piątek, 30 grudnia 2011

Terminal 2

No dobra, bez żartów. Nigdy mnie coś takiego nie spotkało. Wylądowałam pod Wieżą Babel. Przekroczyłam bramki terminalu 2 w Dubaju i nagle w jednej chwili wszystkie oczy skierowały się na mnie. Cały terminal patrzył jak biała dziewczyna zapina długie oficerki. Byłam jedyną białą, a na mnie spoglądała rożnorodność, nieprzebrane bogactwo strojów, stylów, krojów oczu. Aż zaparło mi dech w piersiach. Poczułam się jakbym właśnie wypływała na pełne morze. Białego piasku na brzegu już nie widać.
Terminal 2 jest niesamowity. Mężczyźni ubrani „na Saudyjczyka” popijają kawkę w Costa Coffee, Na ławkach, na fotelach, na posadzce, na gazetach – wszędzie ciemnowłosi, wąsaci, brodaci. Hindusi – lot do Dheli, w ubraniach skrojonych na europejskie, Pakistańczycy – brodaci w powłóczystych białych szatach (szal war kamiz?) i tych swoich toczkach lub okrągłych nakryciach głowy. Noszą do nich kamizelki. No i Afgańczycy. Nie ma mowy o pomyłce. Mężczyźni w brązowych, lub białych szal war Kaziach (z kamizelką) i tych czapeczkach „na Pasztuna”. Razem. Śpią „na popielniczkę”, gawędzą. Na Okęciu, w Kijowie, w Kopenhadze, Berlinie, Bergamo jest cisza przerywana komunikatami, tu jest ruch, dyskusja, przeciąganie, przysypianie. Afgańczyk z neseserem w nieskazitelnie czystej szacie pokazuje równie nieskazitelne zęby. Opiera rękę o nogę kolegi, który opiera głowę o pierś trzeciego. Śmieją się.
Lotniska są antyspace (czy dobrze mówię?), są zuniwersalizowaną cichą przestrzenią, która mogłaby zostać przeniesiona wszędzie indziej i nie zmieniło by to nic. Terminal 2 jest miejscem. Miejscem spotkania. Miejscem w którym dostaję zawrotów głowy z różnorodności.
Jeden kwartał ławek okupuje stadko roześmianych czarnoskórych babeczek. Są przeurocze z tymi swoimi kręconymi włoskami i sweterkami. Niektóre noszą chusty. Przewodzi im bardzo energiczna młoda kobieta, bez chusty, która potrząsając dużymi cienkimi kółkami – kolczykami rozsiewa swoją pozytywną roześmianą aurę.
Nagle jak stado kruków podrywają się do lotu Hindusi. Natychmiast pustoszej pół terminalu. Stoją w kolejce, w końcu znikają za bramką nr 5. Robi się ciszej. Afgańczycy wypoczywają opierając o siebie nawzajem brodate głowy. Tyle osób podróżuje w klapkach. A ja w tych cholernych oficerki.
Bliski Wschodzie, Azjo Południowa, Półwyspie Dekan – witajcie, spotykamy się na Terminalu 2.
Pojawiają się Ukrainki w wydekoltowanych dzianinowych bluzkach i mocnym makijażem oczu. A dalej dwie Skandynawki po czterdziestce, w workach i bez makijarzu. I nagle tuż za ciemną jak gorzka czekolada dziewczyną w czarnej chuście i kwiecistej długiej sukience wkracza promień światła. Nie wiem czemu ją tak odebrałam, ale przeszła przez terminal ubrana całkiem na czarno, bardzo wysoka blondynka. Nie rozglądała się, po prostu poszła gdzieś w kierunku trzewi Teminalu 2.
„Saddam Husein” dłubie w zębie palcem ze złotym sygnetem, a jego zakryta od stóp do głów żona, to pokasłuje, to przysypia.
„Książe Sudyjski” w białych szatach i czarnym „sznurku” na głowie, przytrzymującym całość wcina zestaw, który i ja przed chwilą zamówiłam – Caffe Latte i jakieś tam ciastko z czekoladą.
Usiadłam tak, żeby móc się na nich gapić. A to, że oni gapią się na mnie? Już nie, już przywykli.
Znalazłam Królową Balu Terminalu 2. Jest Amerykanką. Tak sądzę, bo mamrocze po angielsku. Zapamiętale klika w swojego najnowszej generacji ipada, włożonego w różową obudowę ze „słodkimi” naklejkami. Ma bandaż na przegubie dłoni. Mogę przysiąc, że co jakiś czas wstrząsa nią niekontrolowany szloch. Pije małą latte. Na krzesełku naprzeciwko niej leży wielki, puchaty miś Przytulanka. Długi na metr. Myślę, że chodzi o mężczyznę, bo czasem płacze, a czasem puszcza takie powłóczyste spojrzenia. Może wspomina. Może marzy. Nie wie, że ktoś na nią patrzy. To znaczy, jej to nie obchodzi. Jej tu nie ma. Jest w tym swoim ipodzie. Ze swoimi sprawami, a jej ciemne przetłuszczone włosy opadają na delikatną twarz, odgradzając ją od świata lepiej niż „najlepsza” burka czy szata zakrywająca ciało. Trzymam kciuki Królowo Balu.
Idę zobaczyć skarby Terminalu 2. No i rozważam. Zakryć włosy?

wtorek, 22 listopada 2011

A może? A może wiza?

W poniedziałek dowiedziałam się, że pod koniec tygodnia będzie czekać na mnie - w afgańskiej ambasadzie - wiza. Przyjmuję to z dystansem. No bo kto wie? A może jeszcze się przedłuży? W każdym razie mam wrażenie, że mój wyjazd powoli, powoli nadchodzi.

Nie pisałam od bardzo długiego czasu. Było to oczywiście podyktowane tym, że jeżeli nie miałam wpływu na przyśpieszenie procesu wizowego, wolałam nie myśleć cały czas o wyjeździe, tylko zająć się sprawami do załatwienia w Warszawie. To jasne, bo "czekanie" jest jak gorączka. A tak mogłam cieszyć się życiem, pracować i być z bliskimi.

Jak dostanę wizę napiszę. A narazie zmieniłam szablon. Kosmetyka.

No i jeszcze artykuł

poniedziałek, 17 października 2011

"zaraz, a czy ty nie miałaś być w Afganistanie?"

