sobota, 29 czerwca 2013

Dwie strony tego samego papieru

Siedzę w moim pokoju w Kabulu próbując tu nie być. To takie zabawne uczucie kiedy przeżywasz przygode życia i starasz się jej nie przeżywać. Starasz się, żeby życie przepływało. Czasami jest się naprawdę szczęśliwym. Zrelaksowanym. Czasami jest dobrze. Ale kiedy spojrzysz w głąb swojego serca jest tam stres. Ale to nie jest tylko stres spowodowany pracą czy warunkami takimi jak niemożliwość wyjścia na zewnątrz, możliwość porwania, zginęcia w zamachu terorystyczym. To jest coś jeszcze coś takiego, co się w głowie nie mieści. Większość z tego co ma dla mnie znaczenie jest w Kabuly - oczywiście rodzina i przyjaciele są w Polsce i oni mają gigantyczne znaczenie. Chodzi mi o to, że to co ja zbudowałam w moim życiu sama - bez niczyjej pomocy i wsparcia jest właśnie tu. W tym cholernym, niebezpiecznym mieście w którym człowiek się dusi jeśli patrzy na zwenątrz a nie do wewnątrz. To co ma dla mnie znaczenie i daje mi poczucie ustatkowania i szczęścia jest zbudowane na bagnie, na ruchomych piaskach które na 100% pewnego dnia zabiorą mi to wszystko. No bo będę musiała stąd wyjechać. I to jest paradoks. Ja naprawdę chcę stąd wyjechać.
Ale znów paradoksalnie - zostanie tutaj jaknajdłużej jest najławiejszą (choć tak trudną) opcją. Wiem, że zostaję do października, ale firma będzie chciała mnie zatrzymać jeżeli tylko będzie to możliwe, co jest związane z niezależnymi ode mnie rzeczami. I to jest najlepsza rzecz na świecie wiedzieć, że inni widzą, ze robisz dobrą robotę.
I to jest najlepsza rzecz na świecie zostać w tej firmie chociaż jeszcze pare miesięcy dłużej, bo każdy dzień to nauka czegoś nowego, czegoś co daje mi coraz więcej pewności że wiem co robię. I to właśnie jest paradoks. Że najlepszym dla mnie rozwiązaniem jest podążanie to własnie ścieżką. Tą którą sama zbudowałam. I chce tu być. Bo to najlepsze dla mnie.
Ale z drugiej strony jest tak, ze tam po za "murami Kabulu" jest świat. W którym ja jestem tylko gościem. Jakże szczęśliwym gościem. I czasem pamiętam jaki ten świat jest okrutny i jak momentami nie mogłam pozwolić sobie na dużo rzeczy, na które teraz mogę. I dlaczego znacznie lepiej jest się nie poddać i zostać w Kabulu. Z drugiej strony drżę, że to nie będzie możliwe. Tak jak się drży o to czego się chce najbardziej.
Same paradoksy. To jest właśnie to co to miasto robi z ludźmi takimi jak ja. Uzależnia ich od trucizny tak że wydaje im się, że bez niej ich nie będzie.

Żeby wszystko było jasne. Ja tu zostane jaknajdłużej się da. Miejąc nadzieję, że kiedy wrócę do "normalnego świata" życie będzie dla mnie lepsze niż gdybym nie wyjechała. Że będę miała większy wybór miejsc pracy. Że będę mogła wieść dobre życie. I że będę mieć prawo do tęsknoty za pięknymi i szalonymi czasami kiedy to żyłam w jednym w najbardziej z niebezpiecznych krajów świata, najbardziej ekscytującym z żyć. 

