sobota, 25 lutego 2012

Protesty i przemoc

Wczoraj zycie okazalo sie dla mnie laskawe. Dostalam w glowe lodem, a nie na przyklad kamieniem. W skron, a nie w oko. Bardzo sie ciesze, ze nic mi sie nie stalo. Mysle, ze wlasnie tak przychodzi smierc. Z zaskoczenia. Cos trafia cie w glowe, a potem juz nie istenieje.
Rzucal chlopak, bylo ich z siedmiu, okolo dwudziestu lat. Ubrani na zachodnia modle. Rozesmiani. Naladowani jakas taka dzika energia. Zamroczylo mnie. Zaczelam przeklinac jego matke. Federica mnie odciagnela. Srodek miasta Kabul. Wracalysmy z zakupow. Jak powiedzialam o tym szefowi zasmial sie, ze kazdy musi kiedys umrzec. A potem oddal samochod do mojej dyspozycji zebym juz wiecej nie chodzila.

Siedze sobie na parapecie mijego biura i wygrzewam sie na sloncu. Dostalam calkowity zakaz opuszczania biura na piechote. Moge poruszac sie jedynie taksowkami. Jedynie po zmroku i z dobrze zaslonietymi wlosami. Podem sa protesty majace swoje zrodlo w spaleniu Koranu. Dzis uslyszalam "Dobra, jest niebezpiecznie". No to wlasnie, serio? Witajcie w Afganistanie.

piątek, 24 lutego 2012

Protesty w Kabulu

Jak donosza media w Kabulu plona opony po tym jak w bazie w Bagram splonely (przypadkowo) egzeplaze Koranu.

Media donosza, a ja nic nie widzialam. Ale zaraz - to ja tu jestem "media" wiec jak to dziala? No wlasnie tak, ze dla zagranicznych korspondentow planace opony na Jalalabad Road to hot news, a dla nas - mediow lokalnych to, jak powiedzial wczoraj Masoud:
- Tu jest Afganistan i jak na nasze standardy to, to jest bardzo przyzwoity protest. No i co, ze pala opony? W krajach "arabskich" tak sie okazuje brak zadowolenia. Ale to nie jest zadna powazna rzecz. No zrobilismy o tym serwis, ale ile mozna. Tu jest Afganistan, jak sie schodzi piec osob to dwadziescia innych jest bez pracy, wiec z chcecia sie przylaczy, a jak sie nie chcia przylaczyc, to mozna dac im troche pieniedzy i tlum gestnieje.".

Mimo, ze to "nie jest zadna powazna rzecz" wielu pracownikow organizacji pozarzadowych, ambasad i innych dobrze zarabiajacych expatow, dostalo zakaz opuszczania domow. W zwiazku z tym na dzisiejszym party w Czerwonych Drzwiach zwanych inaczej jakos inaczej, ale nie jestem w stanie sobie przypomniec jak, pojawilo sie bardzo nieduzo osob. Nie zalamalo mnie to szczegolnie, zwlaszcza ze nie zostalam tam dlugo, byl to tylko maly przerywnik pomiedzy kolacja w Design Cafe (swietna miejscowka, jazz, swiece, afganskie tradycyjne meble z Nooristanu, dywany i niskie sklepienie "powiedzmy krzyzowe". Prostota, elegancja i zaplacilam tylko 15$), a ogladaniem filmu u znajomego z kilkoma innymi osobami. Fajnie bylo siedziec na poduszkach z ludzmi, ktorych sie ledwo zna i kompletnie na luzie ogladac Inception.

Rozmawialam dzis z jednym z dwoch franscuskich dziennikarzy przebywajacych w Kabulu - ten z AFP, druga dziewczyna z France 24. Chlopak nazwya sie Joe i ma fajny mozg. Stalismy na zwenatrz, w ogrodzie przykrytym sniegiem, a on mowil mi o czym moglabym napisac, co jest "tematem" w tym kraju, dla naszych drogich europejskich mediow, ktore tak lubia jesc stereotypy. Ustalislimy, ze sa to Kuczi i moda meska. Zgadzam sie. Podejme te tematy niebawem.