Tak pytają mnie wszyscy bliscy i dalsi napotkani przypadkiem, albo jak dzwonię coby się umówić na kawę. Tak miałam. Właśnie jutro miał być wylot. Ale nie, nie lecę. Sprawa się przedłużyła. Okazało się, że żeby mieć wizę 6 miesięczną firma musi rozpocząć skomplikowane procedury zaproszenia. Nie mogę natomiast na miejscu 3 miesięcznej wizy przedłużyć. Jeżeli chcę zostać więcej niż trzy miesiące - muszę poczekać, aż firma załatwi tą kwestię. To oznacza długie czekanie. 5 Listopada? Ta data wydaje się realna. Mam wrażenie, że tam naprawdę wszystko załatwia się na ostatnią chwilę. Tak jak już tu pisałam - powinnam to traktować jako "lokalną specyfikę". Tylko, że to bardzo silnie angażuje moje życie. I plany. I chwilę obecną.
Ciężko się jest wyczilować z myślą, że lecę do Afganistanu, o którym wiem tyle co z książek, z newsów i choćby aktualnego Time, w którym przeprowadzona jest analiza bezpieczeństwa w tym kraju. Wynika z niej, że Talibowie nie musza iść na kompromis. Muszą tylko poczekać. Poczekać aż wojska US wyjadą. A potem się zacznie... To jest jedna z koncepcji. Inna mówi o tym, że Talibowie naprawdę słabną. No tak. Ja tego nie wiem.
Z pewnością na razie Afganistan nie jest najlepszym kierunkiem turystycznym jaki można sobie upatrzyć. Tylko, że ja tam nie jadę na wczasy. Mam prawdziwą i wielką chęć poznać ludzi, którzy tam mieszkają. Naprawdę chcę zobaczyć tych którzy idą naprzód w takich warunkach. No właśnie - i co oni sądzą? Czy uważają, że żyją na beczce prochu? Czy szykują sobie możliwości emigracji? Czy może raczej wierzą w to, że ich praca, ich rozwój to budowa bezpieczniejszej i lepszej przyszłości?
W artykule w TIME, autorka pisze, że za każdym razem kiedy przyjeżdża do Kabulu barykady są coraz wyższe. Barykady? Mój mózg zaczyna przetwarzać i do obrazu - wyobrażenia miasta do którego jadę, dochodzi dodatkowy czynnik - barykady. Ale czy są zbudowane z beczek? Szaf? Desek? Z czego robi się barykadę? Moja Babcia mówi "- Ty tam jedziesz i nie zdajesz sobie sprawy... Wasze pokolenie nie wie co to znaczy wojna." No tak. To prawda.

środa, 12 października 2011

"Księgarz z Kabulu" Asne Seierstad i "kaczuszka"

"Księgarz z Kabulu" to klasyka. Wiele osób, które lubi literaturę faktu polecało mi "Księgarza", więc zostawiłam go na koniec. Na tuż przed wyjazdem. To był dobry wybór, bo ramy historyczne, polityczne i ekonomiczne, które podtrzymują moją kruchą wiedzę o Afganistanie wypełniły się teraz zapachami i smrodkami, kurzem i smakiem. To jasne, że burka przechodzi zapachem właścicielki, ale czy ktoś o tym myśli spoglądając na zdjęcia? I już nigdy nie powiem, że kobieta w burce wygląda jak duch. Jest przecież tyle sygnałów jej tożsamości - jej postawa, chód, no i buty.

"Księgarz z Kabulu" to wyjątkowa książka - pierwsza od wielu lat, którą w całości przeczytałam jednego dnia, leżąc zakopana pod kołdrą i odrzucając obowiązki. Nie ma happy endu, ma za to w sobie życie. Mam wrażenie, że powiedziała mi o Afganistanie więcej niż dla mnie wielka "Modlitwa o deszcz". Nie, wróć. "Modlitwa o deszcz" powiedziała mi więcej o Afganistanie. "Księgarz z Kabulu" powiedział mi więcej o Afgańczykach.



Uderza ten brak prywatności. Jedna z bohaterek nigdy nie była "sama". Nie chodzi o samotne życie, ale o samodzielne przebywanie. Może nie licząc wyjątkowych wypraw na targ. Zakupów bez męskiego lub "burkowego" wsparcia. To tak dalekie od mojej codzienności. I to stawia pytanie, jak moja potrzebująca przestrzeni natura przystosuje się do tamtejszych warunków.

Autorka - Asne Seierstad - pisze często o kobietach w burkach - "burka". Na przykład "sapiąca burka w zaawansowanej ciąży przystanęła". Albo "trzy burki z trudem się odszukały". Najpierw mnie to zniesmaczyło, bo to tak jakby mówić o naszych kobitach "spódniczka". A potem myślę sobie: no tak - burka to właśnie to co widzi przechodzień. Jak tu traktować "zjawisko" inaczej? A a potem myślę jeszcze sobie, że w ogóle to to jest czułe, kiedy kobieta, która sama nosiła burkę, pisze "burka" o innych. Bo przecież ona wie, jak ten materiał przydusza, uciska i niszczy odbierając promienie słońca, a z nimi witaminę D. I tak sobie myślę, że Norweżka miała prawo do takiej poufałości, czy też ironicznego nietaktu. Bo pod burkami są ludzie, a kto o tym zapomina patrząc na zdjęcia powinien przeczytać "Księgarza z Kabulu". Ja już nie zapominam.

No dobrze, ale jak tam kwestia wyjazdu, panno Aleksandro?
Ha, dziękuję - dobrze. Mało nie sfiksowałam ze strachu, bo firma zamilkła i organizacja wysyłająca również. Ale co się okazało? Nie mieli Internetu. Tak. Nie mieli Internetu. Już się przyzwyczaiłam do takich informacji, ale za pierwszym razem wyobraziłam sobie siebie bez facebooka i maila na... dwa dni. Ciarki przeszły. Ok, paplę. Serio, to myślę, że to po prostu solidnie utrudnia pracę osobom przyzwyczajonym, do googlowania tego czego się nie zna lub tego co zaciekawi. Cóż. Zobaczymy.
Grunt, to fakt, że JADĘ. Przesunięcia są kosmiczne. Miałam wylecieć 17tego Października. Nie wylecę, bo dopiero w sobotę dostanę "legalne" i odpowiednio sformułowane zaproszenie, które ma się różnić od "nielegalnego" i nieodpowiednio sformułowanego, które to obecnie posiadam, a które nie dałoby mi szansy przedłużyć wizy na 6 miesięcy.
Wizy. Pierwszy raz ubiegam się o wizę. Do Maroka nie trzeba, a Tunezja - wbili nam coś do paszportów w porcie i koniec. Doceniam cud jakim jest Unia Europejska. Naprawdę. Człowiek łatwo przyzwyczaja się do dobrego,a to jest Proszę Państwa piękne i niezwykłe zjawisko, że mamy Traktat z Schengen i jesteśmy wolni, a moi przyjaciele z Erazmusa mieszkają tylko troszkę dalej niż Mazury (Tartu, Estonia) i troszkę za Poznaniem (Niemcy) i troszkę na południe od Śląska (Modena, Włochy). Chciałabym już poznać "przyjaciół z Kabulu", ale w tej chwili CZEKANIE jest stanem dominującym.