środa, 26 czerwca 2013

Brutalne prawo sztucznego usmiechu

Dzisiejsza sytuacja spowodowala, ze plonelam rumiencem wstydu. Ale nie dla siebie, tylko za mlodego swietnego Afganczyka, ktory prezentowal przed szanownym miedzynarodowym zgromadzeniem dokonania swojej organizacji jako tej ktora otrzymala sub-grant. Szanowne zgromadzenie zawieralo w sobie glownych grantodawcow i to bylo wazne, zeby miedzy innymi mlody czlowiek przedstawil swoja prace tak zeby sie grantodawcy spodobalo. Ale on zrobil cos po za kanonem. Chcial przedstawic naprawde swoja organizacje, pokazac jakie sa efekty jej pracy do ktorych naleza warsztaty dla mlodziezy - rozne, niektore o blogowaniu, inne o wyborach prezydenckich, inne o social media. Byly tez warsztaty poetyckie. Afganczycy kochaja poezje. Mlody czlowiek chcial przeczytac wiersz napisany przez uczestniczke warsztatow. Szanowne zgromadzenie ofukalo go, ze nikogo nie interesuje poezja, bo my tu mamy do omowienia, co sie dzieje w naszym projekcie. No i tak, to prawda. Ale z drugiej strony... Czy naprawde cos by sie stalo gdybysmy po prostu wysluchali tego okropnego wiersza do konca? Nic, po za tym, ze mlody czlowiek czulby sie doceniony. Ale wiem, ze stawki godzinowe "bardzo waznych ludzi" sa tak wysokie, ze moze szkoda chocby dwoch minut na cos co nie jest wypielegnowana kurtuazja prowadzaca do zakonczenia projektu. Mlody czlowiek chcial byc, kurcze, ludzki. A tu trzeba byc profesjonalnym. I wyobrazam sobie, ze Ci wszyscy wazni ludzie ze swoimi usmiechami wydawali mu sie ok, mili - a on po prostu chcial im przeczytac ten wiersz. Nie wiem czy dzis sie nauczyl, ze takie usmiechy nie akceptuja niczego innego niz to co w konwenansie. 

czwartek, 20 czerwca 2013

Docenianie

Bardzo dziekuje milej autorce http://wyprawydokuchni.blogspot.com oraz Pawlowi z http://arabiasaudyjska-ksa.blogspot.com/ za przyznanie mi libstera! To naprawde mile! Czuje sie zaszczycona ze lubicie i czytacie mojego skromnego bloga. Odpowiadam na pytania:

1. Dokąd w podróż marzeń? Do Toronto. 
2. Najlepsze śniadanie to...? W piatek rano kiedy siedzimy z Filipem w naszym Kabulskim domu i jemy platki owsiane. 
3. Twoje ulubione ciasto. Sernik?
4. Pierwsze samodzielnie ugotowane danie. hmmm nie wiem
5. Wakacje dzieciństwa, które zapadły Ci najbardziej w pamięć. Kidy bylam malym dzieciakiem i spedzialam lato na dzialce mojego wujka. Jezdzilam konno. Bylo super. 
6. Plaża, las czy miasto? Miasto
7. Lato czy zima? Zima
8. Jeżeli w podróż mógłbyś/mogłabyś zabrać tylko jedną rzecz to co to by było? Zakladajac ze po Europie to karte platnicza, jezeli dalej to paszport. 
9. Nie wyobrażasz sobie sezonu na truskawki bez? Nie lubie truskawek
10. Podróże z plecakiem, czy wakacje all inclusive? Z plecakiem. Na swoj sposob. 
11. W pisaniu bloga najbardziej lubie: Proces pisania i czytanie Waszych komentarzy. Komentarze sa super :) 



  1. Pisanie bloga to dla Ciebie obowiązek czy przyjemność ? Przyjemnosc. 
  2. Jakie są Twoje mocne i słabe strony ? Jestem bardzo dobrze zorganizowana. Zle? Hm.. Jak sie denerwuje/zloszcze to sie naprawde zloszcze. 
  3. Jakich pytań na blogu nie lubisz najbardziej ? Malo kto zadaje mi pytania. 
  4. Co jest Twoim ulubionym napojem i dlaczego jest nim … piwo ? :D Bezalkoholowe. 
  5. Sprawdzone lekarstwo na kaca (nie uznajemy odpowiedzi typu „nie pic dzień wczesniej”) Dlugi spacer przy bardzo niskiej temperaturze. 
  6. Twój ulubiony deser Mozarella. 
  7. Jaka jest Twoja ulubiona polska komedia ? Nie lubie polskich komedii
  8. Robert de Niro czy Al Pacino – uzasadnij odpowiedź Zaden.
  9. Film, który Cię najbardziej wzruszył to ….. ? Moze "Moj brat niedzwiedz"? Strasznie jestem emocjonalna na kreskowkach.
  10. Jaki Twoim zdaniem jest najbardziej „męski” sport ? Rugby. I jazda konna oczywiscie. 
  11. Czy lubisz odpowiadać na takie głupie pytania ? Spoko. 

