wtorek, 24 stycznia 2012

my first kissing in Afghanistan

Stalo sie to przypadkiem i spowodowalo szok w najblizszej okolicy. Choc nie tak duzy jak nalezalo sie spodziewac. Tak czy siak, wyszlam na dziwke, ladacznice i najwieksze biale zlo. Pocalowalam Janka w policzek na dzien dobry. Skandal i kulturowe nieporozumienie. No jasne, ze nie powinnam byla tego robic. No pewnie, ze bije sie w piers.

Janek mowi, ze dla niego to zadna ujma, ale dla mnie.... Porka troja... (Italians send me feedback if I used this expression correctly ;)) I w dodatku wyszlam za brame nie majac zaslonietych wlosow. Moj mily gosc z Europy Srodkowej wyjasnil mi, ze tak sie nie postepuje. Ma racje chlopak. Nie ma co kusic losu, ze ktos pomysli, ze Afganczykow tez tak bede witac. Nie rozwodzmy sie na tym wiecej. Czasami nawyki zwyklego witania sa po prostu tak gleboko zakorzenione, ze ciezko o namysl nad najmniejszym skladnikiem naszej kultury. Ktora mimo wszystko uwzglednia calowanie znajomych na dzien dobry.

I co - mowie do siebie - myslalas, ze bedziesz taka swietna i nie bedzie kulturowych nieporozumien? Ze szybko lapiesz czego sie od ciebie wymaga? A tu masz klops, ktos mogl zobaczyc ten hello-kiss. A to, ze ulica byla pusta? Ze nikogo nie bylo? Sciany maja oczy.

A serio? Serio to chlopak naprawde sie tym przejal. Oczywiscie w dobrej wierze, zeby nikt o mnie sobie nic nie pomyslal. Doceniam to i nie postawie juz nikogo w tak niezrecznej sytuacji. Nawet w scisle strzezonej ambasadzie bede subtelnie podawac dlon. Tfu! Nawet dloni nie podam. Tak, tak - w pierwszych dniach mojego pobytu w Kabulu zostalam przeszkolona z zakresu NIE_PODAWAJ_DLONI_MEZCZYZNIE_NA_PRZYWITANIE, sorry ale no way. Jezeli mam tu pracowac, to maja mnie traktowac jak nie-kobiete. Profesjonalnie. I juz. Na spotkaniach firmowych obowiazuje okreslony styl. Szanuje ich kulture. Niech oni uszanuja mnie jako czlowieka.

I szanuja. Wiecie? Jestem szczera, az do bezczelnosci i skuteczna. A to polaczenie skutkuje czyms co po pierwszym miesiacu moge nazwac szacunkiem. I tak jest dobrze.

Koniec tematu. Pomowny o jedzeniu. Dzis postanowilam, ze jak wroce bede jesc tylko suszi. I pic yerbe. I jesc dobre mieso. I jeszcze warzywa. Postanowilam, ze ogolnie - bede jesc. Moja dzisejsza dieta zlozona byla z: antybiotyku szybko zagrizionego dwoma kesami afganskiego chleba sniadaniowego, dwiema puszkami musu owocowego dla niemowlat (odlot), odrobina makaronu z sosem ze sloika, ktory po ugotowaniu przeze mnie bez dodania miesa okazal sie niejadalny oraz w miedzy czasie - kaszka dla niemowlat. Moj Afganski lekarz mowi
- Musisz zaczac jesc, bo na jedzeniu dla dzieci daleko nie pociagniesz.
Ja mu mowie:
- Moj drogi nie ma opcji, zebym wziela do ust cos co zostalo przygotowane przez kucharza w naszym biurze.
On:
- Oczywiscie, ze masz nie jesc nic robionego w biurze - to wlasnie to cie truje.
- To jak mam cos sobie gotowac jezeli MIESZKAM w budynku biura?
-.... no tak. Sugeruje Ci restauracje.
- Ale wczesniej mowiles, ze nie moge sama chodzic do restauracji!
- Tak, to fakt.
Coz. To oznacza dla mnie albo scisly post przez wiecej niz czterdziesci dni, albo wizyty w restauracjach dla expatow.

Restauracje dla expatow to zupelnie fascynujacy temat. Niektore sa ostoja rasizmu w czystej formie. Na przykad - Afganczyk nie wchodzi. No po prostu nie. Oficjalnie dlatego, ze w tych miejscach podaje sie alkohol. Faktycznie? Bo on jest Afganczykiem. I nie wazne, ze skonczyl Berkley. Moze to sytuacje rozwiazuje "oplata wejsciowa", pewnosci nie mam.
Wezmy taka na przyklad Tawerne Libanska.
1. Podjezdzasz nieoznakowana taksowka dla expatow
2. Wysiadasz popawiajac szalik, zeby wlosy Ci sie nie wysunely
3. Patrzysz na uzbrojonego Afganczyka. Jednego z trzech.
4. Afganczyk otwiera stalowe drzwi (zadnych szyldow)
5. Wchodzisz. Nie ma wykrywaczy metali jest za to "macacz". Nie ma "macaczki" wiec nie bedzie mnie przeszukiwac. Kobiety przeszukuja kobiety.
6. Zamawiasz jedzenie.
7. Jestes w raju.
8. Piwo podaja w kubkach z uszkiem.
9. Jestes najedzony i szczesliwy.
10. Myslisz kiedy tu wrocisz.

Moj problem polega na tym, ze niestety jako jedyny expat w firmie, nie mam z kim dzielic mojego glodu. Na szczescie sa jeszcze inni ludzie. Ale oni maja prawo powiedziec "I'm sorry I'm not about eating out today". No wlasnie. Wiec musze isc sama. A to jest wyzwanie. Jak kolwiek paranoidalnie to brzmi - jestem w Kabulu.

4 komentarze:

  1. Świetne! Bardzo mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha, no to rozsiałaś zgorszenie :) Pisz dokładnie o wszystkim, jestem bardzo ciekawa!

    OdpowiedzUsuń
  3. ale jesc to musisz!!!! i nie tylko kaszki, ale i cos konkretnejszego!!! i co, ze sama bedziesz siedziec? trudno sie mowi. jedz i dbaj o siebie, bo bedziesz musiala nadrabiadc duzi calowania po powrocie do kraju!!! nikt nie bedzie chcial cienia, czy szkieletorka calowac!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. no wiem, ze musze. wczoraj poszlam do restauracji - sama - szef podrzucal. Dzisiaj powiedzial "bedziesz miala mile zmiany dotyczace jedzenia, nie mozesz codziennie jesc w restauracji". Ma racje. Wydalam wczoraj 1000 afg na jedna osobe, a ta knajpka naprawde nie jest droga - relatywnie. 1000 afg to 20$ czyli obecnie 70 zl. No sory, ale w domu RZADKO kiedy jem za tyle. Nie tego spodziewamy sie po Azji, co? A jednak - Kabul to miasto w ktorym jest tyle pieniedzy, ze ceny sa szalone. Oczywiscie ceny dla expatow.

    OdpowiedzUsuń