jak jest w Rosji, jak tutaj, jak w Polsce. 
Konkluzja? Uwiebiam fakt, ze nauczylam sie mowic po Ukrainsku - oczywiscie juz bardzo duzo zapomnialam, ale prawie bez problemu rozumiem co ludzie mowia nawet kiedy mowia po rosyjsku. Mialam juz kilka sytuacji, ze rozmawialam w pracy po ukrainsku - np. z kucharzem, ale zeby przegadac wiecj niz pol dnia to bylo cos zupelnie nowego :)

czwartek, 16 maja 2013

Paranoja, Zmeczenie, Beztroska

Bardzo mozliwe, ze to dlatego, ze boli mnie glowa albo, ze mam ciagle uczucie, ze brakuje mi tlenu, a moze dlatego, ze calkiem sporo pracuje.... moje mysli przestaly dac sie ulozyc i po prostu pedza z miejsca na miejsce i nie daja mi sie skupic. Wiec sie nie koncentruje. Napisze o roznych rzeczach.

1. Paranoja
Wczoraj mialo miejsce zajscie ktore bardzo dobrze obrazuje stopien tego w jaki sposob postrzegam swoje bezpieczenstwo. Ja i Filip wychodzimy z domu. Przemierzamy nasz ogrod, dochodzimy do bramy, brame otwiera nam chowkidor, kierowcy otwieraja nam drzwi do samochodu, siadamy, patrze na brame od zewnatrz i zamieram. Na bramie, na furtce pojawilo sie namalowane staranie markerem kolo. Samochod rusza, Filip dzwoni do chowkidora, czy on wie co to znaczy. Chowkidor nie wie i nie wie tez skad kolo sie wzielo. Moja glowa mowi mi - ktos sobie zaznaczyl dom w ktorym mnieszkaja ekspaci. W obliczu tragedii jakie wydarzyly sie w mojej okolicy nie byloby to niemozliwe. Pierwsza rzecz w biurze - udaje sie do naszego firmowego Secirity Managera. Nikt nic nie wie o zadnych kolach, ale widze ze sie zdenerwowal.
- Sprawdzimy to - powiedzial. Poszlam spowrotem do biura i wpadlam w taki kociol pracy (zostalam sama na dwoch projektach w kazdym jestem na 50% wiec obecnie jestem na 200%) i zapominialambym o tym kolku. Przychodzi Security Manager i mowi, ze to.... znak, zeby wywiesc od nas smieci. Wszak placimy za to. 200 Afgani miesiecznie.
Wlasciwie czuje sie przekonana, ze to faktycznie kolko smieciarza, ale z drugiej strony - dlaczego nigdzie na bramach nie widzialam kolek?

Miejmy nadzieje, ze nasz uzbrojony po zeby straznik odstraszy wszytskich nie-smieciarzy

2. Zmeczenie

Wczoraj zrobilam cos z czego jestem osobisci dumna. W zwiazku z tym ze obie dyrektorki projektow na ktorych pracuje wyjechaly na krotsze lub dluzsze wakacje jestem ni mniej ni wiecej odpowiedzialna za to, zeby wszystko bylo ok. Napisalam weekly report na projekcie w ktorym robie M&E czyli nie jestem w niego calkowicie zaangazowana, nie chodze na spotkania z partnerami etc. Ale udalo sie. Mimo, ze nie mialam pelnych informacji i de facto musialam sie wszystkiego nauczyc, zorganizowac spotkania, wyciagnac info od partnerow - napisalam i dalo mi to mega satysfakcje :) Ale tez jestem tak-bardzo zmeczona.

No i jeszcze zrobilo sie cieplej - chociaz to i taki nic w porownaniu do zeszlego roku. Jest tylko 30 stopni. Ale. W sobote bedzie 35. Ludzie zaczynaja sie odwadniac, nie wiedzac kiedy bo klimat jest suchy i sie nie pocisz. Odwodniony czlowiek to zmeczony czlowiek.

3. Beztroska

Wczoraj siedzialam z moimi znajomymi w pieknym ogrodzie, jedlismy dobre hamburgery z Fat Man Forest, gralismy w gre gdzie team musi zgadnoac co jeden z team members rysuje. Slonce zachodzilo za wielkim szczytami okalajacymi Kabul, a ja myslalam, ze to nie prawda co ludzie mowia - ze po studiach konczy sie beztroska. Ze "potem to juz tylko praca i rutyna". No wiec nie. To naprawde mile miec takie fantastyczne - co tu duzo mowic - momenty gdzie po prostu jest fajnie, dobrze i super.