Czekanie to stan w którym myśli skupione są tak bardzo na celu oczekiwań, że czas, który można by konstruktywnie wykorzystać po prostu płynie. Załatwiam sprawy przed wylotem. Odbieram maile związane z Afganistanem, z wyjazdem. Powinnam skończyć z magisterką, ale po raz pierwszy nie mogę się skupić na tym co muszę napisać. Nigdy nie miałam problemu z pisaniem pod presją, bo dla mnie pisanie to najlepszy odpoczynek (choć aktywny), ale tu jest inaczej. Piszę o Polskich emigrantach w Szwecji. O tym jak działają na rynku pracy. Jakie mają strategie, jak sobie radzą. Badania były jednym z najciekawszych doświadczeń na jakie się załapałam. A pisać tak ciężko, bo przytłaczają mnie góry materiału, góry pomysłów. Nieprzebrane morza interesujących artykułów, które tłumaczyłam by zacytować. "I jak tu ich teraz nie umieścić w pracy? Ale gdzie? Ale po co skoro już raz to powiedziałam? Ale ten cytat lepiej oddaje sendo koncepcji... bla bla bla" I dlatego to wszystko zwalnia.

Ulżyło mi, że nie wycofali się z mojego przyjazdu. Nie było racjonalnych pobudek, po prostu była cisza. Przez tydzień. Rozmawiałam dziś jednak z moim przyszłym szefem - pisaliśmy na skypie. Zaczęło się od zabawnego nieporozumienia. Napisał do mnie on właśnie, tyle że przez pomyłkę. Nazwał mnie ... "kaczuszką". Nie wiem, kto oryginalnie jest "kaczuszką" mojego przyszłego szefa, ale zrobiło mu się głupio. Zupełnie niepotrzebnie z resztą, bo każdy przecież się myli od czasu do czasu wysyłając nie tam gdzie trzeba maila czy inny elektroniczny pakunek. W każdym razie dzięki temu, że to on mnie zagadał, rozmowa była supernaturalna i nie czułam, że go molestuję, a zadawałam bardzo trudne pytania. Odpowiedzi mnie satysfakcjonują. ;)

W sobotę powinna mieć wszystkie dane dotyczące wylotu. Więc najpóźniej za tydzień - adios piękna polska jesieni i witaj przygodo w jesieni kabulskiej :) Oby nie było to zbyt optymistyczne, bo w tym tempie może nie zobaczę już jesieni, a wpadnę do biura wraz z kabulską zimą?

Zgodnie poleceniem miłej blogerki z "the road less traveled" - jutro upoluję "wspaniałe słońca". A narazie wyrwę kilka zdań i wrzucę do mojej magisterki.

poniedziałek, 3 października 2011

"Kobiety z Kabulu"

Pozdrowienia z Rygi! przed wyjazdem do Afganistanu postanowilismy z moim Lubym odwiedzic przyjaciolke w Estonii, a po drodze pobyc kilka dni w Rydze. Siedze sobie w hostelu i po mega zwiedzaniu, lazeniu, a nawet operze - bylismy na Madame Butterfly - czas wrzucic cos Afgowego. Mysli o tym wyjezdzie nie opuszczaja mnie nawet w czasie czilu. Nie bez znaczenia jest to co teraz czytam "Kobiety z Kabulu" Gayle Tzemach Lemmon. Na okladce dwa duchy w burkach.



Ksiazka opowiada o kobietach, ktore mimo zakazu pracy i przebywania w miescach publicznych zalozyly najpierw wlasna mala szwalnie, potem szkole szycia, a potem byl juz tylko sukces. Oczywiscie sa tez podkreslone niebezpieczenstwa na ktore sie narazaja. Sprawczosc. Determinacja. Przedciebiorczosc. Ale ksiazka, albo jest do bani przetlumaczona, albo napisana. Generalnie kiepska. Ale bardzo sie ciesze, ze to przeczytalam - wlasciwie koncze przy hostelowej herbacie. Ten kobiecy Kabul robi na mnie wrazenie. To z czym sie mierza i jak daja sobie rade. Najbardziej ruszyl mnie aspekt depresji w jaka wpadaly wyksztalcone kobiety - prawniczki, lekarki, ksiegowe, ktore nie mogly pracowac. Pol roku siedzenia w domu, bez celu. bez srodkow. ale wlasnie ten brak celu. No i deprecha. Bo fajnie jest pobyczyc sie dwa-trzy tygodnie, ale jak nagle nie mozesz wyjsc z domu... w ogole? No chyba , ze na targ w burce, ale uwazaj bo jak ci sie zsunie za nadgarstek, to mozesz oberwac... usychanie.

A w Rydze mozna pojsc do opery za 30 PLN. :) Pozdrawiam z Lotwy.

czwartek, 29 września 2011

Szok kulturowy vol. 1

"Potraktuj opóźnienia jak pierwszy szok kulturowy związany z Afganistanem." Maila o takiej treści otrzymałam od bardzo fajnej Polki, która pracuje w firmie i z którą - jak dobrze pójdzie - będę pracować. Czekam więc na znak, że mogę kupić bilety i wizę. Jeszcze tam nie jestem, a już mnie uwikłało w afgańskość ;)

A o tym, że jak się gdzieś mieszka, a potem wraca skąd się przybyło, ale już się nie pasuje, to dowiedziałam się na własnej skórze. W małej poErazmusowej skali. Można się spowrotem zaadaptować - jestem tego pewna - ale to po pierwsze, zajmuje czas, po drugie ta rzeczywistość już nigdy nie jest "naturalna". Tak sobie myślę. Ale napewno Wy moi drodzy, przybywający z różnych stron macie na ten temat znaczenie więcej do powiedzenia. :)

wtorek, 27 września 2011

Niepewność

Tak, zależy mi na tym wyjeździe. Czymś zupełnie innym jest poznawanie miejsca jako turysta, backpakers czy szwendacz a czymś zupełnie innym jest mieszkanie w tym miejscu. I co więcej praca tam. Przekonałam się o tym studiując w Kopenhadze, że miasto w którym się mieszka zaczyna się poznawać po 2-3 miesiącach bezustannego próbowania nowych rzeczy, nowych miejsc, poznawania nowych ludzi. A i nawet po pół roku nie jest się jeszcze w samym środku mięsa miasta. Po pół roku w Kopenhadze, wiem trochę o tym miejscu i czasem zaplatam włosy jak Dunki. Wiem gdzie robić tanie zakupy, gdzie pić kawę, gdzie piwo, gdzie pójść na koncert we wtorek o północy. Żyłam sobie rytmem tego miasta, pedałując na moim rowerze od rana do nocy. To było niezywkłe doświadczenie, które pozwoliło mi na wiele rzeczy - łącznie z moim własnym miastem - spojrzeć z innej perspektywy. I właśnie dlatego chcę jechać do Kabulu i zobaczyć jak żyją tam ludzie. Jak pracują. Co czytają. Różnica kulturowa jest nieporównywalna, inny lifestyle. Ale jak tego dotknąć jeśli nie przez mieszkanie tam? Jak się czegoś dowiedzieć "naprawdę"? I właśnie dlatego towarzyszy mi niepewność ponieważ nagle okazało się, że są problemy formalne i że mogę nie polecieć 17.10, tak jak zakładałam. Muszę czekać na sygnał od firmy w Kabulu zanim kupię bilety. Wszystko jest gotowe tylko ta jedna, wydaje się, drobna rzecz. Dlatego chwilowo "czekam". Mam nadzieję jednak, że wszystko to szybko się wyjaśni.

piątek, 23 września 2011

Air Arabia czy Fly Dubaj?

