sobota, 15 czerwca 2013

Przygoda na miarę mojego security

Kiedy przyjechałam do Afganistanu nie miałam żadnych restrykcji dotyczących poruszania czy zachowań. Mojej firmy nie obchodziło moje samopoczucie i bezpieczeństwo, a że nie miałam też środków żeby korzystać z taksówek - tych względnie bezpiecznych - po prostu chodziłam po Kabulu jak każdy jego mieszkaniec. Oczywiście wiązało się to ciągłymi zaczepkami i nieprzyjemnościami, ale nie miałam innego wyboru. Wiem od moich znajomych, że mężczyźni robiący to samo - a więc chodzący po mieście - nie mają nawet zbliżonych odzczuć - dla nich jest po prostu spoko. Ale może to dlatego, że jestem 20 cm wyższa od przeciętnej Afganki, może moja jasna skóra, a może jasne włosny sprawiały że chodzenie po Kabulu nie należało do przyjemności. Jednak musiałam to robić. Starać się żyć normalnie. Pójść na zakupy. Pójść do znajomych. I to działało, aż do momentu kiedy idąc wraz z moją koleżanką włoskiego pochodzenia, dostałam w głowę bryłką lodu od grupy wyrostków. Wtedy mnie to wystraszyło. Teraz patrzę na to z dystansem.

Kiedy rozpoczęłam moją kolejną pracę byłam już sobie w stanie zagwarantować bezpieczne przejazdy i to bardzo podniosło stadard mojego życia w Kabulu. Ale wyobraź sobie, że za każdy przejazd - każdy (pójście po wodę mineralną) musisz zapłacić $5 czyli 15 złotych. Koszty rosną. Na taksówkę trzeba czekać, a naprawdę nie chce się wracać do chodzenia po mieście. Narażanie się na niewybredne komentarze... No kurcze ile można czuć się ciągle oglądaną, nie na mijescu. No więc jeździłam taksówkami, ale ciągle jeszcze chodziłam po mieście.

W momencie gdy rozpoczęłam pracę dla mojej obecnej firmy dostałam możliwośc korzystania z firmowych kierowców. To jest najelpsza opcja świata. Zawsze moge wszędzie dojechać. Nie muszę się o nic martwić. Nawet mogę gadać z nimi w Dari więc czas w samochodzie jest poświęcony edukacji :) Sęk w tym, że ja już naprawdę długi czas nigdzie nie poszłam. Żeby tak po prostu się przejść. Jakieś.... trzy miesiące. Może dwa, od powrotu z wakacji. Stoi za tym świadoma decyzja, że nie chcę zostać porwana. A to w Kabulu jest całkowicie możliwe. Patrząc na dwóch Francuzów w ostanim półroczu. Ale. Dobra. Ile można. Nawet kupienie sobie rowerku stacjonarnego nie zniwelowało mojej potrzeby ruchu.

A więc wybrałam się z Filipem na "szaloną przygodę" pójścia do sklepu. Nie mogę uwierzyć, że to piszę. Hahaha. Osoba która przejechała stopem pół Europy ekscytuje się wyjściem do sklepu w Kabulu. O matko.

Sklep znajduje się na rogu naszej ulicy, a wieć nie dalej niż 200 metrów. To było ekscytujące 200 metrów. Przydażyły się 2 rzeczy z których każda mogłąby byc uznana za przygodę. He he.

1) Kiedy tylko wyszliśmy z domu zagadał do nas młody Afgańczyk (chyba Tadżkyk) o wyglądzie studenta z płynnym angielskim i troską brzmiącą w głosie. Dlaczego my IDZIEMY po ulicy. Bardzo taktownie nie patrzył na mnie kiedy mówił tylko na Filipa. Młodzieniec zauważył, że już nikt z cudzoziemców nie CHODZI, bo on nie wie czy my wiemy, że w Afganistanie jest bardzo niebezpiecznie. Są ataki terrorystyczne i w ogóle. Filip niewzruszenie (ze swoim wrodzonych chłodem społecznym) odpowiedział, że ta ulica jest bezpieczna. Na to młodzieniec, ze nie, że nigdzie nie jest bezpiecznie po to Afganistan. Filip, uparcie, że ta ulica jest bezpieczna. Ja na to, że dziękuję uprzejmie młodemu człowiekowi za radę. Przeskoczyliśmy rynsztok i poszliśmy swoim tempem. W innym kraju to byłaby dobra okazja do wymiany poglądów, ale nauczeni nieufania nikomu nie podjęlismy konwersacji. Dobrze, źle? Jak na moje standardy nieufności to i tak to była prawdziwa rozmowa.