środa, 8 maja 2013

"Mowisz jak moja dwuletnia coreczka"

Zawsze kiedy jezdze po miescie z moimi kierowcami rozmawiamy w Dari. O pogodzie, o korkach na drodze, o rodzinie, o tym ze kobiety to to, a mezczyzni to tamto, o kulturze. Wszystko bardzo prostym jezykiem - no bo ile mozna powiedziec umiejac odmienic dwa czasowniki - byc i miec. W kazdym razie poziom intelektualny moich wypowiedzi rozwala kierowcow - parskanie smiechem jest tylko jednym z objawow. Moj ulubiony kierowca powiedzial mi wczoraj, ze mowie jak jego dwulenia coreczka. Uznalam to za komplement, bo jestem tu tylko poltora roku i przeciez nie non-stop z dari speakerami, zeby sie uczyc jak maly dzieciak przez sluchanie. Czas wrocic do lekcji Dari. 

wtorek, 7 maja 2013

Piekni ludzie

Wczoraj zjadlam kolacje z bardzo wazna dla mnie osoba z Kabulu. Bardzo sie cieszylam mogac porozmawiac od serca, dzielic sie historiami i spostrzezeniami. Mialam taka bardzo pozytywna refleksje jakie mam niesamowite szczescie do ludzi ktorych poznaje. W kazdym miejscu w ktorym jestem, mieszkam, pracuje przez troche dluzej poznaje taka "perelke" czlowieka ktorego nie chce zgubic po drodze przez zycie.   Mam niesamowite szczescie do pieknych ludzi. 

sobota, 4 maja 2013

Przemoc wobec expatow w Kabulu

Jak wiecie pracuje w duzym NGO zajmujacym sie rozwijaniem mediow w krajach rozwijajacych, konfliktowych, post-konfliktowych. Nie moglabym wymyslic sobie roboty ktora bardziej chcialabym wykonywac niz obecna. Oczywiscie nie jest rozowo i trzeba sie niezle nabiegac, zanim rzeczy zaczna sie dziac, ale tak - jest super.
Jeden z projektow nad ktorym pracuje to mapowanie przemocy wobec kobiet w Afganistanie. Ma pomoc dwom organizacjom lepiej przechowywac dane na temat spraw sadowych/mediacji  zwiazanych z aktami przemocy. Do tej pory przemoc wobec kobiet omijala ekspatki. Wszystkie opisy brutalnosci ktore czytam w pracy nie dotyczyly nikogo znajomego. Byly przerazajace. Niewyobrazlne. Okrucienstwo sankcjonowane kulturowo ktorego moj umysl nie byl w stanie pojac. Ale to bylo w jakis sposob oddzielone ta bariera ktora zbudowalam dla wlasnego mentalnego bezpieczenstwa. 

Teraz jest inaczej. Expatki sa na celowniku. 

Jasne, byly przypadki molestowania, zniewazania i malych atakow ulicznych, ale nigdy nie bylo tak jak teraz. Sam doswiadczylam roznych aktow zniewagi. I nie zamierzam wstydzic sie o tym pisac. Ani o tym jak zostalam zaatakowana w biurze paszportowym, ani o tym jak znajomy mojego pierwszego szefa wtargnal do mojego pokoju i sytuacja prawdopodobnie skonczylaby sie zle gdyby on byl mniej pijany a ja mniej brutalna. I to mozna powiedziec jest standard, prawda? Przyjezdzasz do Afganistanu - na 100% bedziesz molestowana. No moze jezeli mieszkasz w sterylnym "kompadzie" to nie. Przeciez czy  nie to powiedzial mi konsul Afganski w Polsce kiedy dzwonil do mnie zanim wydal mi wize i blagal mnie, zebym nie jechala do Afganistanu, bo widzial moje zdjecie i ze zna swoich ludzi... 

Teraz jest inaczej. Mozna mowic juz o pewnego rodzaju wzorze zachowan. Atakowane sa domy w ktorych mieszkaja ekspaci, a dziewczyny ktore w nich mieszkaja sa "assulted". Nikt nic oficijalnie nie powiedzial. Nie mozna powtarzac niepotwierdzonych informacji, prawda? Wszystko co wiem, wiem od znajomych i nie bede przekazywac wiadomosci dalej. Ale to wszystko bardzo zle wyglada. Tak zle, ze od kilku dni mamy uzbrojonego straznika w domu. I zbroimy sie dalej. Ci ludzie to nie sa terrorysci. To sa zlodzieje. Oni czyszcza domu ze wszystkiego co wartosciowe (to przypomina mi, ze powinnam wrzucic swoja prawie skonczona prace magisterska na wirtualny dysk) i krzywdza kobiety. Czy ich zlapia? Nie. Nie mozna na to liczyc. 