wtorek, 18 czerwca 2013

Do czego przywyklam i nie przywyklam w Kabulu

Przywyklam do tego, ze zawsze przed supermarketami zbieraja sie grupki sprzedawcow doladowan telefonicznych - zdrapek. Kiedy wychodzisz z samochodu oblatuja Cie pytajac "Roshan, Etisalat bla bla bla". Chca sprzedac swoj towar. To samo uliczni wymieniacze walut biegajacy przed sklepem z setkami, jesli nie tysiacami dolarow w dloniach i na sobie. I beda za toba biec tak dlugo az wejdziesz do supermarketu, chyba ze... powiesz im, ze nie jestes zainteresowany. Ha. Takie proste. Po prostu nasze zachodnie czy moze polskie ignorowanie ludzi tu nie dziala. Kiedy ich ignorujesz oni po prostu mysla ze ich nie zauwazyles. Wiec beda biec tak dlugo az powiesz Tashakor, nej.  Nie, dziekuje. Wiec lepiej od razu podziekowac to po prostu nawet sie nie beda trudzic zeby zrobic jeden krok, a ja nie bede sie denerwowac, ze na mnie patrza i za mna ida.

No wiec nie przywyklam do tego, ze Afganczycy mowia w mi w twarz, ze jestem gruba. No jasne, ze utylam  od czerwca zeszlego roku kiedy zaczelam jesc DUZO, bo w koncu mialam za co, ale w naszej kulturze sa pewne granice dzielenia sie opinia o tuszy drugiego czlowieka. W ich - nie. Dziele biuro z Szinwaim. Normalny, sympatyczny, wyedukowany gosc. Konserwantywny, ale nie bardzo. W koncu robi w mojej organizacji, ktora robi w mediach. Od kiedy przeszlam na diete i zaczelam intensywnie cwiczyc przestalam jesc w biurze. Albo zamawiam sobie cos zdrowego, albo jem salatke. Jest ok. Raz na tydzien przynosze do biura ciasto czekoladowe zeby cale pietro moglo dostac po kawalu. Rozdaje, po lunchu wszyscy maja radoche. Sama jem jezeli cos zostanie. Czyli niekoniecznie.  Dzisiaj Szinwari powiedzial: "Wiec, Aleks, ty tez lubisz slodycze tak jak ja. Tylko ja mysle, ze to jest dobre dla mnie ale nie dla ciebie. <pauza> To ja musze przybrac na wadze." Nic nie odpowiedzialam. No kurde, kurde. Pedaluje na tym moim roweku stacjonarny, cwicze brzuch, pompki, podnosze obciazenia. Uparcie daze do celu, ale takie komentarze, nawet jezeli sa od Afganczyka, sa po prostu troche niesymaptyczne. Ale nie zamierzam sie zniechecac. Nie zamierzam tez tego komentowac, bo wiem, ze dla nich to jest normalne powiedziec cos takiego. Obawiam sie tylko, ze kiedys trafi na moj zly dzien. Ale nic. Trzymanie nerwow na wodzi to jeden z treningow ktore zaliczylam w Kabulu z wynikiem celujacym.

sobota, 15 czerwca 2013

Przygoda na miarę mojego security

Kiedy przyjechałam do Afganistanu nie miałam żadnych restrykcji dotyczących poruszania czy zachowań. Mojej firmy nie obchodziło moje samopoczucie i bezpieczeństwo, a że nie miałam też środków żeby korzystać z taksówek - tych względnie bezpiecznych - po prostu chodziłam po Kabulu jak każdy jego mieszkaniec. Oczywiście wiązało się to ciągłymi zaczepkami i nieprzyjemnościami, ale nie miałam innego wyboru. Wiem od moich znajomych, że mężczyźni robiący to samo - a więc chodzący po mieście - nie mają nawet zbliżonych odzczuć - dla nich jest po prostu spoko. Ale może to dlatego, że jestem 20 cm wyższa od przeciętnej Afganki, może moja jasna skóra, a może jasne włosny sprawiały że chodzenie po Kabulu nie należało do przyjemności. Jednak musiałam to robić. Starać się żyć normalnie. Pójść na zakupy. Pójść do znajomych. I to działało, aż do momentu kiedy idąc wraz z moją koleżanką włoskiego pochodzenia, dostałam w głowę bryłką lodu od grupy wyrostków. Wtedy mnie to wystraszyło. Teraz patrzę na to z dystansem.