Chciałam kupić dzisiaj bilety, ale nie dało się ponieważ strona Air Arabi strajkuje. Martwi mnie, że jeżeli polecę Fly Dubajem, będę musiała spędzić na lotnisku w Dubaju, na sławnym Terminalu 2 prawie 8 godzin. Co można robić przez osiem godzin na lotnisku? Kiedyś spałam na lotnisku - Frankfurt Hann przed odlotem do Marakeszu. To było całkiem fajne - karimata, śpiworek. Spoko. W Dubaju z tego co wiem, nie ma mowy o śpiworku i karimacie, za to jest policja obyczajowa i brak miejsc do siedzenia... No a poza tym Terminal 2 ma naprawdę złą sławę, o której czytamy na blogu Anne Sophie. Ok. To mnie czeka, jeżeli wybiorę Fly Dubaj. Jeżeli zaś Air Arabię, wylądują w "Szardży". I może będzie lepiej, tylko żeby to zrobić musiałabym mieć udostępnioną stronę tych oto linii. No a ta nie działa.

wtorek, 20 września 2011

Przygotowania

Przede mną zakupy. 20 kilogramów to nie dużo, a tyle może wynosić mój bagaż. Przygotowania zacząć czas. Tyle narazie.

niedziela, 18 września 2011

SKANDALICZNE CENY WIZ!!!!

Wiza miesięczna 75 euro (na zaproszenie MSZ 30)
Wiza 3 miesięczna 225 euro (na zaproszenie MSZ 90)
Wiza 6 miesięczna 450 euro (na zaproszenie MSZ 180)

RANY SKĄD JA MAM WZIĄĆ 2000 złotych na WIZĘ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! CO ZA ABSURD!!!!

Kupuję miesięczną i zobaczę na miejscu. RANY NO!

sobota, 17 września 2011

Żółta książeczka

Entuzjazm jest. Nic się nie zmieniło. Zmieniło się za to podejście do zdrowia. Już nie myślę tak jak kiedyś, że jestem pancerna i nic mnie nie weźmie - przekonałam się w Maroku, że halucynacje i początki odwodnienia to nie jest frajda, więc jak jest przykazane na 4 tygodnie przed wylotem zajęłam się szczepieniami. Właściwie zajęłam się tym dwa miesiące przed wylotem, ale wczoraj miało to swój moment kulminacyjny. W stacji Sanepidu pielęgniarka zaszczepiła mnie na Hepatis A i B (ostatni raz), a także polio, tężec i dur brzuszny. I coś co nazywa się krztusiec. Przy okazji dowiedziałam się, że... mam się zaszczepić na CHOLERĘ! Bo, tak, występuje. Tak samo jak wścieklizna. No i oczywiście malaria. Nie sądziłam, że tak wysoko jak w Kabulu (1800 m.n.p.m) może mnie dziabnąć malariowy komar, ale tak - występują do 2200. No cóż. Pójdę na konsultację do lekarza pierwszego kontaktu i poproszę o Malaron. A wcześniej zaszczepię się na cholerę. To podobno chroni też przed pewnymi rodzajami "zatruć". W przeciwieństwie do wcześniejszych szczepień, to się pije. Spoko.
Zamieszczam tu link do dobrych rad Beaty Pawlikowskiej, co do wyjazdów afrykańskich, ale skoro w Afgu występuje wszystko poza żółtą febrą, to ma sens przeczytanie tego:
Rady Beaty Pawlikowskiej
Dokładnie za miesiąc wylatuję. (!!!)

wtorek, 13 września 2011

Ataki

Siedzę sobie, jem śniadanie, oglądam CNN i okazuje się, że w Kabulu Talibowie ostrzeliwują właśnie Ambasadę USA. Przegryzam kanapkę z pasztetem, a pani reporterka mówi, że Talibowie atakują, bo przygotowali się na to aby strzelać do wszystkich międzynarodowch organizacji. Nalewam sobie yerby, a rozlegają się strzały. No i co? Czy to znaczy, że znowu jest naprawdę niebezpiecznie?

Konkrety i bilety

Ostatnia rozmowa przeprowadzona - skype conference z szefem. Teraz nie ma już na co czekać - pozostaje mi tylko kupić bilety i się zaszczepić! Jutro rano dzwonię do ambasady Afgańskiej wyjaśnić o co chodzi z tym całym międzynarodowym zaświadczeniem o stanie zdrowia. Jeżeli będę musiała to zrobić to czekają mnie dodatkowe wydatki - lekarze medycyny pracy etc.
Ale to nic, to nic, bo udało mi sie znaleść tanią linię lotniczą, która lata po Bliskim Wschodzie i Azji Centralnej FlyDubaj, dzięki której dolecę z Kijowa za 370$ z międzylądowaniem w Dubaju. Do Kabulu ma się rozumieć :))Wszystko dzięki nieocenionemu Żemle, który jest niesamowicie "oblatany" - i świetnie rozkmninia tanie loty. Gdyby nie on, ten lot byłby trzy razy droższy!

Może ktoś z Szanownych Odwiedzających zna jeszcze jakąś linię lotniczą wartą sprawdzenia? Cel - Kabul. :)

A zatem. Moja podróż będzie trwała 2 pełne dni. Warszawa-Katowice-Kijów (nocleg) - Dubaj (6 godzin w terminalu 2) - Kabul.
Tak, tak - jest ekscytacja :D

wtorek, 6 września 2011

Jestem szczęśliwa!

Rozmawiałam dzisiaj na skypie z Asią która jest internem z Koszalina i Edytą (tą niesamowitą Edytą, która pojechała tam na doktorat i która to wybrała moje CV). Asia ma mega energię i cieszę się, że będziemy razem pracować. Prawdopodobnie będziemy też dzielić pokój, bo np. ona dzieli z innym kimś z praktyk. Jest tyle niewiadomych, ale już sam fakt, że mogę sobie coś wyobrazić powoduje, że jestem mega happy. Niezależnie od tego, że muszę pisać mgr i czasu nie mam wiele.