Moja firma staje na wysokosci zadania, uzbrojony straznik, pomoc psychologiczna. 100% wdziecznosci. Zaden z domow ktore zostaly zaatakowane nie mial uzbrojonego straznika. Wybieraja slabe punkty. Naszego domu na ich mapie nie ma. I nie bedzie. 

środa, 24 kwietnia 2013

Jeszcze jeden dzien deszczu

Mysle o naszej wspanialej pogodzie w Kabulu. Od kiedy wrocilam z wakacji ciagle pada. To nalepsza wiesc ktora moze mnie obodzic to - tak - jeszcze wciaz pada. W zeszlym roku o tej porze slonce palilo juz zbocza Gory Telewizyjnej. I zdaje sie w tych dniach kwietnia byl ten wielki atak RPG. W tym roku coraz wiecej zieleni pojawia sie wszedzie. Powietrze jest czyste. Smog nie dokucza. Nikt tez niczego nie atakuje.

Juz kiedys pisalam o tym, ze Afganczycy uwielbiaja deszcz. Ze ich relaksuje. Myslalam sobie, ze to dlatego, ze skoro maja przez 90% roku dni sloneczne to to po prostu mila odmiana. Teraz rozumem to glebiej. Podczas deszczu "Talibowie spia". Jak mowi K. "Pewnie zwiazki zawodowe e terrorystow samobojcow zabraniaja im pracowac kiedy pada".

Ding ding - sms przyszedl. Zagrozenie w Shar-e-Naw - to dzielnica w ktorej jest moje biuro. Well, ok. Ja sie nigdzie nie wybieram, siedze sobie w moim pokoju i pracuje. Patrze na deszczowe chmury majac nadzieje, ze nas ochronia. Jak kolwiek glupio to brzmi.

Update:

Skonczyla sie burza a zaczelo sie TRZESIENIE ZIEMI. Ale takie, ze to po prostu szok. Szyby trzeszczaly. Bujalo mna, stolem, krzeslami, wszyscy sie niezle wystraszyli i razem orzekli, ze to bylo najsilniejsze trzesienie w Kabulu w ich zyciu. O KURCZE. 

sobota, 20 kwietnia 2013

Jedna z najbardziej wplywowywch kobiet swiata....

... wg listy TIME - Roya Mahboob - uczestniczyla w Kabul Innovation Lab, szczesliwie wspolorganizowanym przeze mnie. O tym, ze dziewczyna jest twarda wiedzialam od razu kiedy ja spotkalam. Jak wiekszasc mlodych Afganek, ktore robia kariere - chlodna. Wlascicielka malego imperium IT w Heracie - naszej Afganskiej mekkcce komputerowej. To jedna z tych osob, ktore maja w sobie sile i wielki, wielki dystans. Sa otoczone cisza. Nie wiem jak to dziala, ale wydaje sie to byc pewie rodzaj godnosci ktorym mlode dziewczyny "z kariera" odgradzaja sie od swiata. Taka kulturowa tarcza.

Moja asystentka ma w sobie ten sam pierwiastek godnosci i dystansu. Nie okazuje uczuc za bardzo. Usmiecha sie conajwyzej w poblazliwym zdziwieniu. Chodzi i siedzi prosto. Ubiera sie wciaz dziewczeco, ale bardzo elegancko. Ma na imie Wahida. Lat 20.
Pracowala juz jako tlumacz dla jednej z telewizji i umie tlumaczyc live jak nikt kogo znam. W obie strony Dari-Ang Ang-Dari. A ze jest Pasztunka, ktora nosi dumnie swoje grube czarne brwi, dlugie rzesy i wielkie ciemne oczy - jest rowniez plynna w Paszto.
Wahida ma w sobie jakas sile, ktora ciezko wyjasnic, bo to nic w stylu naszych silnych kobiet.
A na skypie ma taki cytat ktory lapie mnie za serce za kazdym razem za ktory prosze ja on-line o przekazanie mi jakis danych, translacje, o zrobienie surveymonkey. Cytat, ktory napisany przez mloda Afganke ma sile prawdy:

"There is only one success -- to be able to spend your own life in your own way........"

piątek, 19 kwietnia 2013

Kilka zdjec z Kabulu

Wlasnie uswiadomilam sobie, ze prawie w ogole nie publikowalam normalnych, codziennych zdjec z Kabulu.   Panie i Panowie przed Wami: Taimani, czyli moja okolica.

