wtorek, 29 kwietnia 2014

Afgańskie przekleństwa i rosyjskie helikoptery

Przypomniały mi się dzisiaj dwie historie. 

Jedna została opowiedziana przez mojego nauczyciela Dari. Rozmawialiśmy o przekleństwach w tym języku i on wyraził pogląd, że w Afganistanie wszyscy są bardzo wrażliwi. Gdyby powiedzieć do kogoś - w żartach - "bitch please" to spotkało by się z odpowiedzią pełną fizycznej agresji. Nawet przyjaciele na siebie nie przekliają dla jaj i podkreślania sztubackozadziornej bliskości. Nie, nie - w Dari nie ma mowy na przekleństwa. Jeżeli chcesz kogoś wyzwać mówisz, że jest psem sak! Jeżeli chcesz obrazić go jeszcze bardziej mówisz, że jest osłem. Jeżeli chcesz go zmieszać z błotem lub sprowokować mówisz co byś zrobił jego siostrze lub żonie - jeżeli jesteś facetem. 

Mój nauczyciel Dari powiedział mi, że kiedyś zdenerwował się na swoją kuzynkę i nazwał ją psem. Kiedy zaczęła na niego krzyczeć rzucił w nią talerzem. Ale nie w twarz. 

Miło z jego strony. 

Druga historia hmm... wobec tej nie jestem sarkatyczna. Ta mnie ruszyła. Mój asystent opowiedział mi jak podczas wojny z Rosjanami nadleciały helikoptery i zbombardowały pobliską wioskę. On spał. Wybuchy go obódziły. Bardzo się bał. On tego w ogóle nie pamięta - był maluchem. Ale pamięta, że jak miał osiem lat ktoś wycelował w niego broń i że uciekł do domu. Prawie dwadzieścia lat był uchodźcą. Cieszę się, że może ze mną pracować. Kiedy ja odejdę ta fucha będzie jego. Zasługuje na dobre rzeczy - już wystarczy tych ciężkich. 

Kabul

piątek, 25 kwietnia 2014

Piękna wiosna.

Wprawdzie nie widzę jej wiele, bo głównie - jak zwykle - jestem w pomieszczeniach: czy to w biurze, czy to w domu to i tak jest cudownie - już prawie maj, a ja marznę w Kabulu. W zeszłym roku o tej porze włączałam już klimatyzację, a teraz w nocy jest ok 10 stopni. Wiosna jest cudna. Szkoda, że nie mam żadnych zdjęć. Góra telewizyjna jest okraszona zielenią, której nie zdołało wypalić jeszcze słońce.

Sytuacja związana z bezpieczeństwem robi się znowu trudna: policjant ochraniający szpital zabił lekarza, jego ojca i pielęgniarkę - wszystkich z paszportami amerykańskimi. Lekarza i pielęgniarkę, którzy ratowali życia nowonardzonych dzieci i ich matek. Bo byli zagraniczniakami.

Przestałam już nosić mój niebieski płaszcz z haftowanymi ręcznie wzorami - za bardzo rzucał się w oczy. Teraz tylko czerń, granat i szarość.

Ale wiosna jest piękna. Jest chłodno i można w spokoju pracować, rozmawiać z dobrymi ludźmi i oddychać górskim powietrzem, które przez deszcz jest czyste i przyjemne.

Tak więc są dobre rzeczy. Są i złe rzeczy. I takie jest teraz moje życie. Dosyć spokojne. Ustalone cele zawodowe. Życie osobiste. Długa to-do list. Kolejne oferty pracy w Afganistanie.

A czego się dzisiaj nauczyłam? Rozmawiałam dzisiaj z kimś kogo mogę nazwać moim mentorem. Nie stawiam go na piedestale, bo każdy kogo dotychczas tam postawiłam spadał z hukiem. Mentor - osoba, która wie więcej niż ja, dzieli się swoim doświadczeniem. Więc rozmawiałam z Mentorem i on powiedział mi jak widzi "krytyczne myślenie" w kontekście zarządzania.

Krytyczne myślenie, które potrzebne jest w zarządzaniu projektami polega na tym, że kiedy ustalisz sobie drogę którą pójdziesz, podejście, i idziesz nią, a potem widzisz, że to nie jest właściwa droga, zmieniasz podejście.

Proste? Tak brzmi. Ale okazuje się, że nie jest takie oczywiste. Okazuje się, że ludzie utykają na pierwszym podejściu, bo nie chcą przyznać się do tego, że podjęli decyzję która zaowocowała trudnościami. Więc brną dalej. I nie każde trudności da się rozwiązać. Czasami trzeba zmienić całe podejście.

To ciekawe, bo Mentor powiedział, że w jego pracy od 30 lat w rozwojówce widział już tyle osób które utykają nie chcąc wykonac wysiłku przyznania się przed sobą do tego, że coś nie wychodzi tak jak powinno. I o ile płacz nad rozlanym mlekiem nic nie daje, to wyjście z nowym rozwiązaniem budowanym na wiedzy z pierwszego jest właśnie TYM.