To naprawdę ciekawe, że w radiu w Afganistanie, w Kabulu, w ciągu jednego roku będą trzy polskie dziewczyny. Globalizacjo, jesteś mega. :D

środa, 31 sierpnia 2011

Co GB myśli o Karzaju?

wydało się przypadkiem...

Kuchnia Afgańska i zdjęcia ze święta Eid.

Tak jak pisałam, znalazłam wczoraj fajną stronę dziewczyny - Polki - która wyszła za Afgańczyka i mieszkają razem w Dubaju. Bez wątpienia jest to dla mnie skarbnica wiedzy o drobnych rzeczach. Jedną z ważniejszych rzeczy, jest jedzenie. Odwołując się do moich wspomnień z Maroka, które jak dotąd jest jedynym krajem arabskim czy muzułmańskim jaki odwiedziłam, jedzenie było tematem problematycznym. To jasne, ponieważ ja wtedy miałam naprawdę mało pieniędzy na cokolwiek, ale w związku z tym skojarzenia kulinarne nie są najlepsze. A zatem. Okazuje się, że jedzenie w Afganistanie jest bardzo obiecujące : patrz tu

No i koniecznie tu :) na innego zupełnie bloga.

No i jeszcze niesamowite zdjęcie: TU

wtorek, 30 sierpnia 2011

The Kite Runner // Chłopiec z latawcem by Khaled Hosseni




Jest to dobra książka. Daje dużo szans, aby wyobrazić sobie detale. No i mówi o trudnych rzeczach. Myślę, że po niej moje spojrzenie na Afganistan nie będzie już tak naiwne. Szukam kolejnych książek. A to co najważniejsze dla "wiedzy o Afgu" to kwestia Pasztunów i Hazarów. O co chodzi? Czytaj poniżej.

"In The Kite Runner the reader can see how badly the Hazara people are treated in Afghanistan. The purpose of this post is to give you a little background information on the Hazara people. The information is from The Hazaras.

The Hazaras
Hazaras are among few races on the face of the earth about whose origin so little is known. Some research done on Hazara background suggests that they are the descendants of Genghis Khan, the great Mongol warrior of 13th Century. This theory is supported by the similarities in the language and words that Mongols and Hazaras use even today. Another plausible theory is that Hazaras were Buddhists that actually lived in Afghanistan for the known history at least since the time of the Kushan Dynasty some 2000 years ago prior to the arrival of Islam. During the time of Kushan Dynasty, Bamyan was the home of one of the biggest Buddhist civilisations. This is obvious from the two of the World’s tallest Buddist statues that is carved in the mountain in Bamyan, Afghanistan – the heart of Hazarajat region inhabited by Hazaras for at least 2000 years.

The Hazaras speak Farsi and are mostly Shi’i Muslims. Hazaras have always lived on the edge of economic survival. As a result of Pashtun expansionism in the late 18th and early 19th centuries which was fueled by Sunni prejudices against the Shi’i the Hazaras were driven to the barren dry mountains of central Afghanistan (the Hazarajat) where they live today separated into nine regionally distinct enclaves. The Hazaras are primarily sedentary farmers practicing some herding. Many Hazaras also migrated to the major towns, particularly Kabul where they occupied the lowest economic rungs.

The Hazara suffered under the rule of the Taliban.The Taliban had Hazarajat totally isolated from the rest of the world going as far as not allowing the United Nations to deliver food to the provinces. During the years that followed, Hazaras suffered severe oppression and many large ethnic massacres and rapes were carried out by the predominately ethnic Pashtun Taliban.These human rights abuses not only occurred in Hazarajat, but across all areas controlled by the Taliban. Particularly after their capture of Mazar-e Sharif in 1998, where after a massive killing of some 8000 civilians, the Taliban openly declared that the Hazaras would be targeted. Mullah Niazi, the commander of the attack and governor of Mazar after the attack, similar to Abdur Rahman Khan over 100 years ago, declared the Shia Hazara as infidels:

“ Hazaras are not Muslim, they are Shi’a. They are kofr [infidels]. The Hazaras killed our force here, and now we have to kill Hazaras… If you do not show your loyalty, we will burn your houses, and we will kill you. You either accept to be Muslims or leave Afghanistan… wherever you go we will catch you. If you go up, we will pull you down by your feet; if you hide below, we will pull you up by your hair." from here


No i skoro zainteresowałam się Afganistanem i wiem już o co chodzi z Pasztunami, to Happy Muslima przedstawia jak Polce żyje się z Afgańczykiem, który jest Pasztunem. Nie ma nic bardziej mylnego niż wrzucanie wszytskich członków jednego plemienia do tego samego worka przekonań. To banał, ale chciałam to podkereślić.

niedziela, 21 sierpnia 2011

Pajhwok

I've just discovered website of the largest independent (as the call themselves) news agency in Afghanistan - PAJHWOK. To read news you have to pay something, but still it is an interesting option. I think I will subscribe it for some period of time. But also reading headlines is great opportunity to get to know.

I also found very good text by Maria Amiri, founder of Hamkari foundation -it's written in Polish and it's really good. U can find it here.

Something about money:


And last but not least, very important, to have some image of Afghanistan - introduction form Lonely Planet here!


środa, 17 sierpnia 2011

Afganistan w Polskich mediach - Idę! Klub Podróżnik 19:00




Stowarzyszenie HAMKARI

Zaprasza na panel dyskusyjny AFGANISTAN W POLSKICH MEDIACH

Sroda 17 sierpnia 2011 o godz 19.00

Z udzialem Rafala Stanczyka, dziennikarza TVP wiadomosci oraz Zbigniewa Parafianowicza, szefa dzialu swiat DZIENNIKA

Patronat Honorowy

Ambasada Islamskiej Republiki Afganistanu w Warszawie


Patronat Medialny

Stosunki Międzynarodowe Afganistan24org


Więcej na naszej stronie www.hamkari.org.pl


JOIN US FOR A DISCUSSION PANEL:

AFGHANISTAN IN THE POLISH MEDIA

Guests

Rafal Stańczyk, journalist, TVP
Zbigniew Parafianowicz, Head of Foreign Affairs Section DZIENNIK
On the 17 th of August at 19.00 pm

When: August, 17 2011 7 pm

Where: Klub Podróżnik 7, Felińskiego Str.


www.hamkari.org.pl

4260 km

This is the distance between Warszawa and Kabul. In a straight line :)

środa, 10 sierpnia 2011

For sure

Since today I have all documents about my internship in Kabul. Now only the political situation in Afganistan can stop me and doesn't allow me to go. It's so great when you feel that this thing is really happening. Yeah.

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Czyste powietrze?

