poniedziałek, 7 marca 2016

Odkrycie

A zatem jestem na dłuższych wakacjach. Każdy musi czasem odpocząć prawda? Stwierdzam - pójdę na jogę. Przeglądam ofertę szkół jogowych i... okazuje się, że jedna z insruktorek jest również założycielką NGOsa Szkoły dla Pokoju Piszę o tym, bo pomyślałam, że fajnie jak więcej osób będzie wiedzieć o tej inicjatywie. Polubić na facebooku też można.

Nie jest to żaden tekst sponsorowany, żeby było jasne. Po prostu fajnie porozmawiać z kimś kto kuma Afganistan. 

piątek, 1 stycznia 2016

Zamek z piasku

Ostatni raz próbowałam udawać, że Kabul to "normalne" miejsce jakieś dwa lata temu. Pamiętam, że chodziliśmy wtedy całkiem często do Instytutu Francuskiego. Głównie występy lokalnej szkoły muzycznej. Szkoła muzyczna jest super, bo pieniądze nie są barierą - dzieci z biedniejszych rodzin nie płacą za czesne. Chodzi o talent muzyczny i o rozwój. Najbardziej podobały mi się te utwory które łączyły muzykę pochodzącą z Afganistanu i tą wywodzącą się z tradycyji europejskiej. Szkoda, że ukradziono mi telefon na którym mialam nagrania z tych fajnych chwil.

W każdym razie - chodziłam na koncerty, spotykałam się ze znajomymi, dużo pracowałam, chodziłam na siłownię (za żadko). Normalne życie. Nie pamiętam czy wtedy często były wybuchy, czy nie. Z pewnością rzadziej niż częściej, bo nie pamiętałabym tego czasu tak dobrze. Było normalnie. Pomyślałam - bardziej zrelaksowana - że czas poszerzyć horyzonty.  Czułam, że ja tu w Kabulu, a tam świat pędzi. Jako (wątpliwe) remedium wymyśliłam, że zacznę działać na instagramie. Wklejałam zdjęcia z ulic kabulskich - wiele osób to robi, nic personalnego. Ktoś tam zaczął mnie followować, ktoś lubił moje zdjęcia. Zrobiło się tych osób ze sto. Raz zapostowałam zdjęcie z jednego z koncertów w tym właśnie Instytucie Francuskim. Komentarz który dostałam uzmysłowił mi głupotę tego co robiłam. Młody człowiek z dobrym angielskim pisał, że widział mnie w IF na koncercie i bardzo żałuje, że nie podszedł. No jasne. Wygooglował mnie na facebooku, po tym jak zobaczył zdjęcie z koncertu? Może spotaliśmy się kiedyś wcześniej? Nie sądzę. W każdym razie wiedział jak wyglądam. I był w IF kiedy i ja tam byłam. To był kubeł zimnej wody i lekcja.

To oczywiście nie znaczy, że przestałam chodzić na koncerty tylko to, że zamknęłam Instagram.

Kika miesięcy później siedzimy ze znajomymi w ostatnim rzędzie. Chłopak przed nami wstał, wyszedł i zostawił plecak na siedzieniu obok. Muzyka grała a ja patrzyłam na ten plecak. Mogę chyba powiedzieć, że oblał mnie pot i nie będzie to przesada. Przeczucie? Może. Poprosiłam towarzyszącego mi kolegę, aby zapytał drugiego młodego gościa przed nami czy ten plecak jest jego, lub tego który wyszedł. Kolega najpierw bagatelizował moją obawę, ale potem, zapytał młodzieńca o plecak. Wszystko się wyjaśniło, chłopak zrozumiał naturalność tego pytania. To nie była bomba tylko jego książki. Koncert był przedni.

11 grudnia 2014 w IF, w tej właśnie sali, wysadził się kilkunastoleni chłopak. To było przedstawienie potępiające zamachy samobójcze, jeżeli dobrze pamiętam. Co za "dobry" timing. Dyrektor szkoły muzycznej siedział przed nim. Został bardzo ranny i stracił częściowo słuch. Nie mogę sobie wyobrazić co to musiało znaczyć dla kogoś kto poświęcił swoje życie muzyce. Najważniejsze, że przeżył. Słuch wraca. Tego dnia nie było mnie tam, ani nie miało mnie tam być. Taki fart.