Zaraz za rogiem jest meczet z ktorego nasz muezin nawoluje na modlitwe:



Panowie buduja droge (zdjecie z jesieni, z czasow kiedy jeszcze chodzilo sie swobodnie po Kabulu, bez obawy o porwanie):


Kawiarnia dla expatow Flower Street Cafe (wbrew nazwie nie znajduje sie na Flower Street): 


A czy ktos z Was czytal "Ksiegarza z Kabulu"? To wlasnie ta ksiegarnia:



czwartek, 18 kwietnia 2013

Moj ogrod

Dlaczego tak bardzo lubie moj dom? Wlasnie przez ogrod! Posadanie ogrodu to jedyna okazja, zeby pobyc na zewnatrz. No chyba, ze w ogrodku restauracji, ale to zupelnie co innego. Mozna sobie tylko wyobrazic jak strasznie mialy kobiety podczas rzadow Talibow, ktore nie mialy ogrodu do ktorego mogly by wyjsc bo na przyklad mieszkaly w blokach, a do tego ciagle musialy chodzic w burce. Podobno w tym czasie choroby zwiazane z brakiem witaminy D (tej ktora sie bierze ze slonca) byly prawie tak rozpowszechnione jak pasozyty pokarmowe. A wiec pandemia. Tak samo z reszta choroby skory glowy ktora byla non-stop pod ciezkim niebieskim poliestrem z ktorego wykonana jest burka.


środa, 17 kwietnia 2013

Szminka, workout i balon szpiegowski

Otoz dzisiaj wszyscy dostalismy informacje, ze jedna z kabulskich restauracji jest "zagrozona". Jestem pewna, ze to przez te grzesznie pyszne bagietki z francuskimi serami, a nie przez to, ze zaraz obok jest jedno z biur NDSu (szpiedzy) ani MoI(Ministerstwo Spraw Wewnetrznych). To miejsce jest w prostej linni z 300 metrow od mojego biura, ale po drodze mamy Kabul City Center czyli jak sama nazwa nam mowi "City", a wiec wyzsze budynki. W pewien sposob to dla mnie dobrze, bo jakby mialo cos tak wybuchac, to fala uderzeniowa nie walnie w moje okna (zasloniete przez wierzowiec). 

Siedze sobie w birze i pisze raport kwartalny. W koncu chcialam sie rozprostowac, wychodze na patio i patrze - nad restauracja pojawil sie jeden ze slynnych Kabulskich "balonow szpiegowskich" - wyobraz sobie maly, bialy, uwiazany na linie zeppelin ktory jest zaopatrzony w najbardziej nowoczene kamery/urzadzenia rejestrujace. Jak sie pojawil balon to sobie pomyslalam, ze chyba zeczywiscie zagrozenie jest. Nastepnie dowiedzialam sie, ze nie tylko zagrozenie jest, ale jest napewno bo restauracja zostala zamknieta do odwolania. Nie bedzie bagietki z serami i sosem musztardowmy na lunch. Cale szczescie, ze przywiozlam z Dubaju (w supermarkecie jest dzial "nie dla muzulmanow" z wieprzowina) 3 peta salami z sokolowa. Jak je zobaczylam to kogo obchodzi wloskie salami?! Kupilam tez 3 szynki parmenskie krojone, kabanosy i mase ziol do pieczenia z torebkami zaroodpornymi, ktore w Kabulu nie wystepuja. 

W Dubaju kupilam tez szminke. Kolejna. Szminki staly sie moimi "malymi przyjemnosciami z normalnego swiata". To znacznie lepsze z reszta niz paczek jako "mala przyjemnosc" i idzie w parze z moim nowy standardem bycia fit. Jaka jest historia mojego tycia w Kabulu? Prosta. Najpierw nie bylo mnie stac na jedzenie, wiec BARDZO schudlam. Chodzilam tez 3 razy w tygodniu na joge (ktora byla jedynym miejscem gdzie moglam sie zagrzac przy -20 i braku ogrzewania w domu). Wierzcie mi - to jest motywacja, zeby cwiczyc. Generalnie doprowadzilo mnie to do stanu kiedy nie bylam w stanie zjesc wiecej niz pol malej miski zupy. No i trzeba  tez dodac ciagle zatrucia pokarmowe biurowym jedzeniem w mojej pierwszej pracy. Generalnie Cipro (antybiotyk) nosilam caly czas przy sobie. Wyniszczajace. W kazdym razie bardzo schudlam i to bardzo szybko schudlam. A potem zmienilam prace i zaczelo mnie byc stac na jedzenie. Dostalam syndromu "zaraz pieniadze sie skoncza i znowu bede glodna" wiec generalnie jadlam na zapas. I CIAGLE bylam glodna. Potem przyszedl bardzo stresujacy czas co podwoilo moj apetyt. I podwoilo rowniez mnie sama. Dramat. 