Powietrze w Kabulu bardziej mordercze niż wojna (z http://afganistan24.org/kat3.php?subaction=showfull&id=1311763940&archive&start_from&ucat=3)


W Afganistanie w wyniku działań zbrojnych giną co roku tysiące cywilów, ale zdaniem ekspertów zanieczyszczone powietrze zbiera nawet większe żniwo niż wojna. Na pogrążonych w chaosie ulicach Kabulu widzimy znaki cichego zabójcy – opary emitowane przez stare samochody, złej jakości paliwo i palone śmieci.


Spacerujący lub jadący na rowerach mężczyźni zakrywają usta maską lub szalikiem, aby nie wdychać kurzu. Kobiety przyciskają do twarzy niebieskie burki. Bez maski nie sposób uniknąć choroby - mówi Ahmad Wali, farmaceuta, który nosi maskę codziennie, nawet podczas pracy w swoim sklepie. Ludzie mają ogromny problem. Trudno jest szybko zredukować zanieczyszczenie. Musimy oddychać tym powietrzem - podkreśla Wali.

Prymitywne i przeciążone szpitale przyjmują ciągle wzrastającą liczbę pacjentów z chorobami układu oddechowego. Choruję od trzech lat - podkreśla Malalaj, matka dziewięciorga dzieci, leczona w jednym z największych szpitali w mieście - Dżamhuriat. Gdy zaczynam mówić, tracę oddech po 2-3 minutach. Czuję ból w klatce piersiowej, gdy oddycham, nie mogę długo chodzić ani stać, nie mam energii - dodaje.

Liczby są zatrważające. Jak podaje Narodowa Agencja Ochrony Środowiska, około 3 tys. ludzi rocznie umiera w wyniku zanieczyszczenia powietrza w Kabulu. Dla porównania - ONZ podaje, że w 2010 roku w Afganistanie w wyniku wojny zginęło 2777 cywilów.

Jest kilka czynników powodujących zanieczyszczenie powietrza, najważniejszym z nich jest gwałtowny wzrost liczby ludności Kabulu. Ludzie uciekali do stolicy z wielu obszarów wiejskich objętych walkami. Miasto zostało zaprojektowane dla około miliona osób, obecnie mieszka tam prawie pięć milionów. Jak podają władze miasta, największy wzrost liczby ludności nastąpił w ciągu ostatnich sześciu lat.

Wielu z nowoprzybyłych mieszka w nielegalnie zbudowanych slamsach, z którymi nie radzi sobie infrastruktura Kabulu. Drogi stolicy są zablokowane starymi samochodami w złym stanie, nielegalnie importowanymi z Kanady, Niemiec czy Stanów Zjednoczonych, które wyrzucają z siebie opary, produkty uboczne słabej jakości paliwa. Wiele dróg jest nieutwardzonych. Przejeżdżające po nich samochody wzniecają pył, który dodatkowo pogarsza jakość powietrza.

Gospodarstwa domowe często uzyskują prąd z generatorów na olej, podobnie jak fabryki cegły i łaźnie publiczne. Podczas srogich zim ludzie, chcąc się ogrzać, palą czym się da, w tym starymi oponami i plastikiem. Ministerstwo zdrowia szacuje, że liczba Afgańczyków z chorobami dróg oddechowych potroiła się w ciągu ostatnich sześciu lat i osiągnęła liczbą 480 tysięcy osób. Władze przyznają, że trudno im zapanować nad tym problemem, biorąc pod uwagę liczbę innych kłopotów, z którymi boryka się Afganistan po trzech dekadach wojny i prawie 10 latach od początku inwazji wojsk amerykańskich, które obaliły rządy talibów.

Rok temu ustanowiono czwartek dniem wolnym od pracy, obok piątku, co ma pomóc zmniejszyć zanieczyszczenie kabulskiego powietrza. Dodatkowo uchwalono ustawę zakazującą importu starych samochodów. Mer Kabulu twierdzi, że widoczne są bardzo dobre efekty tej decyzji, ale nie był w stanie podać żadnych liczb na potwierdzenie. Pojazdy rządowe nie mogą być używane podczas dni wolnych od pracy, co unieruchamia również inne pojazdy i przyczynia się do zmniejszenia zanieczyszczenia - oznajmił rzecznik Mohammad Iszaq Samadi.

Starszy doradca przy Narodowej Agencji Ochrony Środowiska, Ghulam Mohammad Malikjar przekonuje, że nadal walczy o uznanie kwestii ochrony środowiska za priorytet w strategii narodowej i międzynarodowej. Kraj znajdował się w stanie wojny przez 30 lat, kontrola nad środowiskiem była znikoma, a program ochrony środowiska nie istniał. Lekarze ostrzegają, że Kabul będzie miał poważne problemy, jeśli nie zostaną podjęte żadne działania. Erfanullah Szaifa, lekarz w szpitalu Dżamhuriat powiedział, że nawet 20 osób zgłasza się każdego dnia z chorobami dróg oddechowych. Doktor Szaiifa twierdzi, że jeśli zanieczyszczenie powietrza będzie wzrastać w tym samym tempie, w najbliższej przyszłości. Kabulczyków czekają poważne problemy ze zdrowiem.

na podst. AFP, Kabul
przygotowała: Magda Sikorska

piątek, 29 lipca 2011

"Mój subiektywny Afganistan" w Klubie Podróżnik

Na stronie afganistan24.org znalazłam zapowiedź slajdowiska. Chciałam wziąć kogoś ze sobą, ale tradycyjnie rozładował mi się telefon, więc poszłam sama. Zapowiedź Brzmiła tak:
"Gościem Stowarzyszenia będzie Jacek MATUSZAK – autor i współautor artykułów i kilku wystaw fotograficznych poświęconych Afganistanowi. W latach 2002-2009 jako dziennikarz i członek polskich kontyngentów wojskowych odwiedził Bośnię i Hercegowinę, Irak, Kosowo i trzykrotnie Afganistan. W tym ostatnim spędził w sumie dwa lata, pracując na różnych stanowiskach w Polskim Kontyngencie Wojskowym. Odwiedził między innymi prowincje Ghazni, Paktika i Paktia; Kabul, Kandahar i Balch. Był koordynatorem kilku projektów rozwojowych zrealizowanych w latach 2008-2009 w prowincji Ghazni w Afganistanie. Współautor książki „10 lat Wojska Polskiego w Afganistanie 2002-2011”

