Dwa tygodnie temu zrobiłam coś "szalonego" - przeszłam sama jakieś 200 metrów po Kabulu. Wyszłam ze spotkania w jednej z agend ONZ i kiedy okazało się, że moja taksówka na mnie nie czeka ruszyłam na piechotę. Chciałam pójść prosto do domu który jest położony mniej niż kilometr od bramy z której wyszłam. Na odcinku 200 metrów pięć samochodów z samotnymi mężczyznami zatrzymało się lub zwolniło żeby na mnie popatrzeć. Ich wyrazy twarzy były obrzydliwe. Już zapomniałam jak to było na początku mojego pobytu w Kabulu kiedy to nie zawsze było mnie stać na transport. Już zapomniałam jakie to okropne, obrzydliwe uczucie kiedy najchętniej byś zniknęła. Znikające kobiety. Zapadające się dusze. Jaka jest szansa by korzystać z pełni człowieczeństwa? Żadna. A Afganki mają to na codzień. Jak dokładnie to wygląda? Obejrzyj tutaj: Street Wolfs
poniedziałek, 10 listopada 2014
poniedziałek, 27 października 2014
The song.
Nie ma dużo afgańskiej muzyki, którą chciałabym się z Państwem podzielić. Ale ta Piosenka to jest coś. Jest siłą.
Afgański rap. Sonita. Brides for sale.
Wersja z tłumaczeniem TUTAJ
Właściwie to polecam posłuchać z napisami. Bardzo mocny tekst: "jak mam udowodnić swoje człowieczeństwo?" pyta piętnastolenia panna młoda z Heratu.
Wersja z tłumaczeniem TUTAJ
Właściwie to polecam posłuchać z napisami. Bardzo mocny tekst: "jak mam udowodnić swoje człowieczeństwo?" pyta piętnastolenia panna młoda z Heratu.
poniedziałek, 6 października 2014
Słodka klaustrofobia
To nie jest coś czym podzieliłabym się na miłym spotkaniu towarzyskim chcąc opowiedzieć anegdotę. To raczej coś absolutnie nudnego, w czym nie ma NIC interesującego. I właśnie przez to jest niezwykłe: zamnięcie w czterech ścianach naszego domu. Już tłumaczę.
W związku z tym, że mój ostatni projekt to w gruncie rzeczy uniwersytet nigdy nie miałam tam swojego biura. Miałam biurko przy którym czasem siadałam, ale tak naprawdę zasadniczą część czasu od kiedy przeszkoliłam mój zespół - a już całe pisanie raportu - pracowałam z domu. Miało to różne podłoże - głównie związane z bezpieczeństwem - Afganistan nie miał prezydenta, nie było wiadomo czy nie wybuchnie wojna domowa. Samochodu wylatywały w powietrze. Było nieciekawie. Teraz już trochę wiemy - Amerykanie zostają bo została podpisana umowa pomiędzy nimi, a Afganistanem. Mowa jest o 2024 "and beyond". To jest długa perspektywa. Ciekawe czy to również oznacza, że środki pomocowe na rozwój Afganistanu zostaną odmrożone. Jak powiedział mój znajomy "niekoniecznie, jest teraz tyle trudnych krajów, że z łatwością możnaby skierować tą kasę w innym kierunku". Co prawda to prawda. Ale wydaje mi się, że stoimy w unikalnym momencie, kiedy pierwsze pokolenie wychowane we względnym spokoju w Afganistanie wchodzi w dorosłość i byłoby mega gdyby ta wymiana pokoleń mogła nastąpić w czasach względnego ładu. Z drugiej strony źli panowie w czarnych turbanach zaczynają się lubić z IS. A to nie jest najlepszy z możliwych scenariuszy.
Tak czy siak - ostanie prawie 2 miesiące spędziłam głównie w domu. W naszym małym, ogrodzonym wysokimi murami ogrodzie. Patrząc na drut kolczasty po którym wspinają się winorośle, dające najlepsze winogrona świata. To dało mi do myślenia. Pierwsze kilka tygodni byłam zajęta pisaniem raportu ale nagle okazało się, że zamknięcie odbija mi się na kreatywności i zdolności do koncentracji. Byłam bardzo zdziwiona, bo zamiast móc się skupić na sześć - osiem godzin dobrego pisania, po trzech byłam zmęczona. Frustracja z niemożności pisania jest bardzo... frustrująca. Skończyłam rapot, wszystko wyszło bardzo fajnie ale to doświadczenie natchnęło mnie do pomyślenia o tym co Talibowie zrobili kobietom zamykając je na lata w domach. Czasem domach bez ogrodów. Czasem domach skąd nie mogły wyjść miesiącami. Latami.. Radosław Sikorski, w swojej książce "Prochy świętych" wspomina o pani profesof literatury rosyjskiej, która przetrwała okres talibski zamknięta w domu, tłumacząc książki. Przetłumaczyła siedem. Rozmawiając z naszym przyszłym ministrem foreign affiars podeszła do tego z pewnym humorem. Mnie natomiast zrobiło się słabo kiedy to czytałam. Więzienie bez wyroku. Jeszcze ok, jeśli masz się czym zająć, ale co jeżeli nie masz absolutnie nic do roboty?