Na szczescie z moja kolejna praca przyszlo mi miec wiecej czasu dla siebie. Nie duzo wiecej ale na tyle, zeby w lutym zaczac chodzic kilka razy w tygodniu na silownie, a potem pojechac do Polski i dostac od najlepszej osoby na swiecie (Zolta to o Tobie!) plyte z treningami. Zaczelismy robic je razem z Filipem juz na wakacjach w Turcji czyli ponad 3 tygodnie temu i od tamtej pory nie cwiczylismy tylko 2 dni. Efekty widac juz. Po obojgu z nas. I to jest fantastyczne, bo kiedy jest cieplo (a teraz robi sie wiosna) nie jest juz tak zimno i zniechecajaco (brak centralnego ogrzewania to masakra - dogrzewanie sie koza ktora zabiera tlen....) po prostu czlowiekowi chce sie ruszac, cwiczyc. Czerpie sie z tego energie. Nawet w Kabulu. A moze wlasnie przede wszystkim w Kabulu gdzie ruch jest tak bardzo bardzo limitowany.

Napisalam wlasnie bardzo dluga notatke - oczywiscie, jak na studiach - prokrastynacja. Pisze raport kwartalny do pracy - zeby nie bylo watpiliwosci dlaczego z takim zapalem dziele sie bzdetami :) 

Chcialam tez podzielic sie dokladnie kolorem mojej nowej szminki ale internet dziala tak wolno sie nie moge go nawet wygooglowac. Szminak jest Bruberry. Kolor Ancient Rose. Czuje sie fantastycznie kiedy ja nosze. Nawet lepiej niz ta od Diora. Jaram sie szminki sa fajne. Daja poczucie, ze robie cos dla siebie, ze sie dopieszczam. To zdecydowanie lepsze niz zajadanie stresu. I zdecydowanie, zdecydowanie lepsze niz zastanawianie sie co gdzie moze wybuchnac.


wtorek, 16 kwietnia 2013

Boston


Atak w Bostonie wydaje sie byc absurdalnie nie na miejscu. I to straszna tragedia. Z mojego punktu widzenia to wydarzenie wzbudza bardzo przejmojaca dyskusje czy te bomby byly podlozone przez Muzulmanow. Czy to byli "znowu" islamscy terrorysci. Ze w zadadzie takie jest pierwsze wewnetrzne zalozenie. Ze kiedy byl wczesniejszy atak terorystyczny media podaly, ze terorysta "was not a Muslim". I to, ze islamscy intelektualisci maja nadzieje ze ten rownize nie byl. Tu artykul: http://www.washingtonpost.com/blogs/worldviews/wp/2013/04/15/please-dont-be-a-muslim-boston-marathon-blasts-draw-condemnation-and-dread-in-muslim-world/ ale najciekawsze sa komentarze.

Terroryzm utorzsamiany z Islamem. Intelektualisci probujacy odciac sie od ekstremizmu. 

Nie ma pointy.

Moze tylko taka, ze wczoraj bylam na pracowym roof top party/grill i w tym czasie zaczelo padac, wiec zeszlismy do pokoju telewizyjnego i jeden zapalony biegacz z US wlaczyl relacje z tego wlasnie maratonu. Nigdy nie ogladam tu telewizji, a widzialam czesc tego biegu. Jestem back in Kabul.


sobota, 13 kwietnia 2013

Do Dubaju

Ciesze sie jak male dziecko i czuje jak ksiezniczka. Moze to wplyw gazet dla kobiet ktore kupilam czekajac na lotnisku w Dubaju na samolot do Kabulu a moze po prostu sam fakt, ze w Dubaju jest tak bardziej normalnie - sklepy, spa. Generalnie lece po wize i bede w Dubaju jedna noc, jeden dzien i wracam do Kabulu w nocy, ale to wystarczy zeby pojsc na hotelowa silownie wieczorem po przylocie, rano zalatwic wize, a potem sobie pojsc do Dubai mall. W miedzy czasie zjesc jakies sushi. O matko, matko - jak fantastycznie. I co prawda przeciez bylam w "normalnym swiecie" tylko tydzien temu, ale to i tak mega excytujace. MEGA. Z mojej perspektywy te wszystkie rzeczy to niesamowity luksus i bardzo sie ciesze, ze bede mogla po babsku sie zabawic.