Na zakonczenie cos o jedzeniu - pierwszy dzien po moim przylocie do jakiegos normalnego kraju, oglaszam miedzynarodowym dniem suszi. Jako osoba ktora go ustalila jem za free. Kto sie sprzeciwia? Bo jak cos to bede protestowac, a ucze sie od najlepszych ;)

PS: Zeby bylo jasne: Afganistan nie jest krajem arabskim.

wtorek, 21 lutego 2012

Zendegi hub as

- Zycie jest dobre - powtarza moj dobry znajomy Ahmad.
Ahmad jak wszyscy moi lepsi afganscy znajomi jest przedsiebiorca. Kiedy siedza razem, popijaja przeszmuglowana "stolicznaja" i usysza jakas dobra muzyke, wstaja i zaczynaja tanczyc. Tak po prostu - "bo dobrze jest troche sie poruszac, kiedy pijesz alkohol w tym muzulmanskim kraju". Bo dobrze jest siedziec z przyjaciolmi, oddzieleni murami od tego co na zewnatrz. Bo dobrze jest po prostu cieszyc sie kompania.

Jest w tym cos fajnego, w tych ich spontanicznych tanach. To cos zupelnie innego niz nasze domowki, nasiadowki czy nasze "piwo". My ciagle sie martwimy przeszlascia, albo martwimy sie o przyszlosc. Byc moze oni tez, ale uparcie powtarzaja - " trzeba zyc chwila, nie pamietac przeszlosci bo to zla przeszlosc byla, a przyszlosc? co nam po przyszlosci".

Zycie jest dobre, powtarza Ahmad. Long life for all of you friends

sobota, 18 lutego 2012

Taksowka po Kabulu

Jesli zastanawia Cie jak to jest mozliwe, ze ludzie w tym miescie poruszaja sie po zmroku nie posiadajac wlasnych samochodow - odpowiedzia sa taksowki expackie. Drogie. Przyzezdzaja po pol godziny. Grunt ze sa.

Trikiem jest dojechac tam gdzie sie chce. W Kabulu podawanie adresu na niewiele sie zdaje. Nielegalne, nierejstrowane budownictwo spowodowalo kompletne zatracenie kolejnosci numerow. Ulicom brak nazw. Co wiec sie robi? Orientujesz kierowce na pobliski punkt. Na przyklad. Chce odwiedzic moich przyjaciol? Mowie - Setara restaurant. Kierowca parkuje kolo Setary, a ja spokojnie do niej nie wchodze tylko ide 20 metrow dalej i znajduje sie tam gdzie mialam byc. Mozna sie orientowac na banki, szpitale, restauracje wlasnie, ambasady i inne cuda. A po jakims czasie kierowcy cie znaja i juz nie ma problemu z powrotem, bo wiedza gdzie mieszkasz.

Wczoraj uslyszalam w taksowce:
Kierowca: Przepraszam, ze rozmawialalem przez telefon, ale moja zona jest chora.
Ja: O nie! Co sie stalo?
Kierowca: Zona znalazla dziecko.
Ja: Chyba urodzila?
Kierowca: Tak, tak - urodziala. A to moje pierwsze dziecko. Coreczka. Ma dopiero dwadziescia dni, a ja juz czuje jakby to bylo dwadziescia lat.
Ja: Dwadziescia lat? Dlaczego? (spodziewam sie odpowiedzi, bo tak ciezko opiekowac sie dzieckiem, bo polacze, bo jest meczace, bo jest okropne...)
Kierowca: Bo bardzo lubie to dziecko.
Usmiechnelam sie. I pomyslalam, ze na swiecie moze byc wiecej dobra niz myslalam.

środa, 15 lutego 2012

Alex

Wracałam właśnie z jednej z fajniejszych Kabulskich restauracji. Byłyśmy na kolacji z Marysią - prawdziwy relaks. Bardzo fajnie jest porozmawiać po polsku raz na jakiś czas. Cale zagadane wsiadłyśmy do taksówki, śmiałyśmy się i nawijałyśmy. Marysia wysiadła pierwsza, dojeżdżam już do domu, taksówka się zatrzymuje, płacę i nagle kierowca:
On: Przepraszam, ze tak zapytam, ale ty nazywasz się Alex, prawda?
Ja: ?!!
On: Słyszałem twój głos w radiu. I poznałem... "my name is Alex and you are listening Jawonon fm"

Potem zacytowł mi jeszcze dwa trailery z moim udziałem.