Kiedy rozpoczęłam moją kolejną pracę byłam już sobie w stanie zagwarantować bezpieczne przejazdy i to bardzo podniosło stadard mojego życia w Kabulu. Ale wyobraź sobie, że za każdy przejazd - każdy (pójście po wodę mineralną) musisz zapłacić $5 czyli 15 złotych. Koszty rosną. Na taksówkę trzeba czekać, a naprawdę nie chce się wracać do chodzenia po mieście. Narażanie się na niewybredne komentarze... No kurcze ile można czuć się ciągle oglądaną, nie na mijescu. No więc jeździłam taksówkami, ale ciągle jeszcze chodziłam po mieście.

W momencie gdy rozpoczęłam pracę dla mojej obecnej firmy dostałam możliwośc korzystania z firmowych kierowców. To jest najelpsza opcja świata. Zawsze moge wszędzie dojechać. Nie muszę się o nic martwić. Nawet mogę gadać z nimi w Dari więc czas w samochodzie jest poświęcony edukacji :) Sęk w tym, że ja już naprawdę długi czas nigdzie nie poszłam. Żeby tak po prostu się przejść. Jakieś.... trzy miesiące. Może dwa, od powrotu z wakacji. Stoi za tym świadoma decyzja, że nie chcę zostać porwana. A to w Kabulu jest całkowicie możliwe. Patrząc na dwóch Francuzów w ostanim półroczu. Ale. Dobra. Ile można. Nawet kupienie sobie rowerku stacjonarnego nie zniwelowało mojej potrzeby ruchu.

A więc wybrałam się z Filipem na "szaloną przygodę" pójścia do sklepu. Nie mogę uwierzyć, że to piszę. Hahaha. Osoba która przejechała stopem pół Europy ekscytuje się wyjściem do sklepu w Kabulu. O matko.

Sklep znajduje się na rogu naszej ulicy, a wieć nie dalej niż 200 metrów. To było ekscytujące 200 metrów. Przydażyły się 2 rzeczy z których każda mogłąby byc uznana za przygodę. He he.

1) Kiedy tylko wyszliśmy z domu zagadał do nas młody Afgańczyk (chyba Tadżkyk) o wyglądzie studenta z płynnym angielskim i troską brzmiącą w głosie. Dlaczego my IDZIEMY po ulicy. Bardzo taktownie nie patrzył na mnie kiedy mówił tylko na Filipa. Młodzieniec zauważył, że już nikt z cudzoziemców nie CHODZI, bo on nie wie czy my wiemy, że w Afganistanie jest bardzo niebezpiecznie. Są ataki terrorystyczne i w ogóle. Filip niewzruszenie (ze swoim wrodzonych chłodem społecznym) odpowiedział, że ta ulica jest bezpieczna. Na to młodzieniec, ze nie, że nigdzie nie jest bezpiecznie po to Afganistan. Filip, uparcie, że ta ulica jest bezpieczna. Ja na to, że dziękuję uprzejmie młodemu człowiekowi za radę. Przeskoczyliśmy rynsztok i poszliśmy swoim tempem. W innym kraju to byłaby dobra okazja do wymiany poglądów, ale nauczeni nieufania nikomu nie podjęlismy konwersacji. Dobrze, źle? Jak na moje standardy nieufności to i tak to była prawdziwa rozmowa.

2) Wchodzimy do sklepu, a tam Rosjanin. Nie powinno nas to specjalnie dziwić bo przecież po drugiej stroni ulicy jest "Russian Shop" gdzie nie raz i Filip i ja robililiśmy sobie zakupy: ciuchy, okulary przeciwsłoneczne itd. Nigdy jednak nie spotkaliśmy właściciela, więc kiedy opalony białas wszedł do sklepu i kiedy mały sprzedawca powiedzial "zdraście" a w odpowiedzi padło "zdrasfujcie" wiedzieliśmy że to on. Zwłaszcza że nieznacznie zamarł kiedy zaczęliśmy mówić po polsku - Rosjanin słuchał. Nic jednak nie zrobił, nie dał po sobie poznać że jakkolwiek go zainteresowaliśmy. Jednak kiedy wyszliśmy zobaczyliśmy że się zatrzymał i udaje, że na nas nie czeka. Kiedy już prawie go mijamy zwraca się do nas po rosyjsku z zapytaniem o zapalniczkę. Nie mamy - odpowiadam po Ukraińsku. Filip po angielsku. Zawód najego twarzy - więc jednak nie rosjanie. Mogliśmy mieć miłą konwersację, ale niestety poszliśmy dalaje - co wydawało się w tym momencie jedynym słusznym ruchem.