Apropos luksusu - jestem glodna jak czytam: http://itooktheroadlesstravelledby.wordpress.com/2013/03/01/re-noma/ Blog Polki w Dubaju - jedna z najblizej mnie umiejscowionych blogerek ktore sledze. Pisze o restauracji Noma w Kopanhadze. Sprawdz menu. Rany.... I jeszcze moja ukochana Kopanhaga. Jesc. Chyba sobie pojde cos ugotowac. 

czwartek, 11 kwietnia 2013

O tym jak sie "zaczyna lapac klimat".

Zainspirowal mnie notka na blogu Pawla i Oli. Pawel jest obecnie w Arabii Saudyjskiej i oto co napisal: http://arabiasaudyjska-ksa.blogspot.com/2013/04/kobieta-w-knajpie-czyli-zaczynam-apac.html

Pamietam jak pierwszy i jedyny raz w zyciu dostalam prawdziwego ataku paniki (chyba nie ma sie czym chwalic, prawda). Stalo sie to w Wiedniu, kiedy po raz pierwszy od 6 miesiecy wyjechalam na wakacje. Spotkalam sie moim wloskim kumplem w stolicy Austrii i bylo mega fajnie. Pierwszego mojego wieczoru tam poszlismy na impreze. Wlasciwie pojechalismy na rowerach. To bylo na brzegu rzeki. Impeza pod golym niebem. Ci ludzie byli polnadzy! Serio! Dziewczyny w krotkich spodenkach i bluzkach na ramiaczka. Faceci w spodniach do kolan. I jeszcze raz te dziewczyny. Tlum prawie nagich ludzi. I jeszcze pedzacy nurt rzeki. Widok prawie nagich ludzi oraz ruchomej wody - cos czego w moim zasiegu w Kabulu nie ma, bo nawet na expackich party ludzie nie sa AZ TAK nadzy. Odkryte ramiona, dlugie szczuple rece, koles bez koszulki. Po prostu SERIO zakrecilo mi sie w glowie, tetno uderzylo w alarm, puls rozrywal oczy i generalnie sie przewrocilam. Rower prawie wpadl mi w nurt rzeki. Tak wlasnie mocno zlapalam Afganski klimat na samym poczatku mojej "Afganskiej podrozy". A teraz? 

Teraz to wszystko jest takie normalne. I kobiety w chustkach. I kobiety w krotkich spodenkach. Mezczyzna w turbanie i facet w "biberowce". A rwacych rzek nadal nie lubie. Zdecydowanie bardziej wole morze.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Powrot do Kabulu czyli o przynalezeniu do miejsca

To bardzo ciekawe uczucie wrocic. Niby nic sie nie dzialo ani nie zmienilo, ale jednak jest inaczej bo ten wyjazd dal mi dystans i wyciszenie. Moja managerka tez byla na wakacjach i powiedzialysmy sobie, ze juz nigdy nie zostaniemy w Kabulu tak dlugo bez wyjezdzania. Powiedziala tez, ze widzial ze ja "prawie nie wytrzymalam". Nie dziwie sie i wiem co miala na mysli. Kiedy czlowiek zapomina o tym, ze istnieje swiat po za Afganistanem i ze jest on rownie realny - pobyt tu staje sie naprawde ciezki i stresujacy, zwlaszcza ze sprowadza sie on do pracy, ktora w tych warunkach naprawde bywa nielatwa. Glownie przez ludzi ktorzy tez sa tu za dlugo i im odbija. 

W ciagu pierwszego roku i trzech miesiecy wyjechalam po za Afganistan na 22 dni. Na 14 do Austrii (autostopem do Polski) i do Warszawy - w lecie, a potem w pazdzierniku 4 dni w Dubaju i w Grudniu rowniez 4 dni w Dubaju. Te wakacje marcowo-kwietniowe byly odswierzajace, dajace oddech i skrzydla. Powrot do Kabulu jest super. Moja praca, chociaz jej duzo, bo trzeba napisac raport kwartalny i generalnie bardzo duzo sie dzieje, moja praca jest bardzo fajna. 