Także ostatnio byłam dużo w domu. Co było w sumie ciekawym doświadczeniem jeszcze z innego powodu - od kiedy przyjechałam tu w 2011 roku głównie pracowałam tak dużo, że w domu tylko spałam. Plus bujne życie towarzyskie przez pierwsze dwa lata. Teraz kiedy prawie wszyscy znajomi wyjechali, kiedy trzeba było zostać w domu -zwłaszcza kilka dni - dało mi szansę skupić się na cudnych drobiazgach życia na małej - za to względnie bezpiecznej - przestrzeni. Jednym z nich jest:
Ok, jak ona może się wabić? Proszę pomyśleć o najbardziej nieodpowiednim imieniu dla psa żyjącego w Afganistanie. Proszę pomyśleć o czymś najbardziej zakazanym.
Nasz pies nazywa się Pork Chop. Kotlet z wieprzowiny. Ktoś kto mieszkał w naszym domu przed nami miał.. ekhem... niezłe poczucie humoru.
W związku z tym, że mój ostatni projekt to w gruncie rzeczy uniwersytet nigdy nie miałam tam swojego biura. Miałam biurko przy którym czasem siadałam, ale tak naprawdę zasadniczą część czasu od kiedy przeszkoliłam mój zespół - a już całe pisanie raportu - pracowałam z domu. Miało to różne podłoże - głównie związane z bezpieczeństwem - Afganistan nie miał prezydenta, nie było wiadomo czy nie wybuchnie wojna domowa. Samochodu wylatywały w powietrze. Było nieciekawie. Teraz już trochę wiemy - Amerykanie zostają bo została podpisana umowa pomiędzy nimi, a Afganistanem. Mowa jest o 2024 "and beyond". To jest długa perspektywa. Ciekawe czy to również oznacza, że środki pomocowe na rozwój Afganistanu zostaną odmrożone. Jak powiedział mój znajomy "niekoniecznie, jest teraz tyle trudnych krajów, że z łatwością możnaby skierować tą kasę w innym kierunku". Co prawda to prawda. Ale wydaje mi się, że stoimy w unikalnym momencie, kiedy pierwsze pokolenie wychowane we względnym spokoju w Afganistanie wchodzi w dorosłość i byłoby mega gdyby ta wymiana pokoleń mogła nastąpić w czasach względnego ładu. Z drugiej strony źli panowie w czarnych turbanach zaczynają się lubić z IS. A to nie jest najlepszy z możliwych scenariuszy.
Tak czy siak - ostanie prawie 2 miesiące spędziłam głównie w domu. W naszym małym, ogrodzonym wysokimi murami ogrodzie. Patrząc na drut kolczasty po którym wspinają się winorośle, dające najlepsze winogrona świata. To dało mi do myślenia. Pierwsze kilka tygodni byłam zajęta pisaniem raportu ale nagle okazało się, że zamknięcie odbija mi się na kreatywności i zdolności do koncentracji. Byłam bardzo zdziwiona, bo zamiast móc się skupić na sześć - osiem godzin dobrego pisania, po trzech byłam zmęczona. Frustracja z niemożności pisania jest bardzo... frustrująca. Skończyłam rapot, wszystko wyszło bardzo fajnie ale to doświadczenie natchnęło mnie do pomyślenia o tym co Talibowie zrobili kobietom zamykając je na lata w domach. Czasem domach bez ogrodów. Czasem domach skąd nie mogły wyjść miesiącami. Latami.. Radosław Sikorski, w swojej książce "Prochy świętych" wspomina o pani profesof literatury rosyjskiej, która przetrwała okres talibski zamknięta w domu, tłumacząc książki. Przetłumaczyła siedem. Rozmawiając z naszym przyszłym ministrem foreign affiars podeszła do tego z pewnym humorem. Mnie natomiast zrobiło się słabo kiedy to czytałam. Więzienie bez wyroku. Jeszcze ok, jeśli masz się czym zająć, ale co jeżeli nie masz absolutnie nic do roboty?