Człowiek był czarujący - rzucał czerstwe żarty w tak uroczy sposób, że nie dało się go nie polubić. Pokazał dużo zdjęć, które dały mi obraz tego w jaki sposób żyją ludzie na codzień w Afganistanie, ale poza Kabulem. Był przekonany o tym, że zrobił dla tych ludzi coś dobrego, realizując projekty rozwojowe według swojego pomysłu, ale też pomagając innym ludziom z misji przy ich projektach. Budowanie elektrowni wodnych i mostów może być tu przykładem. Powiedział coś co głębiej mnie zaiteresowało i chcę o tym trochę poczytać, o czymś co nazywa się "nową pomocą". Że nie chodzi o to, żeby ludzie z misji rozwojowych pokazywali tubylcom "lepszy świat", chcą pokazać inny, a tubylec może sobie wybrać. Wybrać... - to brzmi jak wybielanie się od oskarżeń o kolonizację kulturową. Powiedział też, że nie chodzi o to, żeby osiągnąć standard (np. drogi), który jest na poziomie akceptowalnym przez człowieka zachodu, ale standard może być na poziomie akceptowanym przez tubylców. Żeby im nie narzucać. Włączyło to mój duży dystans. Trzeba się więcej o tym dowiedzieć. Podobało mi się jednak to co mówił, bo biło od niego to moralne, wewnętrzne przekonanie o tym, że zrobił dużo dobrej roboty. Nie da się ukryć - dobra droga=łatwiejsze życie. Zaprosił nawet na koniec, żeby pójść w jego ślady (bo wciąż można to zrobić) i przystąpić do ISAF Nie wiem na jakich zasadach. Ktoś może szuka pracy?:)

Dzięki temu spotkaniu utwierdziłam się w przekonaniu, to naprawdę jest inny świat. Że pewnie będzie mi brakować zieleni, bo góry, i skały itd. Ale bądźmy szczerzy, jakie to ma znaczenie? Jestem super-ciekawa wszystkiego co mogę tam zastać. Widząc te krajobrazy na zdjęciach Matuszaka, myślałam sobie, że widziałam w życiu jedną podobną rzecz - na południu Maroka. Jak ja mało widziałam:)

Spotkanie było organizowane przez fundację HAMKARI, która może być fajnym odkryciem tu link. Zostało zapowiedziane spotkanie z dziennikarzami - trzema, którzy piszą o Afganistanie - nie wiem, jakimi. Prawdopodobnie 17 sierpnia w Klubie Podróżnika. Prawdopodobnie się wybiorę.

środa, 20 lipca 2011

Climate


(photo from http://wintercenter.homestead.com/photokabul.html)

Just to let you know:


The climate is typical of an arid or semiarid steppe, with cold winters and dry summers. The mountain regions of the northeast are subarctic with dry and cold winters. In the mountains bordering Pakistan, a divergent fringe effect of the monsoon, generally coming from the southeast, brings tropical air masses that determine the climate between July and September. At times, these air masses advance into central and southern Afghanistan, bringing increased humidity and some rain.

On the intermountain plateaus the winds do not blow very strongly, but in the Sistan Basin there are severe blizzards that occur during the winter, generally December through February. In the western and southern regions a northerly wind, known as the "wind of 120 days," blows during the summer months of June to September. This wind is usually accompanied by intense heat, drought, and sand storms, bringing much hardship to the inhabitants of the desert and steppe lands. Dust and whirlwinds frequently occur during the summer months on the flats in the southern part of the country. Rising at midday or in the early afternoon, these "dust winds" advance at velocities ranging between 97 and 177 kilometers per hour, raising high clouds of dust.

Temperature and precipitation are controlled by the exchange of air masses. The highest temperatures and the lowest precipitation prevail in the drought-ridden, poorly watered southern plateau region, which extends over the boundaries with Iran and Pakistan.

The Central Mountains, with higher peaks ascending toward the Pamir Knot, represent another distinct climatic region. From the Koh-e Baba Range to the Pamir Knot, January temperatures may drop to -15 C or lower in the highest mountain areas; July temperatures vary between 0 and 26 C depending on altitude. In the mountains the annual mean precipitation, much of which is snowfall, increases eastward and is highest in the Koh-e Baba Range, the western part of the Pamir Knot, and the Eastern Hindukush. Precipitation in these regions and the eastern monsoon area is about forty centimeters per year. The eastern monsoon area encompasses patches in the eastern border area with Pakistan, in irregular areas in eastern Afghanistan from north of Asmar to just north of Darkh-e Yahya, and occasionally as far west as the Kabul Valley. The Wakhan Corridor, however, which has temperatures ranging from 9 C in the summer to below -21 C in the winter, receives fewer than ten centimeters of rainfall annually. Permanent snow covers the highest mountain peaks. In the mountainous region adjacent to northern Pakistan, the snow is often more than two meters deep during the winter months. Valleys often become snow traps as the high winds sweep much of the snow from mountain peaks and ridges.

Precipitation generally fluctuates greatly during the course of the year in all parts of the country. Surprise rainstorms often transform the episodically flowing rivers and streams from puddles to torrents; unwary invading armies have been trapped in such flooding more than once in Afghanistan's history. Nomadic and seminomadic Afghans have also succumbed to the sudden flooding of their camps.

The climate of the Turkistan Plains, which extend northward from the Northern Foothills, represents a transition between mountain and steppe climates. Aridity increases and temperatures rise with descending altitudes, becoming the highest along the lower Amu Darya and in the western parts of the plains.
(form http://countrystudies.us/afghanistan/35.htm)

wtorek, 19 lipca 2011

"Modlitwa o deszcz"

Czytam sobie książkę, która już z dziesięć lat stoi na mojej półce i która ukształtowała moje myślenie o literaturze faktu, o pisaniu, o podróżach, o byciu dziennikarzem i o tym kim chciałabym być. To właśnie "Modlitwa o deszcz" Wojciecha Jagielskiego mówiąca o Afganistanie - o mudżahedinach, talibach, mułłach, Kabulu, kurzu i kolorze khaki. Ma w sobie to uczucie wolności.



Wiąże się z tą książką taka oto historia:
Pierwsza klasa liceum, Jagielski właśnie wydał książkę (chyba to były Wieże z kamienia), promocja odbywa się w Pałacu Ujazdowskim, w sali kinowej. Jagielski mówi, jest Kapuściński. Sala bije brawo oddając honor Kapuścińskiemu. Pamiętam, jakbym poczuła, że nagle znalazłam się w środku świata. Bohaterowie dzieciństwa, albo bardzo wczesnej młodości, są na wyciągnięcie dłoni. Drżenie rąk, te sprawy. Kapuściński mówił, że Jagielski niesamowicie pisze. Jagielski skromy, brawa. Jagielski podpisuje książkę. Ustawiam się w kolejce z książką Daniela Szymańskiego, z którym miałam przyjemność tam być, bardzo chcę pogadać z Jagielskim, aż mnie nosi. O co zapytać? O to jak on to robi?? Jak on wchodzi w relacje z tymi ludźmi, jak to jest, że otwierają przed nim domy i dusze? Mam 16 lat, jestem wychowana pod kloszem. Nie wiem nic, a bardzo chcę umieć docierać do ludzi. Jak? Jagielski wie, ja też chcę się dowiedzieć.