A czemu do tego wracam? O pracy z założenia nie piszę, a to taka pocztówka z przeszłości. Nic w niej z melancholii. Po prostu.

Tu można usłyszeć młodych muzyków z kabulskiego ANIMu oraz indyjskich wykonawców, którzy występowali z nimi któregoś dnia w lecie 2014. Odsyłacz do youtube.

---

Dzisiaj był atak na Francuską restaurację w Kabulu, wiem że to tylko jeden z wielu ataków, że ludzie giną setkami, że jest tyle cierpienia. Ale dla mnie to właśnie miejsce Le Jardin na Ulicy Dziewiątej ma w sobie wspomnienia i ono jest dla mnie ważne. Tak ja IF. Tak jak Taverna du Liban. Tak jak więcej z mojego życia w Kabulu wybudowanego jak zamek z piasku który rozrywany falami historii wali się dzień po dniu.

wtorek, 29 grudnia 2015

Na motocyklu

Nauczenie się jeździć na motocyklu zajęło mi sześć godzin. A. podarowała mi swoją chińską podróbkę niby-Toyoty 125 cm, a C. nauczył postawy i zmiany biegów. Powiedział też "ten który Cię zabije to ten którego nie zobaczysz", co na tyle mnie przestraszyło, że zaczęłam naprawdę serio podchodzić do rozglądania przed włączeniem się do ruchu. Motocykl był wyzwoleniem z zamkniętej klatki domu. Kask który zakrywał mi twarz, męski szalwar kamiz, buty "niezachodnie" i również prezent od mojej motocyklowej siostry A. - szkurzana kurtka, były moim uwalniającym przebraniem. Generalnie dawałam radę udawać faceta - do pewnego stopnia. A przede wszystkim - kto spodziewałby się zagranicznej kobiety na motocyklu niezdarnie piłującej biegi? Motocyklista ze mnie początkujący, ale muszę przyznać, że jak na osobę która w swojej piątej godzinie jazdy wyjechała na wycieczkę po za Kabul - miasto o szalonym ruchu samochodowym, tragicznej nawierzchni i wojskowych check-pointach, to jest ok.

Motocykle są super. Nie mogę uwierzyć, że mam mój własny - czekający na mnie w domu w Afganistanie.

Dziś, jestem po za Kabulem. Dziś jestem w Polsce i Afganistan oddala się odrobinę pozwalając wyjść po za uczucie zaciśniętego żołądka i przynaglenia. I nagle okazuje się, że miałam tam cudne przygody i że każdą z moich historii można obrócić w żart. To takie przyjemne uczucie. Prawie nostalgiczne. Z tym, że ja tam wracam. I w tym nie ma nic z nostalgii, a jest po prostu życie.


środa, 9 września 2015

Powrót do domu

Do mojego domu w Kabulu.

Samolot zatacza koła nad górami w kolorze kurzu. Zniża lot na oceanem kontenerów i bazą wojskową. Góra telewizyjna z przyklejonymi do zboczy glnianymi slumsami rysuje linię nieba. Dotykamy kołami ziemi. Airbus hamuje na krótkim pasie.
- Hej Mustafa - dzwonię do mojego kierowcy - właśnie przechodzę przez bramki, jesteś na parkingu?
- Tak, czekam. Dobrze Cię słyszeć Aleks - odpowiada młody głos. Zawsze kiedy mówi po angielsku wchodzi na wyższe tony niż w Pashto i brzmi prawie damsko.
Poprawiam butelkę w kieszeni płaszcza. Tym razem to rum w plastikowej butelce. Dwie dobre whiskey lecą w bagażu nadanym. Do Afganistanu można wwieść dwie butelki alkoholu. Nie "dwa litry", dwie butelki. Więc ten rum to tak - zabiorą? Albo nie zabiorą? Nie zabrali.