Także ostatnio byłam dużo w domu. Co było w sumie ciekawym doświadczeniem jeszcze z innego powodu - od kiedy przyjechałam tu w 2011 roku głównie pracowałam tak dużo, że w domu tylko spałam. Plus bujne życie towarzyskie przez pierwsze dwa lata. Teraz kiedy prawie wszyscy znajomi wyjechali, kiedy trzeba było zostać w domu -zwłaszcza kilka dni - dało mi szansę skupić się na cudnych drobiazgach życia na małej - za to względnie bezpiecznej - przestrzeni. Jednym z nich jest:
Ok, jak ona może się wabić? Proszę pomyśleć o najbardziej nieodpowiednim imieniu dla psa żyjącego w Afganistanie. Proszę pomyśleć o czymś najbardziej zakazanym.
Nasz pies nazywa się Pork Chop. Kotlet z wieprzowiny. Ktoś kto mieszkał w naszym domu przed nami miał.. ekhem... niezłe poczucie humoru.
piątek, 26 września 2014
Szczęśliwe dobicie do portu
Ha. Nie ma jak oddać wielki raport, który podsumowuje dziewięciomiesięczną pracę. To właśnie on był przyczyną mojego blogowego zamilknięcia na tak długo. A teraz czuję się jakbym szczęśliwie dobiła do portu i szukam kolejnego wyzwania.
Ostatnio w Kabulu duże zmiany - w końcu mamy prezydenta. Ashraf Ghani i Abdullah Abdullah dogadali się co do podziału władzy. To nie jest demokratyczne rozwiązanie, ale jak mówi się wśród moich znajomych "bardzo afgańskie". Grunt, że na razie nie mamy wojny domowej i miejmy nadzieje taka tragedia nigdy więcj się tu nie stanie.
Sierpień. Turkish Airways do Istambulu. Wciąż śnieg. |
wtorek, 20 maja 2014
niedziela, 18 maja 2014
wtorek, 29 kwietnia 2014
Afgańskie przekleństwa i rosyjskie helikoptery
Przypomniały mi się dzisiaj dwie historie.
Jedna została opowiedziana przez mojego nauczyciela Dari. Rozmawialiśmy o przekleństwach w tym języku i on wyraził pogląd, że w Afganistanie wszyscy są bardzo wrażliwi. Gdyby powiedzieć do kogoś - w żartach - "bitch please" to spotkało by się z odpowiedzią pełną fizycznej agresji. Nawet przyjaciele na siebie nie przekliają dla jaj i podkreślania sztubackozadziornej bliskości. Nie, nie - w Dari nie ma mowy na przekleństwa. Jeżeli chcesz kogoś wyzwać mówisz, że jest psem sak! Jeżeli chcesz obrazić go jeszcze bardziej mówisz, że jest osłem. Jeżeli chcesz go zmieszać z błotem lub sprowokować mówisz co byś zrobił jego siostrze lub żonie - jeżeli jesteś facetem.
Mój nauczyciel Dari powiedział mi, że kiedyś zdenerwował się na swoją kuzynkę i nazwał ją psem. Kiedy zaczęła na niego krzyczeć rzucił w nią talerzem. Ale nie w twarz.
Miło z jego strony.
Druga historia hmm... wobec tej nie jestem sarkatyczna. Ta mnie ruszyła. Mój asystent opowiedział mi jak podczas wojny z Rosjanami nadleciały helikoptery i zbombardowały pobliską wioskę. On spał. Wybuchy go obódziły. Bardzo się bał. On tego w ogóle nie pamięta - był maluchem. Ale pamięta, że jak miał osiem lat ktoś wycelował w niego broń i że uciekł do domu. Prawie dwadzieścia lat był uchodźcą. Cieszę się, że może ze mną pracować. Kiedy ja odejdę ta fucha będzie jego. Zasługuje na dobre rzeczy - już wystarczy tych ciężkich.
Kabul |
piątek, 25 kwietnia 2014
Piękna wiosna.
Wprawdzie nie widzę jej wiele, bo głównie - jak zwykle - jestem w pomieszczeniach: czy to w biurze, czy to w domu to i tak jest cudownie - już prawie maj, a ja marznę w Kabulu. W zeszłym roku o tej porze włączałam już klimatyzację, a teraz w nocy jest ok 10 stopni. Wiosna jest cudna. Szkoda, że nie mam żadnych zdjęć. Góra telewizyjna jest okraszona zielenią, której nie zdołało wypalić jeszcze słońce.
Sytuacja związana z bezpieczeństwem robi się znowu trudna: policjant ochraniający szpital zabił lekarza, jego ojca i pielęgniarkę - wszystkich z paszportami amerykańskimi. Lekarza i pielęgniarkę, którzy ratowali życia nowonardzonych dzieci i ich matek. Bo byli zagraniczniakami.
Przestałam już nosić mój niebieski płaszcz z haftowanymi ręcznie wzorami - za bardzo rzucał się w oczy. Teraz tylko czerń, granat i szarość.
Ale wiosna jest piękna. Jest chłodno i można w spokoju pracować, rozmawiać z dobrymi ludźmi i oddychać górskim powietrzem, które przez deszcz jest czyste i przyjemne.
Tak więc są dobre rzeczy. Są i złe rzeczy. I takie jest teraz moje życie. Dosyć spokojne. Ustalone cele zawodowe. Życie osobiste. Długa to-do list. Kolejne oferty pracy w Afganistanie.
A czego się dzisiaj nauczyłam? Rozmawiałam dzisiaj z kimś kogo mogę nazwać moim mentorem. Nie stawiam go na piedestale, bo każdy kogo dotychczas tam postawiłam spadał z hukiem. Mentor - osoba, która wie więcej niż ja, dzieli się swoim doświadczeniem. Więc rozmawiałam z Mentorem i on powiedział mi jak widzi "krytyczne myślenie" w kontekście zarządzania.
Krytyczne myślenie, które potrzebne jest w zarządzaniu projektami polega na tym, że kiedy ustalisz sobie drogę którą pójdziesz, podejście, i idziesz nią, a potem widzisz, że to nie jest właściwa droga, zmieniasz podejście.
Proste? Tak brzmi. Ale okazuje się, że nie jest takie oczywiste. Okazuje się, że ludzie utykają na pierwszym podejściu, bo nie chcą przyznać się do tego, że podjęli decyzję która zaowocowała trudnościami. Więc brną dalej. I nie każde trudności da się rozwiązać. Czasami trzeba zmienić całe podejście.
To ciekawe, bo Mentor powiedział, że w jego pracy od 30 lat w rozwojówce widział już tyle osób które utykają nie chcąc wykonac wysiłku przyznania się przed sobą do tego, że coś nie wychodzi tak jak powinno. I o ile płacz nad rozlanym mlekiem nic nie daje, to wyjście z nowym rozwiązaniem budowanym na wiedzy z pierwszego jest właśnie TYM.
No brzmi banalnie, ale opowiedziane w kuchni w Kabulu przy kubku herbaty brzmiało jak prawdziwa poparta doświadczeniem mądrość.
Sytuacja związana z bezpieczeństwem robi się znowu trudna: policjant ochraniający szpital zabił lekarza, jego ojca i pielęgniarkę - wszystkich z paszportami amerykańskimi. Lekarza i pielęgniarkę, którzy ratowali życia nowonardzonych dzieci i ich matek. Bo byli zagraniczniakami.
Przestałam już nosić mój niebieski płaszcz z haftowanymi ręcznie wzorami - za bardzo rzucał się w oczy. Teraz tylko czerń, granat i szarość.
Ale wiosna jest piękna. Jest chłodno i można w spokoju pracować, rozmawiać z dobrymi ludźmi i oddychać górskim powietrzem, które przez deszcz jest czyste i przyjemne.
Tak więc są dobre rzeczy. Są i złe rzeczy. I takie jest teraz moje życie. Dosyć spokojne. Ustalone cele zawodowe. Życie osobiste. Długa to-do list. Kolejne oferty pracy w Afganistanie.
A czego się dzisiaj nauczyłam? Rozmawiałam dzisiaj z kimś kogo mogę nazwać moim mentorem. Nie stawiam go na piedestale, bo każdy kogo dotychczas tam postawiłam spadał z hukiem. Mentor - osoba, która wie więcej niż ja, dzieli się swoim doświadczeniem. Więc rozmawiałam z Mentorem i on powiedział mi jak widzi "krytyczne myślenie" w kontekście zarządzania.
Krytyczne myślenie, które potrzebne jest w zarządzaniu projektami polega na tym, że kiedy ustalisz sobie drogę którą pójdziesz, podejście, i idziesz nią, a potem widzisz, że to nie jest właściwa droga, zmieniasz podejście.
Proste? Tak brzmi. Ale okazuje się, że nie jest takie oczywiste. Okazuje się, że ludzie utykają na pierwszym podejściu, bo nie chcą przyznać się do tego, że podjęli decyzję która zaowocowała trudnościami. Więc brną dalej. I nie każde trudności da się rozwiązać. Czasami trzeba zmienić całe podejście.
To ciekawe, bo Mentor powiedział, że w jego pracy od 30 lat w rozwojówce widział już tyle osób które utykają nie chcąc wykonac wysiłku przyznania się przed sobą do tego, że coś nie wychodzi tak jak powinno. I o ile płacz nad rozlanym mlekiem nic nie daje, to wyjście z nowym rozwiązaniem budowanym na wiedzy z pierwszego jest właśnie TYM.
No brzmi banalnie, ale opowiedziane w kuchni w Kabulu przy kubku herbaty brzmiało jak prawdziwa poparta doświadczeniem mądrość.
niedziela, 20 kwietnia 2014
Dubai Blues
10 minut takówką z lotniska. Napiwek dla hotelowego boya. Karta otwiera drzwi. Spokój. To znaczy na kilkanaście godzin. Zanim znów wsiądę do samolotu i polecę do Kabulu.
A teraz jest czas na herbatę i na Dubai Blues.
Dubai Blues, właściwie nie jest smutną melodią. To melodia, która daje mi miejsce na przemyślenia. Rzadki moment, kiedy nigdzie się nie śpieszę. Nic nie mogę więcej zrobić. Jest po prostu dobrze. Mogę rozkoszować się prostą przyjemnością pisania w nowym miejscu, w pokoju w którym nigdy wcześniej nie byłam i prawdopodobnie do którego nigdy nie wrócę.
Na czym polega spokój? I dlaczego z taką łatwością osiągam go na lotniskach? Może dlatego, że na lotniskach wszystko jest proste. Check-in, security check, bezcłówka - jeśli mam potrzebę, z biletem do bramki... I ten słodki, delikatny adrenalinowy smak w ustach. Wyruszam w drogę.
Będąc w Warszawie - choć byłam całkiem długo - miałam mało czasu na wszystko. Zbyt mało czasu na pracę, zbyt mało czasu na bliskich, brak czasu dla siebie. Czas na lotnisku i czas w hotelu to czas dla mnie.
I o czym myślę w tym "czasie dla mnie"? Jakie to nieprawdopodobnie uzależniające - pracować w Kabulu, prowadzić ten "mobilny tryb życia". Wiem, że ja mimo wszystko, jestem znacznie bardziej stacjonarna niż ci naprawdę mobilni ludzie, którzy są w stanie przez rok być w 20 krajach, ale i tak zdążyłam się już uzależnić. Myślę, że to na swój sposób zabawne, bo wystarczy przeczytać moje wcześniejsze wpisy na blogu, żeby zobaczyć, że życie w Kabulu wcale nie jest wisienką na torcie. Ale daje mi możliwość podróżowania i oglądania rzeczy, poznawania ludzi, których nie było by mi dane zobaczyć i poznać, gdybym nie poszła tą niezbyt łatwą kabulską ścieżką. No i praca jest super.
Jestem podekscytowana wracaniem do Kabulu. Do mojego domu. Do mojego łóżka. Do mojej pracy. I chociaż wiem, że kiedy wrócę będę znów uwięziona pomiędzy pracą a domem, z wolnym internetem, kiepskim jedzeniem, obleśnymi spojrzeniami i nieustającym poczuciem zagrożenia, to dziś - w Dubaju - mam w sercu wdzięczność za tą całą afgańską historię.
Podobno - tak mówią ci którzy wyjechali - o tym czego człowiek nauczył się w Kabulu dowiaduje się on przez 3-6 miesięcy po definitywnym wyjeździe. Że te wszystkie doświadczenia jakoś tak osiadają i można się im przyjrzeć z dystansu. Przede mną jeszcze kilka dobrych miesięcy i dużo (!) wyzwań. A potem spojrzę na to wszystko z dystansu, tak jak dziś, zapomnę o minusach i będę podekscystowana na myśl, że kiedyś znów wrócę do Kabulu.
Za jakieś 20 lat. Najwcześniej.
A całe to rozmyślanie zaczęło się od Franka Sinatry i jego piosenki....
A teraz jest czas na herbatę i na Dubai Blues.
Dubai Blues, właściwie nie jest smutną melodią. To melodia, która daje mi miejsce na przemyślenia. Rzadki moment, kiedy nigdzie się nie śpieszę. Nic nie mogę więcej zrobić. Jest po prostu dobrze. Mogę rozkoszować się prostą przyjemnością pisania w nowym miejscu, w pokoju w którym nigdy wcześniej nie byłam i prawdopodobnie do którego nigdy nie wrócę.
Na czym polega spokój? I dlaczego z taką łatwością osiągam go na lotniskach? Może dlatego, że na lotniskach wszystko jest proste. Check-in, security check, bezcłówka - jeśli mam potrzebę, z biletem do bramki... I ten słodki, delikatny adrenalinowy smak w ustach. Wyruszam w drogę.
Będąc w Warszawie - choć byłam całkiem długo - miałam mało czasu na wszystko. Zbyt mało czasu na pracę, zbyt mało czasu na bliskich, brak czasu dla siebie. Czas na lotnisku i czas w hotelu to czas dla mnie.
I o czym myślę w tym "czasie dla mnie"? Jakie to nieprawdopodobnie uzależniające - pracować w Kabulu, prowadzić ten "mobilny tryb życia". Wiem, że ja mimo wszystko, jestem znacznie bardziej stacjonarna niż ci naprawdę mobilni ludzie, którzy są w stanie przez rok być w 20 krajach, ale i tak zdążyłam się już uzależnić. Myślę, że to na swój sposób zabawne, bo wystarczy przeczytać moje wcześniejsze wpisy na blogu, żeby zobaczyć, że życie w Kabulu wcale nie jest wisienką na torcie. Ale daje mi możliwość podróżowania i oglądania rzeczy, poznawania ludzi, których nie było by mi dane zobaczyć i poznać, gdybym nie poszła tą niezbyt łatwą kabulską ścieżką. No i praca jest super.
Jestem podekscytowana wracaniem do Kabulu. Do mojego domu. Do mojego łóżka. Do mojej pracy. I chociaż wiem, że kiedy wrócę będę znów uwięziona pomiędzy pracą a domem, z wolnym internetem, kiepskim jedzeniem, obleśnymi spojrzeniami i nieustającym poczuciem zagrożenia, to dziś - w Dubaju - mam w sercu wdzięczność za tą całą afgańską historię.
Podobno - tak mówią ci którzy wyjechali - o tym czego człowiek nauczył się w Kabulu dowiaduje się on przez 3-6 miesięcy po definitywnym wyjeździe. Że te wszystkie doświadczenia jakoś tak osiadają i można się im przyjrzeć z dystansu. Przede mną jeszcze kilka dobrych miesięcy i dużo (!) wyzwań. A potem spojrzę na to wszystko z dystansu, tak jak dziś, zapomnę o minusach i będę podekscystowana na myśl, że kiedyś znów wrócę do Kabulu.
Za jakieś 20 lat. Najwcześniej.
A całe to rozmyślanie zaczęło się od Franka Sinatry i jego piosenki....
czwartek, 3 kwietnia 2014
Afganistan - czy tęsknię?
Nie. Jestem TAKA szczęśliwa, że zostaliśmy wyewakułowani. Jasne - irytuje mnie, że przez tą stytuację związaną z bezpieczeństwem robota posuwa się bardzo powoli, chociaż i tak szybciej niż możnaby było się spodziewać, ale to nie jest tak, że chciałabym polecieć czym prędzej do Kabulu. Praca w Europie to jest taki niesamowity luksus. A wciąż pracuję nad tym co ważne - nad naszym projektem w Afganistanie.
Chciałabym móc w przyszłości pracować dla organizacji, która wysyła ludzi na krótkie okresy, a tak oni są zbazowani w normalnym świecie. To jest idealny układ - mieszkać gdzieś w Europie, a raz na miesiąc, raz na dwa miesiące wylatywać do "dziwnego kraju". Wtedy można zbudować coś w jakimś miejscu.
Co więcej, zaczynam byc coraz bardziej zainteresowana Afryką południową - właśnie przez to, że w moim obecnym HQ jest dużo projektów w tym regionie i fajnie rozmawia się z ludźmi na ten temat. Każda z tych osób z którymi dzielę biuro jest ja Indiana Jones - wielokrotne misje w "dziwnych krajach", niebezpieczeństwa, przygody i misja: pomóc. Fajnie być w takim miejscu. Jednocześnie rozmawiając z tymi wszystki "Indianami Jonesami" uświadamiam sobie jeszcze bardziej, że Afganistan to naprawdę ekstremum. Ale tak - serio, serio. Okazuje się, że praca w developmencie może być nie tylko "satysfakcjonująca" ale także przyjemna. To ciekawy koncept, który chciałabym zgłębić :)
Chciałabym móc w przyszłości pracować dla organizacji, która wysyła ludzi na krótkie okresy, a tak oni są zbazowani w normalnym świecie. To jest idealny układ - mieszkać gdzieś w Europie, a raz na miesiąc, raz na dwa miesiące wylatywać do "dziwnego kraju". Wtedy można zbudować coś w jakimś miejscu.
Co więcej, zaczynam byc coraz bardziej zainteresowana Afryką południową - właśnie przez to, że w moim obecnym HQ jest dużo projektów w tym regionie i fajnie rozmawia się z ludźmi na ten temat. Każda z tych osób z którymi dzielę biuro jest ja Indiana Jones - wielokrotne misje w "dziwnych krajach", niebezpieczeństwa, przygody i misja: pomóc. Fajnie być w takim miejscu. Jednocześnie rozmawiając z tymi wszystki "Indianami Jonesami" uświadamiam sobie jeszcze bardziej, że Afganistan to naprawdę ekstremum. Ale tak - serio, serio. Okazuje się, że praca w developmencie może być nie tylko "satysfakcjonująca" ale także przyjemna. To ciekawy koncept, który chciałabym zgłębić :)
czwartek, 27 marca 2014
Krzywa powrotowa
Niektórzy znoszą to łatwiej. Ja zawsze przeżywam jak wyjeżdżam z Afganistanu. Wylot jest zawsze dużym stresem. Czy będzie jakiś problem? Czy czy będzie ok? Samolot startuje. Niesamowite krajobrazy z lotu ptaka. I rozprężenie następuje, stres opada, zdrowie siada. Praktycznie zawsze jestem chora przez 2-3 dni po wylocie. Potem jest zachłyśnięcie się "światem zewnętrznym" - czystością, tym jak ludzie są mili, że można chodzić po ulicy, że nikt nie zaczepia. Zajmuje to jakiś czas, żeby opuścić gardę i przestać się kontrolować, czy aby się nie uśmiecham w miejscu publicznym. Potem zaczyna się czuć lepiej i lepiej, ale ciągle "niespokojnie", potem jest zjazd, a potem się wraca powoli to tego kim się jest w "normalnym świecie".
Niesamowite jest to ile się ma "w normalnym świecie" przestrzeni w umyśle na bycie kreatywnym i zorganizowanym. W Afganistanie tyle energii spala się na "przetrwanie", że bardzo ciężko jest osiągnąć poziom produktywności na poziomie nie wiem... 3/4 tego co po za Afganistanem.
O rany. Jak CUDOWNIE jest móc pracować w "normalnym świecie" - jest w HQ mojej organizacji. Można się śmiać na spotkaniach, pić kawę z maszyny i się nie marźnie :) I właśnie ktoś mnie zaprosił na wspólne jedzenie lunchu w kafeterii - tak po prostu :)
poniedziałek, 24 marca 2014
Jak wyjaśnić Afganistan
Wróciłam na kilka tygodni do Europy ze względu na wybory w Afganistanie. Wybory oznaczają problemy zwłaszcza, że Talibowie zapowiedzieli, że będą starać się przeszkodzić w procesie wybierania nowego prezydenta. Zapowiedzieli przemoc. I tak też się dzieje - w zeszłym tygodniu miał miejsce tragiczny atak na pięciogwiazdkowy hotel Serena a tego samego dnia wcześniej bardzo duży atak na posterunek policji. Podczas ataku na Serenę - którą dobrze znam, tak samo jak Tavernę - zginęli cudzoziemcy ale też Afgańczycy - dziennikarz AFP, jego żona i dwójka dzieci. Miałam moment, że myślałam, że jedną z ofiar - cudzoziemców - jest moja znajoma. Not fun. Nie kiedy czekasz na email od niej a ona nie odpisuje, bo nie miała internetu. I jak mówić o takich rzeczach? Jak opowiadać o Afganistanie w świecie w którym takie rzeczy się nie zdarzają i miejmy nadzieję nigdy nie zdarzą? Jak mówić o poczuciu, że pokój jest kruchym luksusem a codzienna spokojna rutyna absolutnym przywilejem? Nie wiem.
Spotkałam się z jedną z moich znajomych, poznanych w Kabulu. Ona wyjechała 8-9 miesięcy temu i jej wspomnienia są zupełnie inne. Też mówi o tym, że będąc tam ciągle się bała, czy może raczej była zestresowana, ale ja mam wrażenie, że te ostatnie miesiące, zwłaszcza przemoc wobec cudzoziemców, celowana w cudzoziemców, bardzo jakoś kiepsko na mnie wpłynęły. Mam takie gorzkie poczucie, że nie bardzo widzę perspektywę na happy ending dla tego kraju. Staram się jednak widzieć happy ending dla siebie, choć tym razem perspektywa powrotu do Afganistanu jest hm.... nieciekawa. A z drugiej strony w mojej nowej - już nie tak nowej - pracy widzę tyle dobrego. Niesamowitych zmotywowanych, cudnych ludzi, którzy robią wszystko co mogą, żeby rozwijać edukację rolniczą w Afganistanie. Pasztuni, Hazarowie, Tadżycy - mężczyźni i kobiety - razem. Piękne, naprawdę piękne. Nie jest to oczywiście obrazek idealny, ale cała ta instytucja jest efektywna i naprawdę działa. Czyli się da. Pomoc zagraniczna może naprawdę działać - jeśli się to mądrze zaplanuje i rozegra. Nie projekt na dwa lata, a na siedem lat. Nie "masa cudzoziemców z wysokimi pensjami pomiatająca Afgańczykami" a max. 3 cudzoziemców w całej instytucji i Afgańczycy którzy są szkoleni, couchowani, mentorowani żeby przejąć kierownictwo i samodzielnie kierować projektem/instytucją. Tak. Właśnie tak.
No, to to by było na tyle. Pozdrowienia z Europy :)
poniedziałek, 3 marca 2014
sobota, 1 marca 2014
Mój pierwszy wywiad
Wygląda na to, że polskie media zaczynają interesować się Afganistanem w stopniu większym niż zazwyczaj ze względu na polskie wojska powoli wycofujące się z Ghazni, z Afgu. Ciekawe co z tego wyniknie, bo mam nadzieję, że to nie będzie czas gorzkich podsumowań, a raczej czas na zobacznie jak niesamowicie niektóre aspekty życia w tym kraju zmieniły się na plus.
Dziennikarka Bankier.pl przesłała mi kilka pytań na temat życia codziennego w Afganistanie. Co było dla mnie bardzo pozytywnym doświadczeniem - naprawdę się przygotowała do tego wywiadu. Przejrzała bloga do pierwszej notki. Co było negatywnym doświadczeniem to, to że to była taka trochę rozmowa z sobą samą, bo przez mój problem z Internetem i niemożność używania skypa, musiałam po prostu napisać mikro esej na każde z pytań, a nie zaangażować się w prawdziwą rozmowę. Tak czy siak - miło mi, że mogłam opowiedzieć o Kabulu. Proszę rzucić okiem: http://www.bankier.pl/wiadomosc/Tam-mieszkam-Afganistan-cz-1-3060019.html
Dzisaj w drodze do pracy minęłam tego pana. |
niedziela, 2 lutego 2014
Po drugiej stronie zmiany.
Możecie mi wierzyć. Powrót do Afganistanu nie był łatwy. I nie dlatego, że pobyt w Indiach, Polsce i Holandii przez w sumie miesiąc podniosły mi standardy. Nie. Ale dlatego, że w moją ostatnią noc w Holandii wydarzył się tragiczny zamach na restaurację La Taverna du Liban. Zamach na Tawernę. 21 osób. Głównie expaci. Każdy mógł tam być. I to właśnie była ta czerwona linia, która została przekroczona.
Noc poźniej siedziałam na lotnisku w Dubaju - w mojej ulubionej restauracji HUB na samym końcu Terminalu 3, gdzie zawsze się bookuję na kilka godzin jak tylko tam jestem. Siedziałam, jadłam coś dobrego, piłam białe wino. I myślałam żeby nie wracać. Ale oczywiście, że wróciłam. I chyba nie z poczucia obowiązku tylko z prawdziwej ciekawości, żeby spróbować mojej nowej pracy. No więc jestem. W nowej odsłonie jako pani od Monitoringu i Ewaluacji. W sumie zajmowałam się tym również przez ostatni rok, ale moja pozycja nazywała sie inaczej. W Holandii rozpoczęłam planowanie badania na skalę całego Afganistanu. Teraz kończę. Przygotowałam wskaźniki, mam budżet, teraz przygotowuję workplan. Nie ma nic bardziej relaksującego niż siedzenie nad excelem i wypełnianie komórek kolorkami. Potem te komórki zamienią się w tygodnie mojej pracy. Albo i nie. Kto wie czy nie będę musiała się wyewakuować. Zbliżają się wybory. Jest. Hm. "Jest" więc jeszcze nie jest tak źle.
W Holandii było super. Zobaczyłam jak mogą pracować ludzie w dobrych warunkach. Np. w biurze jest ciepło (centralne ogrzewania), wszystko działa, wszystko jest ładne. Minus? To był open space. Plus? Miałam dla siebie zarezwewowany cały meeting room na cały mój pobyt, który drugiego dnia został nazwany "Aleks's office" :) może dlatego, że obkleiłam ściany moimi teoriami zmiany i wyliczeniami próby badawczej. Hehe.
I co tam jeszcze?
Zawsze zadziwia mnie jak dziwnie płynie czas w Afganistanie. Jest 2.01. Ja wróciłam 20.01. A czuję się jakby to było cały miesiąc temu. Albo raczej dwa dni temu.
No. To pozdrawiam z uśmiechem. hey, hey :)
sobota, 11 stycznia 2014
Dear English Speaker
Is your native language English? Or it is your second/third/tenth language? If you don't speak Polish you will not have much of use from this blog. I write without Polish special letters and google transaltor does not interpret my writing correctly - sorry.
Let me briefly tell you what is this blog about. It is about my 2 years long adventure in Afghanistan. It is personal and honest. I write about my experiences, problems, emotions and places. I mostly don't write about people - out of respect or lack of respect.
You can read here about my travel to Bamyain, changing jobs, being harassed, mean people, good people, nice moments, bad moments. I will start writing in English on my semi-official website, which is not officially ON yet but if you would like to read something more, this should be the place to start: Sharing thoughts - it is in English and I was trying to be smart ;).
Best,
Aleks
Let me briefly tell you what is this blog about. It is about my 2 years long adventure in Afghanistan. It is personal and honest. I write about my experiences, problems, emotions and places. I mostly don't write about people - out of respect or lack of respect.
You can read here about my travel to Bamyain, changing jobs, being harassed, mean people, good people, nice moments, bad moments. I will start writing in English on my semi-official website, which is not officially ON yet but if you would like to read something more, this should be the place to start: Sharing thoughts - it is in English and I was trying to be smart ;).
Best,
Aleks
Subskrybuj:
Posty (Atom)