Okazja nadarza się później. Jagielski po zakończonym spotkaniu idzie zapalić fajka pod arkadami dziedzińca Zamku Ujazdowskiego. Jest późno, zima, jedynym źródłem światła jest ognik z jego papierosa. Teraz wiem, że po prostu chciał się zrelaksować i, że mu przeszkodziłam, ale wtedy to była dla mnie okazja - Przedstawiam się i pytam jak on to robi. Pamiętam że zaczęłam dość idiotycznie i byłam zupełnie przejęta. - Ja ciągle jestem bardzo młoda... Jak pan to robi, że może być pan tak blisko ludzi o których pan pisze? Jak zdobyć ich szacunek i zaufanie? Jak ich do siebie przekonać? - Jagielski pali. Patrzy na mnie przez mrok, ma okulary i zadziwia tym, że jest sporo ode mnie niższy. - I odpowiada. Nie wiem, czy podchodziły do niego tabuny szesnastolatek pytając go nie oto "Panie, jak być sławnym dziennikarzem?", ale jak podejść do drugiego człowieka? Odpowiedź miał dobrą, prawie pedagogiczną, która zaważyła na moim losie:) - Powinna pani być zawsze sobą. Jak będzie pani udawać matkę dwojga dzieci to nikt pani nie uwierzy. - banał? Nie w tym kontekście. Szesnastolatka oczekiwała konkretnej odpowiedzi "bądź twarda", "bądź jakaśtam", ale nie tego, bo to oczywiście było najtrudniejsze - jak być sobą, kiedy nie wie się kim się jest. Jak przekonywać ludzi do siebie, jeżeli nie ma się pojęcia jak się zdefiniować. Wielokrotnie na Ukrainie, wchodząc do Bojkowskiej chaty, powtarzałam sobie "Nie jesteś matką dwójki dzieci". Ale mi się z tego dziś chce śmiać. Chodziło o to, żeby walcząc z nieśmiałością nie udawać kogoś innego.

Wspominam o tym, bo chciałabym wrzucić tu "ważny cytat", który znalazłam u Wojciecha Jagielskiego:

"Dla przybysza podróż do Afganistanu może być uzdrawiającą ablucją, oczyszczającym deszczem. Ucieczką, tęsknotą, rozrachunkiem, mocnym postanowieniem. My wszyscy, którzy podróżowaliśmy do Afganistanu po kilkanaście razy zachowywaliśmy się jak nieuleczalni narkomani, ulegający pokusie i jednocześnie wierzący, że właśnie w niej odnajdą dla siebie ratunek.
Afgańskie podróże stawały się za każdym razem wyprawą w głąb nas samych. Wyprawami dokonywanymi w samotności, bo jak skonstatował Ryszard Kapuściński, samotność jest losem reporterów jeżdżących po świecie, do dalekich krajów. Piszą o tych, których nie czytają ich opowieści dla tych, których mało interesują ich bohaterowie.
Francuski dziennikarz Christophe de Ponfilly (osiem afgańskich podróży) powiedział kiedyś: "Szczerze mówiąc nie jeździłem do tego kraju tylko ze względu na Afgańczyków, ale również po to, by uciec od arogancji świata, do którego należę, świata wysokiej techniki i niskiej jakości życia, zbytniego samolubstwa, zbytniej pogoni za syskiem i bezsensowną władzą. W tym kraju przeżyłem najpiękniejsze chwile mojego życia. Obiecywałem sobie, że nie wrócę tam już nigdy, ale wracałem za każdym razem, by odnaleźć drogę w otaczającej nas gęstwinie matactw i - być może odkryć coś najcenniejszego"

Jaka jest pointa? Taka, że jest wysoce prawdopodobne, że i ja będę mogła powiedzieć coś o Afganistanie. Że na 15 października planuję przylot. Że to ciekawe jak układa się życie. Jest jeszcze wiele spraw, które mogą mi pokrzyżować realizację tych planów. Edyta, która jest tam od roku i pracuje w Radiu, podkreślała nieprzewidywalność, nieprzewidywalność Afganistanu. Ja podkreślam nieprzewidywalność życia w każdym jego aspekcie. Można tylko mieć nadzieję i starać się ze wszystkich sił.

"Inshallah - jak Bóg da" - powiadają Afgańczycy. Oznacza to mniej więcej tyle, że uczynią co tylko w ich mocy, ale reszta jest w rękach Najwyższego." (W.Jagielski,Modlitwa o deszcz, 2002)

Otwarcie

Będąc na Erazmusie w Kopenhadze, gdzie oddawałam się z pasją studiowaniu problemu migracji we współczesnym świecie, zastanawiałam się dlaczego nie piszę na bieżąco bloga. Czy może dlatego, że przeżycia "tam" nie miały wiele wspólnego z podróżą w daleki świat, a po prostu były zbudowaniem sobie alternatywnego życia? Stworzeniem kręgu wspaniałych przyjaciół z którymi rozwiązywało się prawdziwe problemy, żyło na całego, jadło codzienne obiady i tworzyło "rodzinę. Intymnie, blisko i mega. Tym był dla mnie Erazmus i chyba nie miałam do to tego niezwykłego i magicznego okresu, nawet krzty dystansu, ponieważ nie zdecydowałam się na pisania publiczne. A teraz? Teraz jest inaczej.

Mrożek w swoim "Dzienniku powrotu" na samym wstępie pisze, że pisanie dla siebie samego już dawno go nie bawi, nie ma tej wartości co powinno. Dlatego pisze dla ludzi, dlatego zaczął wysyłać korespondencję do jednej z krakowskich gazet - tej w której debiutował. Dla mnie pisanie "do siebie" wcale się nie przejadło. Nic - a - nic. Ale pomyślałam, że tym razem pisanie bloga będzie to dobrym sposóbem na przeżycie tego doświadczenia.

Do Afgu. Tak pieszczotliwie mówi Mateusz Żemła, który był tam dwa lub trzy razy. Podoba mi się ten "Afg". Więc jadę do Afgu. Kraju z tradycją, historią, wielką kulturą, która została przez dziesięciolecia wojny przyćmiona kurzem. Po co? Dostałam się na praktykę przez AIESEC. Będę stażystą w Youth Radio, w Kabulu. Zabawne, tak się wzdrygałam przed tą organizacją, grożącą rzekomym sekciarstwem. A tu co? Mega. Wprawdzie nie jestem zaangażowana w żaden sposób tu w Warszawie, ale wyjazd... Raz jeszcze - może być mega. Rzecz w tym, żeby doszedł do skutku. 10 września mamy dogadać szczegóły mojego przyjazdu - gdyby warunki polityczne się zmieniły etc. Na miejscu mam być 15 Października. Konkrety? Obejrzyjcie flim poniżej, a ja w tym czasie zajmę się szczepieniami.

Good Morning Kabul. Występuje Edyta Tyc, moja przyszła szefowa i osoba, która mnie zwerbowała. http://www.youtube.com/watch?v=5s2zE9QUCxQ