poniedziałek, 9 stycznia 2012

Orient?

Jedno jest pewne. Moja historia z Kabulu nie bedzie nostalgiczną opowiescią o wyprawie w Orient. To raczej bdzie opowiesc o zasadniczej roznicy kulturowej w kwestii postrzegania czasu. Bo jak dotad to wlasnie to jest glownym powodem moich problemow z Afganczykami. Ten blog powstal w lipcu poniewaz wtedy wlasnie dowiedzialam sie, ze - tak - jade. A potem bylo pol roku czekania. Tego stanu zawieszenia, w ktorym nie bardzo mozna sie w cos bardziej zaangazowac, a nawet ciezko jest dopiac stare projekty poniewaz "juz juz zaraz wyjazd". Okazalo sie jak wiadomo, ze "zaraz" trwalo do grudnia. I to nie byly tylko problemy z wiza. To byly przede wszystkim problemy z firma. No i ten pamietny telefon on Konsula Afganistanu w Polsce, ktory mowil tym swoim lamanym polskim - Dzwonie do Pani, zeby powiedziec, ze zdecydowanie wolalbym, zeby Pani nie przyjezdzala. Ja znam swoich rodakow. - Ale jestem. Slonce zachodzi za moimi plecami oswietlajac gory i powracajacy z pracy Kabul.

Przed chwila prowadzilam moj program "Give me 5". Bardzo proste, bardzo mile - wybieram 5 piosenek, zapowiadam, opowiadam cos fajnego - dowolnie - dzis komentowalam szalonych kierowcow z Kabulu, wczesniej zrobilam "Eurotrip" z dzwiekami apropos Europy. No i fajnie. "Ale" jest jedno - prowadze to po angielsku. I wszystko jest fajnie jak sie rozgadam, ale na poczatku - stresik. Wiem, ze to przejdzie, bo to dopiero byl drugi raz, ale stresik jest. No wez sobie wyobraz, ze caly dzien prawie nie mowisz po angielsku - prawie nikt z radia - oprocz szefow i IT guy'a nie mowi na poziomie w ktorym mozna by bylo wymienic mysli, a potem bez rozgrzewki - siup. Jedziemy. Ale i tak jest spoko. Zaczynam dogadywac sie z realizatorem. Dogadywac czyli przestajemy pytac sie ciagle i nawzajem "WHAT?!". Powiedzialam dzis tez swoje pierwsz slowa w dari "on air". Co to bylo? Cos w stylu "roze hosz, hoda hafez" czyli do zobaczenia, bye bye. Generalnie realizator mogl mnie wkrecic i to rownie dobrze mozne znaczyc "pocalujcie misia w d..". Licze jednak na to, ze powiedzial prawde. Zadki towar w tym kraju.

To naprawde niesamowite miejsce. To radio. Ten Kabul. Ci Afganczycy. Dlaczego Kabul? Ok - z tego co zdazylam sie zorientowac miasto mozna podzielic najogolniej na to co jest Green Zone i na to co nia nie jest. Green Zone, czyli dzielnica ambasad, ktora jest jakby zamkietym mikrokosmosem w ktorym zyja sobie wygodnie i dostatnio dyplomaci i masa ludzi zwiazanych z ambasadami. Calosc i poszczegolne czesci odgrodzone od swiata wysokimi na 6 metrow murami. Bramy. Straze. Co 50 metrow kolejny check point z wojskowa obstawa. Zeby wejsc, a nawet wyjsc trzeba miec pozwolenia, zaproszenia, byc na liscie. Druga czesc Kabulu - w ktorej i ja mieszkam - to "miasto". Czyli normalnie, domy, szpitale, sklepy, posterunki policji, wiecej uzbrojonych kolesi i jeszcze wiecej krok dalej. Sklepiki otwarte do nocy. Parki sosnowe i zakurzone. Sprzedawcy waluty i doladowan do komorek stojacy na skrzyzowaniach. Brudne dzieci, ktore usiluja dorobic myjac samochody. Mieso wywieszane na widok publiczny w witrynach sklepowych, niedogrzane restauracyjki gdzie mozna zjesc kurczaka z ryzem. No i oczywisci miejsca takie ja hotel Intercontinental w ktorym az z wrazenie zrobilam zdjecie sali balowej, czy slynny hotel Serena, ktory to zostal podobno wziety przez Talibow na cel, a wchodzacych obwachuje pies wiec nie mozna miec ani grama niczego co nie jest legalne. Podobno. Oczywiscie w "Serenie" nie bylam, bo wszak to jedyny 5 gwiazdkowy hotel w Kabulu - to tlumaczy wszystko.

To miasto jest tu.

1 komentarz:

  1. kuda hafiz znaczy bye bye, a ludzmi sie nie przejmuj, bo osiwiejesz, a ich nie zmienisz. a fotek krajobrazow nie mozesz wstawic?

    OdpowiedzUsuń