Odnotowuje to jako coś co mi się jeszcze nie zdarzyło. Zostałam rozpoznana przez przypadkowego Afgańczyka. Po głosie.

sobota, 11 lutego 2012

Herat

Kiedy siedziałam w samolocie linii Kam Air, wracając z Heratu do Kabulu, zapisałam w moim czarnym Moleskinie, że jest w tym miejscu coś co każe myślom układać się w dwa słowa - Allah Akbar. Bóg jest wielki. Czy to mistystka otaczającej przyrody? Góry? Wielkie przestrzenie? Pustynia? Jest w tym kraju coś co przypomina Ci o tym, że masz dusze.

Kabul w porannym świetle

Lecimy na zachód.


Moje zdjęcia nie oddają tego Heratu, który poznałam. Miasta, po którym moge spacerować i nikt się nie "gapi", miasta w którym wszechobecne są sosny. Wiekowe, mocne, wysokie sosny. Moje zdjecia to walka z bateriami, które dogorywały w aparacie, a niestety nie dało się kupić jakiś o normalnej jakości, która pozwolała na wysunięcie obiektywu. A zatem jest to wybór zdjęć z Heratu.

Takie oto kontenery stoją wzdłuż drogi z lotniska do miasta. Firmy transportowe. Import-Export. Sprzedarz samochodów z Europy i Stanów:


Herat to już prawie Iran. Kabul jest pod wpływem kultury pakistańskiej. Jeżeli ktoś ma pieniądze i buduje tu dom, projekt bierze na wzór pakistańskich rezydencji. W Heracie buduje sie will na modłe Irańską z oszklonymi frontami. Poniżej motoryksze - Herackie taksówki. Coś bardzo charakterystycznego dla tego miasta.

Znajomy Szefa pokazał mi miasto. Zbliżamy się do najbardziej spektakularnego dzieła rąk ludzkich jakie widziałam w Afganistanie. Wieże Heratu, cudem niezniszczone podczas bombardowań:

Ten młody człowiek po prostu tam był. I nie żebrał.

Wieża. Podobno fundamenty są z czasów Aleksandra Wielkiego.

Rower jest bardzo popularnym środkiem komunikacji w Afganistanie. Zabawnie to stwierdzać "po Kopenhadze":

Sklepy i warsztaty:

Miasto Herat:

Jutro przeprowadzam rano wywiad, wiec nie bede się rozpisywać. Muszę spać, żeby rano dać rade sie przygotować ja trzeba. A do Heratu wróce - na blogu.

Klotnia

W zyciu czegos takiego nie widzialam.

Dwie wydzierajace sie na siebie osoby. Afganczycy. W biurze sellsow.

Wszystko w dari, wiec nic nie zrozumialam. Ale moge przysiac, ze oboje iskrzyli.

czwartek, 9 lutego 2012

Pogoda dla badaczy

Odkrylam wlasnie fantastyczna strone z prognozami pogody. A jak wiadomo, ja i moje dwa grzejniki (gdy jest prad) jestesmy bardzo zainteresowani tym, ile to na minusie bedzie w nocy. Wiec zapraszam tu wlasnie zeby sie laczyc ze mna w zamarzaniu. A przynajmnie marznieciu.

Wrocilam z Heratu. Dwa dni. Dwa niesamowite dni.
W czterech slowach?
Szisza, szafran, sosny, srebro.

Rozwine temat jutro i zalacze zdjecia.

Ponad to - witam pierwszych gosci, ktorzy wchodza na mojeg bloga, logujac sie z Afganistanu.

wtorek, 7 lutego 2012

Chyba jednak Herat

Po wielkich przebojach z wiza prawdopodobnie jednak polece do Heratu. Na spotkanie z firma, ktora interesuje wsparcie rozwoju naszego radia. Brzmi to bardzo dobrze. Bardzo dobrze rowniez brzmi to, ze mam oplacony przelot i nocleg. Co jest jasne z perspektywy podrozy sluzbowej. Z tym, ze jezeli sie odbedzie to, to bedzie moja pierwsza :)

To calkiem zabawne miec perspektywy sluzbowgo wyjazdu do innego miasta. Innego miasta w Afganistanie.