Wychodzą z terminalu. Jeden z wojskowych podchodzi bardzo blisko prawie krzycząc - Long time no see! - to taki trik, żeby mnie zawstydzić i zaangażować w rozmowę. Nie mrugam powieką, nie ruszam jedym mięśniem twarzy, mijam go. Słyszę salwę śmiechu - jego koledzy go wyśmiewają jak to go olałam. Mała satysfakcją uśmiecha się w sercu. Niektórzy regaują na takie rzeczy agresją. Ja nie reaguję. Agresja nie działa - przeszłam ten etap. Ignorowanie działa bardzo, bo koledzy wyśmieją go bardziej bezlitośnie niż to co ja mogłabym mu powiedzieć.  Poświęcam na to kilka sekund a potem zapominam. Jedna z tych rzeczy.

Parking. Jedziemy przez miasto Mustafa pyta co u mojej rodziny - dobrze. Co u jego rodziny - dobrze. Jak bezpieczeństwo? A, dobrze. W sensie - dobrze, jak na Kabul. Był może jeden wybuch dziennie.

Piękna pogoda. Cudownie. Kabul jesienią to najpiękniejsze miejsce na ziemi.

Chłopcy w niebieskich szkolnych koszulach grają w piłkę na ulicy. Sklepikarz chowa się w cieniu. Warsztat samochodowy przyjmuje nowe zlecenie. Drzewa. Drzewa urosły tyle przez te 4 lata. Zielony cień.

Powietrze przesiąknięte jest kurzem. Uliczni sprzedawcy mają na straganach flagi - nie tylko Afgańskie, ale też tą, kótrą powieszą 9 września aby pamiętać o śmiercy Masouda. Ich bohatera. Bohatera Tadżyków. Postaci której ciężko nie lubić jak sie o nim słyszy i patrzy na jego zamyślone oblicze spoglądające z murów Kabulu, aż do momentu kiedy przypominasz sobie, że to jeden z nich wszystkich. Komandor. Dowódca. Warlord.

Witam w domu moich współlokatorów. Czemu ja w ogóle wyjechałam? Przecież tu jest super.

Budzę się o piątej rano. Słońce wstając oświetla góry.

Dzięki Ci Boże, że mogłam otworzyć oczy w najpiękniejszym z miejc, w najpiękniejszym ze światów.

Muezin modli się na powitanie dnia. Winorośle oplatają drut kolczasty.

Dobrze być w domu.

niedziela, 30 sierpnia 2015

A kiedy to ja zadam to pytanie

Kiedy zaczynałam moją obecną pracę miałam 26 lat. Wiek wciąż był "problemem" bo jako młoda kobieta musiałam sobie zapracować na szacunek. Gdybym była mężczyzną z siwymi włosami i brodą  szacunek byłby w pakiecie. No cóż. Ja wtedy wyglądałam jak zaprzeczenie kogoś takiego. Szacunek nie przyszedł więc sam. Zaczęło się od pytań starszych i bardziej konserwatywnych wykładowców mojej uczelni, moich kolegów z pracy, o to czy mam dzieci. Dzieci nie mam, a Pan? A Ty? Szok. Nie zapomnę jak wykładowca nauk o zwierzętach prawie krzyknął - no jasne że mam. Prawie jakbym podważała jego męskość. A z drugiej strony mi się wydaje, że to jest po prostu pytanie tak bardzo skierowane do kobiety, że on nie był przygotowany, żeby na nie - wszak dość intymne, rodzinne itd. - odpowiadać. W kraju gdzie obsesja posiadania syna jest kosmiczna, a wartość kobiety mierzy się w dzieciach, to odbicie pytania było co najmniej kulturowym faux pas. Z tym, że dokładnie taki był zamiar, bo gdybym miała grać według ich reguł gry to w mojej pracy nie było by na mnie miejsca. Jak i na żadną inną z moich koleżanek.  

sobota, 15 sierpnia 2015

Afganistan zmienia

Moja reakcja na to, że w mieszkaniu w którym pomieszkuje kiedy jestem chwilowo w Polsce, są karaluchy?

TAKIE MAŁE? A, SPOKO.

Serio?

Serio????

Serio???!!!!