Co wynika z tych dwóch "przygód" w ciągu niesamowicie przygodowego wyjścia do sklepu. Że zbudowałam (ja, Filp ma inaczej) w okół siebie wysokie mury. Zdobywanie moje zaufania nie polega na przesłaniu ciepłego uśmiechu, miłej konwersacji czy dzieleniu się nawet jedzeniem czy wódką. Wysokie mury limitują moje relacje z nie-ekspatami lub przypadkowo poznanymi ludźmi do tych związanych z pracą. Koniec. Jeżeli dobre koleżeństwo pozostanie z pracy, będę szczęśliwa z miłych wspomnień. Po za pracą....

Ostatni raz jak zaufałam komuś w maleńkim stopniu, po prostu obniżyłam gardę spotkało się to ze sporym zawodem. Pamiętacie tą notatkę o moim super piątku kiedy gadalam po ukraińsku z Afgańczykami, kiedy było super a dzieci śmiały się w naszym ogrodzie? Pamiętacie tego super tatę dziewczynek który część swojego czasu spędza na Ukrainie jako biznesmen? Ten super równy gość którego wraz z żoną gościliśmy pod naszym dachem. Zgadnijcie co. On zadzownił do mnie, żeby się "ze mną spotkać". Tak mu szczególnie głos zadrżał. Ze mną. Nie ze mną i moim mężem. Odmówiłam mu bardzo taktownie, żeby nie zranic dumy kogoś kto mógłby kupić moje nieszczęście. Powiedziałam, że jest zawsze bardzo mile widziany w domu mojego męża i moim. I że jego dzieci i żona są zawsze naszymi najmilszymi goścmi. Życzyliśmy sobie miłego dnia i więcej się nie odezwał. Ale tak, ten telefon zakończył moją wiarę w szczerą sympatię i normalność. Może jest gdzieś indziej. Ale nie w tym kraju.

sobota, 8 czerwca 2013

Przyszłość

Myślę o tym co będę robić kiedy mój kontrakt w Afganistanie się skończy. Czy będzie możliwość pozostania z moją obecną organizacją? A może raczej powinnam aplikować o inne prace w Kabulu? A może jeszcze powinnam spakować manatki i przecierać szlak do kolejnego miejsca?

I jeszcze, zeby w tym miejscu instalowano panele słoneczne!

Wszystkie opcje wydają się możliwe i prawdopodobne. Wiem, ze proces znalezienia nowej pracy znajmóje czas, ale nie wyobrażam sobie, żebym nie zlanazła żadnej. Sęk w tym, żeby być pewną czy ja naprawdę chcę w Kabulu zostać czy raczej chcę próbować czegoś innego.

Wiem o tym, że Kabul wszedł mi pod skórę. Stał się częścia mojego patrznia na siebie. Jestem w Afganistanie, to część tego kim jestem - tak myślałam jeszcze kilka miesięcy temu.Teraz mogę powiedzieć sobie, że przeszłam przez różne przygody i teraz twardo stoje na ziemi, z całym tym bagażem doświadczeń. Ale to te doświadczenia są częścią mnie. Nie Kabul. I to staje się coraz bardziej jasne.

Oczywiście najlepszą dla mnie sytuacją byłoby pozostanie z moją obecną organizację, bo nigdzie nie będę robic tak niesamowitych rzeczy ja tu. Ale tak to jest w pracy na projektach, że nawet jeżeli firma jest zadowolona z Twojej pracy, jeżeli kolejny projekt nie przyjdzie to przecież nie będzie miejsca pracy. I to jest normalne, wszyscy to rozumieją. Kontrakt ma datę startową, datę końcową i daje stabilizację na ten właśnie czas. Co dalej? Dobre pytanie.

Czuję, że "wyruszam na przygodę" bo będę musiała podejmować nowe decyzje co do następnej lub tej samej destynacji. Moj kontrakt konczy się 31 października. Ironicznie, w urodziny Filipa. Jeżeli miałabym się przeprowadzać do kolejnego kraju mogę podjąć pracę od 7 listopada. Biorąc pod uwagę przelot i znalezienie mieszkania. Nie mam myśli o tym, żeby "wyjechać w szaloną podróż na 5 miesięcy" za odłożne pieniądze. W ogóle - nie. Być może będę w takim momencie w przyszłości, a może ja po prostu lubię rozwijać się pod względem zawodowym. I jeśli można to połączyć przemieszczaniem się po świecie, to ja zdecydowanie mówię tak. A wieć gdzie dalej? Ukraina? Europa Zachodnia? A może Azja, dalej na wschód?