Fajnie tez wrocic do mojego kabulskiego domu z ogrodem w ktorym z Filipem wynajmujemy "nasz pokoj". Fajnie widziec jak drzewa sie zazieleniaja, jak nasz domowy kot Pit sie walkuje po podlodze. Fajnie, bo nabralam do tego dystansu. Okazalo sie, ze to nie jest jedyne co istnieje. I to jest na prawde fajne.

Kiedy bylam teraz w Warszawie, bylam kulka stresu, bo to byl detox. Nerwy z tylu miesiecy schodzily ze mnie dosc dramatycznie. Z drugiej strony troche ciezko sie bylo odnalesc bo prawie 1.5 roku bycia w kompletnie innych warunkach. Ludzie sie zmienili, ja sie zmienilam. 

Rozumiem tez, ze nie mozna oczekiwac od ludzi w Polsce, ze zrozumieja co ja tak naprawde tu robie, bo to jest kompletnie po za schematem usystematyzowanego zycia. I to tez jest ok, bo to ma znaczenie dla mnie i moze bylabym nawet w stanie to wytlumaczyc, gdybym miala wiecej czasu - ale nie mialam, bo ten caly detox w Polsce zjadl duzo czasu i energii. Z resta to nawet nie byl pelen tydzien. A potem byla Turcja. Mistrzostwo odpoczynku.

Zaczelam sie zastanawiac gdzie teraz przynaleze. Nie jestem juz podatkowym rezydentem Polski - moje centrum zyciowe jest w Kabulu i jestem w Afganistanie dluzej niz 183 dni w ciagu 2012 roku. Wiec podatkowo nie przynaleze juz do Polski. Bylam w Urzedzie i zostalo to potwierdzone. W moim rodzinnym mieszkaniu, bylo super i to zawsze bedzie moj dom do ktorego wracam, ale jak wychodzilam na zwenatrz to czulam ze to wszystko jest piekne i znajome (Warszawa jest czysta i piekna, a ludzie uprzejmi i mili), ale ze jestem tu przelotem. W Turcji to oczywiscie byly wakacje i nie ma mowy o przynalezeniu. A do Kabulu wracalam troche jak do domu i moze troche tu przynaleze - do spolecznosci expatow, do mojej firmy, do moich przyjaciol i znajomych. Ale przeciez nie przynaleze do kraju, ani do ludzi tego kraju. Tak wiec here we go: naprawde stalam sie expatka - juz nie do konca czuje sie zadomowiona w Polsce i nigdy Afganistan nie bedzie moim domem ktory bede kochac. Moze kiedy stad wyjade pozwole sobie kochac wspomnienia tego zycia, bo jest ono dobre i piekne, ale napewno nie teraz. 

Napewno wiem, ze zupelnie unikalna rzecza ktora tworzy uczucie przynalezenia jest to, ze jestem tu z Filipem. Dzieki temu budujemy razem wspolnote doswiadczen do ktorej oboje przynalezymy. I to jest dobre i piekne. 

sobota, 6 kwietnia 2013

Ostatni dzień wakacji

Ostatni dzień naszego pobytu w Turcji obfitował we wrażenia. Zacznijmy od dobrych.

Byłam w Hammamie! Tak, naprawdę to zrobiłam - poszłam do łaźni tureckiej. Nie jakiejś takiej luksusowej spa czy coś - do prawdziwego hammamu. Właściwie prawie nie mogę uwierzyć że to zrobiłam, bo to bardzo sprzeczne z tym jak się normalnie zachowuję - unikam sytuacji w których ludzie mogą mnie dotykać, a poszłam na wszystkie zabiegi/rytuały: kąpiel, skrobanie ciała (piling specjalną rękawicą) masaż w pianą, masaż oliwką. Było niesamowicie. Na początku kiedy Pani Myjąca kazała mi się owinąć w ręcznik i posadziła mnie przy gorącej wodzie każąc się polewać - przyznaję - byłam sceptyczna. Ale w momencie kiedy zaczęły sie te wszystkie masaże/kąpiele było po prostu fajowo. Pani zeskrobała ze mnie cały Kabulski brud - chyba naprawdę nie byłam w życiu taka czysta. I taka podrapana na plecach - Pani Myjąca miała siłę w dłoniach i umiała jej użyć. Potem Pani Masująca zrobiła mi delikatny masaż oliwką czy raczej olejkiem różanym i było absolutnie relaksująco. Wszystko w łaźni która miała więcej wspólnego z antycznym budynkiem niż spa - siedzenie na kamieniach (ciepłych od ciepłej wody), leżenie na leżance z kamiennej (na ręczniku). A potem turecka herbata jabłkowa. O rany - naprawdę warto było spróbować. A skoro to nie było miejsce na robienie zdjęć link do strony hammamu jest tutaj: Historical Turkish Bath