No brzmi banalnie, ale opowiedziane w kuchni w Kabulu przy kubku herbaty brzmiało jak prawdziwa poparta doświadczeniem mądrość.

niedziela, 20 kwietnia 2014

Dubai Blues

10 minut takówką z lotniska. Napiwek dla hotelowego boya. Karta otwiera drzwi. Spokój. To znaczy na kilkanaście godzin. Zanim znów wsiądę do samolotu i polecę do Kabulu.

A teraz jest czas na herbatę i na Dubai Blues.

Dubai Blues, właściwie nie jest smutną melodią. To melodia, która daje mi miejsce na przemyślenia. Rzadki moment, kiedy nigdzie się nie śpieszę. Nic nie mogę więcej zrobić. Jest po prostu dobrze. Mogę rozkoszować się prostą przyjemnością pisania w nowym miejscu, w pokoju w którym nigdy wcześniej nie byłam i prawdopodobnie do którego nigdy nie wrócę.

Na czym polega spokój? I dlaczego z taką łatwością osiągam go na lotniskach? Może dlatego, że na lotniskach wszystko jest proste. Check-in, security check, bezcłówka - jeśli mam potrzebę, z biletem do bramki... I ten słodki, delikatny adrenalinowy smak w ustach. Wyruszam w drogę.

Będąc w Warszawie - choć byłam całkiem długo - miałam mało czasu na wszystko. Zbyt mało czasu na pracę, zbyt mało czasu na bliskich, brak czasu dla siebie. Czas na lotnisku i czas w hotelu to czas dla mnie.

I o czym myślę w tym "czasie dla mnie"? Jakie to nieprawdopodobnie uzależniające - pracować w Kabulu, prowadzić ten "mobilny tryb życia". Wiem, że ja mimo wszystko, jestem znacznie bardziej stacjonarna niż ci naprawdę mobilni ludzie, którzy są w stanie przez rok być w 20 krajach, ale i tak zdążyłam się już uzależnić. Myślę, że to na swój sposób zabawne, bo wystarczy przeczytać moje wcześniejsze wpisy na blogu, żeby zobaczyć, że życie w Kabulu wcale nie jest wisienką na torcie. Ale daje mi możliwość podróżowania i oglądania rzeczy, poznawania ludzi, których nie było by mi dane zobaczyć i poznać, gdybym nie poszła tą niezbyt łatwą kabulską ścieżką. No i praca jest super.

Jestem podekscytowana wracaniem do Kabulu. Do mojego domu. Do mojego łóżka. Do mojej pracy. I chociaż wiem, że kiedy wrócę będę znów uwięziona pomiędzy pracą a domem, z wolnym internetem, kiepskim jedzeniem, obleśnymi spojrzeniami i nieustającym poczuciem zagrożenia, to dziś - w Dubaju - mam w sercu wdzięczność za tą całą afgańską historię.

Podobno - tak mówią ci którzy wyjechali - o tym czego człowiek nauczył się w Kabulu dowiaduje się on przez 3-6 miesięcy po definitywnym wyjeździe. Że te wszystkie doświadczenia jakoś tak osiadają i można się im przyjrzeć z dystansu. Przede mną jeszcze kilka dobrych miesięcy i dużo (!) wyzwań. A potem spojrzę na to wszystko z dystansu, tak jak dziś, zapomnę o minusach i będę podekscystowana na myśl, że kiedyś znów wrócę do Kabulu.

Za jakieś 20 lat. Najwcześniej.

A całe to rozmyślanie zaczęło się od Franka Sinatry i jego piosenki.... 

czwartek, 3 kwietnia 2014

Afganistan - czy tęsknię?

Nie. Jestem TAKA szczęśliwa, że zostaliśmy wyewakułowani. Jasne - irytuje mnie, że przez tą stytuację związaną z bezpieczeństwem robota posuwa się bardzo powoli, chociaż i tak szybciej niż możnaby było się spodziewać, ale to nie jest tak, że chciałabym polecieć czym prędzej do Kabulu. Praca w Europie to jest taki niesamowity luksus. A wciąż pracuję nad tym co ważne - nad naszym projektem w Afganistanie.
Chciałabym móc w przyszłości pracować dla organizacji, która wysyła ludzi na krótkie okresy, a tak oni są zbazowani w normalnym świecie. To jest idealny układ - mieszkać gdzieś w Europie, a raz na miesiąc, raz na dwa miesiące wylatywać do "dziwnego kraju". Wtedy można zbudować coś w jakimś miejscu.
Co więcej, zaczynam byc coraz bardziej zainteresowana Afryką południową - właśnie przez to, że w moim obecnym HQ jest dużo projektów w tym regionie i fajnie rozmawia się z ludźmi na ten temat. Każda z tych osób z którymi dzielę biuro jest ja Indiana Jones - wielokrotne misje w "dziwnych krajach", niebezpieczeństwa, przygody i misja: pomóc. Fajnie być w takim miejscu. Jednocześnie rozmawiając z tymi wszystki "Indianami Jonesami" uświadamiam sobie jeszcze bardziej, że Afganistan to naprawdę ekstremum. Ale tak - serio, serio. Okazuje się, że praca w developmencie może być nie tylko "satysfakcjonująca" ale także przyjemna. To ciekawy koncept, który chciałabym zgłębić :)