Dwa tygodnie temu Marcin napisal mi smsa z Domestic Terminal w Kabulu. "Domestic to niezly folklor. Terminal 2 w Dubaju to przy tym kosmodrom". Zobaczymy wiec co to znaczy "folklor", bo jak dla mnie to Terminal 2 byl szokiem. Potem oczywiscie byl Kabul i slowo "szok" zmienilo znaczenie, a wlasciwie zawartosc.

Podobno Kabul jest jak Warszawa, a Herat jak Krakow. To opinia jednego mojego znajomego Afganczyka, ktory absolutnie uwielbia Europe Srodkowa i Wschodnia. Podrozowal duzo po swiecie, ale nasz zakatek zrobil na nim bardzo dobre wrazenie. Do tego stopnia, ze ... poprosil mnie, zebym mu sciagnela z Internetu Rote!

Czy Herat jest jak Krakow? Bede miec porownanie jezeli uda mi sie poleciec. To jest Afganistan - nic nie jest pewne. I trzeba byc gotowym na wszystko.

Btw. Wlasnie wysiadl prad.

poniedziałek, 6 lutego 2012

Efekt kuchenny

Moje biuro jest oszklone z trzech stron. Kiedy nie ma pradu - jak dzis - jest najcieplejszym miejscem w budynku radia, bo nagrzewa sie od slonca. Dlatego wlasnie siadam sobie opierajac stopy o parapet i staram sie zlapac jaknajwiecej ciepla. Zamiast ciezko pracowac robie sobie odpoczynek. Badzmy szczerzy - bycie kreatywnym w biurze w ktorym zamarza herbata nie jest mozliwe. Najgorsze jednak dopiero nadejdzie - bo nie spodziewam sie, ze prad wroci - noc. Druga pod rzad bez ogrzewania. Wszyscy ludzie z radia pojada do domow, w ktorych bedzie przynajmniej wzglednie cieplo, a ja bede musiala jakos wytrzymac i tak, az wroci prad. Najgorsze jest to, ze nie ma gdzie sie rozgrzac. Wydaje mi sie, ze tak zle jeszcze nie bylo, jezeli chodzi o zimno.

Ale, ale. Brak pradu i brak ciepla powoduje "efekt kuchenny". Wszyscy z luboscia gromadza sie w kuchni, a to zrobic sobie herbate, a to zapalic papierosa. Efekt kuchenny, czyli uboczny efekt zmian kliatycznych, ciezkiej zimy, problemow z siecia energetyczna, spowodowal, ze mialam okazje zrobic kilka zdjec dokumentujacych nieformalne centrum swiata - nasza radiowa kuchnie.


W oparach gotujacych sie afganskich potraw dyskutują - po lewej Waheed, nasz house keeper, o ktorym czasem niepoprawnie politycznie mowie slużacy. Waheed pochodzi z poludnia Afganistan, z okolic Kandaharu - matecznika afgańskich Talibow - jest Pasztunem. Ma żonę, dzieci i dwadzieścia dziewięć lat. Po po prawej stronie siedzi nasz kucharz, do którego wszyscy zwracają się per Koko, co może miec zwiazek z angielskim słowem cook, ale niekoniecznie. Koko, jest Hazarą. Żartuje, ze jest taki jak Japończycy i Chińczycy, bo ma skośne oczy i płaski nos.


Koko uczy mnie dari. Pokazuję mu noż, a on mówi "kart", pokazuję widelec, a on "pajńdzia". Koko ma problemy z sercem. Pokazuje mi, ze go boli. Pokazal mi też lekarstwa jakie na to zażywa i zapytał co myślę. Przeczytałam na opoakowaniu "paracetamol". Co miałam powiedzieć? Pokiwałam głową, a on zadowolny schował lekarstwo. Koko lubi śpiewać swoje hazarskie piosenki. Gotuje i spiewa. Przysadzisty, w tym swoim turbanie.


Koko gotuje w taki oto sposób:


Nie ma jak fasola ugotowana w specjalnym garnku, który odparowuje wode. Nic tylko jeść.

niedziela, 5 lutego 2012

Mozna

Zaczynam dostrzegac, ze mozna tu zyc. Bylam w expackim domu. Szesc osob. Graja w gry planszowe, gotuja, pija drinki mieszajac whisky z fanta. Mozna. I chyba nawet mozna byc szczesliwym.