Czekają mnie krótkie wakacje w lipcu. Krótkie i w pojedynkę, bo Filip nie ma wakacji, skoro dopiero co w zeszłym miesiącu zaczął swoją dream job.  Muszę postanowić też co z nimi zrobię. Chciałabym naprawdę odpocząć, ale jednocześnie pojechać do miejsca gdzie nie jest strasznie gorąco. Gdyby tylko na Sri Lance było chłodniej! To jedno z najtańszych miejsc gdzie moge poleciec z Kabulu bez wizy.

No dobrze, ale to wakacje, a co dalej?

Narazie zaczęłam się zastanawiać, ale jeszcze nie działać. Muszę dobrze przemyśleć tą sytuację - mam jeszcze 5 miesięcy, i wtedy będę podejmować kolejne decyzje.

W każdym punkcie ostatnich dwóch lat ja dokładnie wiedziałam czego chce. Najpierw, ze chcę wyjechać na praktykę międzynarodową, potem że chcę do Kabulu pracować w radiu, potem, że zrobię wszystko dla mojej kolejnej pracy, dla tego żebyśmy byli razem z Filipem w Kabulu, wszystko dla mojej trzeciej pracy - potem to uczucie, ze trafiłam w moje miejsce, że ta organizacja - te zadania, to właśnie to co naprawdę chcę robić. Pewność absolutna, że nie ma żadnego innego miejsca gdzie chciałabym być bardziej. I nadal jestem tego pewna. Teraz, dzisiaj - nie ma dla mnie lepszego miejsca, żeby rozwijać się zawodowo.

Pytanie brzmi jak zrobić, żeby gdy mój kontrakt się skończy, żeby pojść w dobrą stronę lub mądrze zostać. 

wtorek, 4 czerwca 2013

Dlaczego moje zycie w Kabulu jest dla mnie dobre?

To proste. Dlatego, ze ciagle dostaje przypomnienia jak latwo moge stracic wszystko co sobie pokuladalam. I dlatego ciagle pamietam jakie to co mam jest niezwykle i cenne.

Dzisiaj moje serce stanelo na ulamek sekundy kiedy nie bylam juz pewna czy ja i Filip bedziemy razem w Kabulu. Czy moze jedno z nas bedzie musialo wyjechac. To nie chodzi o wybor ktore ktores z nas by podjelo - bo oboje chcemy tu byc, byc razem i pracowac - ale o to, ze czasem nie mamy wplywu na rzeczy ktore dzieja sie w okol nas. To byl falszywy alarm, ale przez kilka godziny naprawde myslalam, ze bede musiala tu zostac sama. To nie bylo mile. Ale uswiadomilo mi dwie rzeczy:

1) To ze jestesmy razem, to ze skoordynowalismy nasze zycia w taki sposob zeby byc razem w KABULU, to ze chcielismy dokonac tych staran i wyborow jest praktyczne cudem. Ze dostalismy prace, ze wytrzymalismy bez siebie/ze soba te pierwsze 9 miesiecy kiedy ja tu bylam a on nie. Udowodnilismy niesamowity hart ducha i ze jak sie naprawde, naprawde chce - to mozna. Tak uwazam.

2) To, ze oboje pracujemy w KABULU w naszych wymarzonych pracach jest najbardziej przedziwna rzecza na ziemi. Ludzie wyjezdzaja do "normalny miejsc" po "dream jobs", a my dostalismy nasze w jednej z najdziwniejszych lokalizacji na ziemi. I teraz uwaga: ja jestem Media/Research a on robi..... Panele Sloneczne. Ludzie o skrajnie roznych zainteresowaniach i obszarach pracy. A jednak - udalo sie. I wierzcie mi: nie bylo latwo. "Latwo" to ostatnie slowo ktore mozna powiedziec o ostatnich dwuch latach.

Kiedys mialam takie podjescie do moich sukcesow, do rzeczy ktore mi wychodza, do rzeczy ktore dobrze mi sie dzieja lub przydazaja, zeby sie z nimi nie obnosic publicznie, bo moge zapeszyc. Moge sprowadzic nieszczescie na moje szczescie. Ale juz tak nie postepuje. Chce sie cieszyc tym, ze dzis w tym dniu moj zycie jest dla mnie tak laskawe, ze moge siedziec w kabulskiej Flower Street Caffee, sluchac jak Filip mamrocze jakies rzeczy o panelach wypelniajac excela i pic zielona mocna herbate.