2) Wchodzimy do sklepu, a tam Rosjanin. Nie powinno nas to specjalnie dziwić bo przecież po drugiej stroni ulicy jest "Russian Shop" gdzie nie raz i Filip i ja robililiśmy sobie zakupy: ciuchy, okulary przeciwsłoneczne itd. Nigdy jednak nie spotkaliśmy właściciela, więc kiedy opalony białas wszedł do sklepu i kiedy mały sprzedawca powiedzial "zdraście" a w odpowiedzi padło "zdrasfujcie" wiedzieliśmy że to on. Zwłaszcza że nieznacznie zamarł kiedy zaczęliśmy mówić po polsku - Rosjanin słuchał. Nic jednak nie zrobił, nie dał po sobie poznać że jakkolwiek go zainteresowaliśmy. Jednak kiedy wyszliśmy zobaczyliśmy że się zatrzymał i udaje, że na nas nie czeka. Kiedy już prawie go mijamy zwraca się do nas po rosyjsku z zapytaniem o zapalniczkę. Nie mamy - odpowiadam po Ukraińsku. Filip po angielsku. Zawód najego twarzy - więc jednak nie rosjanie. Mogliśmy mieć miłą konwersację, ale niestety poszliśmy dalaje - co wydawało się w tym momencie jedynym słusznym ruchem.

Co wynika z tych dwóch "przygód" w ciągu niesamowicie przygodowego wyjścia do sklepu. Że zbudowałam (ja, Filp ma inaczej) w okół siebie wysokie mury. Zdobywanie moje zaufania nie polega na przesłaniu ciepłego uśmiechu, miłej konwersacji czy dzieleniu się nawet jedzeniem czy wódką. Wysokie mury limitują moje relacje z nie-ekspatami lub przypadkowo poznanymi ludźmi do tych związanych z pracą. Koniec. Jeżeli dobre koleżeństwo pozostanie z pracy, będę szczęśliwa z miłych wspomnień. Po za pracą....

Ostatni raz jak zaufałam komuś w maleńkim stopniu, po prostu obniżyłam gardę spotkało się to ze sporym zawodem. Pamiętacie tą notatkę o moim super piątku kiedy gadalam po ukraińsku z Afgańczykami, kiedy było super a dzieci śmiały się w naszym ogrodzie? Pamiętacie tego super tatę dziewczynek który część swojego czasu spędza na Ukrainie jako biznesmen? Ten super równy gość którego wraz z żoną gościliśmy pod naszym dachem. Zgadnijcie co. On zadzownił do mnie, żeby się "ze mną spotkać". Tak mu szczególnie głos zadrżał. Ze mną. Nie ze mną i moim mężem. Odmówiłam mu bardzo taktownie, żeby nie zranic dumy kogoś kto mógłby kupić moje nieszczęście. Powiedziałam, że jest zawsze bardzo mile widziany w domu mojego męża i moim. I że jego dzieci i żona są zawsze naszymi najmilszymi goścmi. Życzyliśmy sobie miłego dnia i więcej się nie odezwał. Ale tak, ten telefon zakończył moją wiarę w szczerą sympatię i normalność. Może jest gdzieś indziej. Ale nie w tym kraju.

2 komentarze:

  1. Olu! Na moim blogu nominacja do Liebster Award za fantastyczne antropologiczne opowieści o kraju postrzeganym tylko przez pryzmat stereotypów. Trzymaj tak dalej i pisz nam jak najwięcej :) http://wyprawydokuchni.blogspot.com/2013/06/liebster-award.html

    OdpowiedzUsuń
  2. świat jest pełen ciekawostek, często niezrozumiałych dla innej konwencji zycia...
    zapraszam do siebie
    http://okiemwiewiorki.blogspot.com/http://okiemwiewiorki.blogspot.com/
    i pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń