wtorek, 29 grudnia 2015

Na motocyklu

Nauczenie się jeździć na motocyklu zajęło mi sześć godzin. A. podarowała mi swoją chińską podróbkę niby-Toyoty 125 cm, a C. nauczył postawy i zmiany biegów. Powiedział też "ten który Cię zabije to ten którego nie zobaczysz", co na tyle mnie przestraszyło, że zaczęłam naprawdę serio podchodzić do rozglądania przed włączeniem się do ruchu. Motocykl był wyzwoleniem z zamkniętej klatki domu. Kask który zakrywał mi twarz, męski szalwar kamiz, buty "niezachodnie" i również prezent od mojej motocyklowej siostry A. - szkurzana kurtka, były moim uwalniającym przebraniem. Generalnie dawałam radę udawać faceta - do pewnego stopnia. A przede wszystkim - kto spodziewałby się zagranicznej kobiety na motocyklu niezdarnie piłującej biegi? Motocyklista ze mnie początkujący, ale muszę przyznać, że jak na osobę która w swojej piątej godzinie jazdy wyjechała na wycieczkę po za Kabul - miasto o szalonym ruchu samochodowym, tragicznej nawierzchni i wojskowych check-pointach, to jest ok.

Motocykle są super. Nie mogę uwierzyć, że mam mój własny - czekający na mnie w domu w Afganistanie.

Dziś, jestem po za Kabulem. Dziś jestem w Polsce i Afganistan oddala się odrobinę pozwalając wyjść po za uczucie zaciśniętego żołądka i przynaglenia. I nagle okazuje się, że miałam tam cudne przygody i że każdą z moich historii można obrócić w żart. To takie przyjemne uczucie. Prawie nostalgiczne. Z tym, że ja tam wracam. I w tym nie ma nic z nostalgii, a jest po prostu życie.