Pegasus Airlines jest kiepską linią lotniczą. To wniosek po tych wakacjach. Dziś zafundowali nam palpitacje serca przy odprawie, kiedy okazało się, że oni nie przetransferują nam bagażu z Dubaju do Kabulu i że nasz bagaż leci do Dubaju i że mamy go sami odebrać. To się nie mogło stać ponieważ żeby odebrać bagaż musielibyśmy mieć wizę, której nie mieliśmy. Nie mogliśbyśmy wyjść za bramki do Dubaju, więc jak odebrać bagaż? Okazało się, że trzeba dopłacić $84 dolary od bagażu żeby panowie z obsługi lotniska przenieśli bagaż za nas. $84 dolary od osoby. Miła Pani w obsłudze zasugerowała żebyśmy powiedzieli że jesteśmy małżeństwem to bedzie taniej. Jako małżeństwo zapłaciliśmy 94 dolary za dwie osoby. W tym układzie moglibyśmy polecieć Emiratami i nie mieć użerania sie na lotnisku w Istambule gdzie nikt nie wiedział co może sie stać z naszymi bagażami. Emirates to najlepsza linia jaką latałam. Pegasus nie jest zły lot Lviv-Istambul-Bodrum był spoko (poza tym, ze dali nam połączenie z b. małą ilością czasu na przesiadkę) i generalnie tam gdzie nie potrzebujesz wizy tam możesz latać Pegasusem, a w ramach lotów łączonych tym że Pegasusem nie widzą oni problemu w transferowaniu bagaży. Gorzej gdy zmienia się linię lotniczą - wtedy bagażem zajmij się sam. To co było najgorsze to to, że załoga nic nie wiedziała. Nawet tego na ktorym terminalu lądujemy, a w Dubaju to kluczowe bo terminal 2 nie jest połączony z resztą i trzeba płacić za przeniesienie bagażu.... chociaż i tak my już zapłacilismy wiec na jedno by wyszło. Chodzi jednak o brak profesjonalizmu i wmawianie nam że z bagażem nie ma problemu, jak problem był. Jak do Dubaju to Emiratami. To moja konkluzja. Pegasus jest fajny po Turcji albo własnie z Lwowa do Istambułu, bo moim zdaniem to jedno z tańszych last minute connections  Z Wawy to Lwowa oczywiście autobusem, ale potem we Lwowie można pójść na najlepszą kawę na świecie do kawiarni Ormianka, wiec jest fajnie.

A teraz 10 godzin na lotnisku w Dubaju czekając na lot Safi do Kabulu o 12.00 lokalnego czasu. I Kabul. Ciekawe czy wiosna już w pełni czy może raczej już bliżej do lata.

Wakacje były fantastyczne i ta cześć polska i ta turecka. Mega. 

Istambuł zrobił na mnie niesamowite wrazenie. Najważniejsze jest takie zbalansowane połaczenie tego co bieże sie z Islamu i tego co związane z otwartą kulturą Europejską. Chodziliśmy dzisiaj z Filipem po tym niesamowity Parku za Hagia Sofia, Parku Gulhane i to bylo całkowicie fantastyczne. Oczywiscie były też modern Turczynki, ale najwieksze wrażenie zrobiły na mnie dziewczyny w hustkach wiązanych nie jak hijab ale "na ukraiśką babuszkę", w płaszczach do ziemi zakrywających wszystko, które wygłupiłay się śmiejąc głośno w parku ganiając za swoim chłopakiem/narzeczonym/mężem albo pary obejmujące się na ławkach i dające sobie publicznie buziaki. Ona w chustce i płaszczu, on po Europejsku. Nikt sie nie patrzy. Nikogo to nie szokuje. Jest normalnie. Poczułam się zakochana w tym połączeniu, w tej normalności. Dlaczego tak nie może być w Afganistanie. Ha. Wiem dlaczego. Ale tak - widziałam to. Widziałam szcześliwą, nieopresyjną twarz Islamu. Widziałam szczęsliwe dziewczyny w hustkach, zakochane, promieniujące radościa. I jestem z tego powodu strasznie szcześliwa, bo wiem na pewno, ze to możliwe. Że mogą łączyć tradycję i nowoczesność na ich własny sposób, że to po prostu może nie być opresyjne w Afgański sposób. 

Istambuł pachniał tulipanami. 

Było super.