czwartek, 28 lutego 2013

Mapy i Kanada

Zawsze lubilam mapy.

Mapy samochodowe kiedy bylam "pilotem" mojej Mamy, podczas naszy szalonych podrozy po Europie - niech sie schowaja gpsy. Mapy jezior kiedy troche zeglowalam po Mazurach. Mapy morskie kiedy przerzucilam sie na morze. Zawsze mialy w sobie tajemnicza dokladnosci i to, ze byly z papieru nadawlo im magii. Stare mapy... mmmm...

Pamietam moja pierwsza mape. To byl atlas geograficzny - piekne wydawnictwo. Nie umialam wtedy jeszcze czytac, miala moze z 4-5 lat. W tym mniej wiecej czasie przyjechal moj daleki wujek z Kanady (emigracja Stanu Wojennego, jesli dobrze pamietam) i wtedy zainteresowalam sie Kanada. To byl pierwszy kraj, ktory wydawal mi sie piekny i odlegly, zupelnie inny, blyszczacy i pelen pieknie pachnacych sosen. I pamietam ten scisk w zoladku, kiedy myslalam o tym, ze ktoregos dnia moge pojechac do Kanday. Potem zawirowania rodzinne zmienily bieg wydarzen i wujek z Kanady nie jest juz moim wujkiem, ale teraz moge pojechac do Kanday. Teraz moge. Czy mam spelnic swoje marzenie z dziecinstwa i przelecic pol swiata, na kilka dni?

To by bylo takie mile.

Pamietam jeszcze zapach kredek, ktore przywizol mi zza oceanu. Jakie to bylo szczescie! 91-92 rok w Polsce, a ja mialam prawdziwe kredki z brokatem.

Toronto, z opowiadan mojego wloskiego przyjaciela, jest multikulturowa metropolia. Dziwna ale i piekna. Chcialabym poleciec na polnoc. Zobaczyc zachmurzone niebo nad wielkim miastem. Zrobic zakupy.
Kanada. 

poniedziałek, 25 lutego 2013

Zapiski poczatkujacego "managera"

Tak de facto to ja nawet nie jestem managerem. Jestem program officerem ale w mojej funkcji zawiera sie samodzielne dzialanie, podejmowanie decyzji, przewodzenie i egzekwowanie. I sporo dyplomacji miedzykulturowej. To o czym chcialam dzis napisac to kwestia dziekowania ludziom i doceniania ich pracy.

Otoz wpadl mi w rece  numer Harvard Business Review. W Polsce nigdy bym go nie kupila, bo jest strasznie drogi, w Kabulu nigdzie tego nie sprzedaja ale widac ktos musial przywiesc do biura z "normalnego swiata" bo HBR lezal sobie na polce ksiazek "do wziecia". 

HBR mowi, ze ludzie beda pracowac dobrze i wytrwale jezeli sie im pokaze, ze robia postep i ze ich praca jest wazna. 

Dokladnie! Jezeli ktos mowi Ci, ze to co robisz ma znaczenie, ze jest wazne (dla firmy, dla projektu, dla rozwoju wydarzen) od razu chce sie pracowac. Tak samo kiedy mowisz superwizorowi, ze dziekujesz za jego rada, bo ci pomogla (nie z kazdym dziala, ale generalnie tak). Ale ludzie ktorzy sa w hierarchii nizej no po prostu musza slyszec, ze to co robia jest wazne. Zwlaszcza jezeli robia prace administracyjna czyli stresujaca i malo satysfakcjonujaca (wg. mnie). I trzeba tez chwalic prace grafikow. Skupiac sie na pozytywach. Konczyc maila pozytywnym stwierdzeniem. Pytac podwladnych/przelozonych co o "tym" mysla. To takie wazne. Wtedy czuja sie zaanazowani. I wszyscy razem przezywamy przygode tworzenia/implementowania projektu. I to jest wazne, a my patrzymy na siebie jak na zdobywcow i bohaterow. Kazdy z nas. A projekt dobrze sie uklada i wszyscy sa szczesliwi. A przynajmniej zadowoleni :)  

Co o tym myslicie? 

sobota, 23 lutego 2013

Mniej niz ludzie

Piekny dzien w Kabulu. Sobota - moj dzien wolny, chociaz dzisaj pracuje. Musze spotkac sie z szefowa i jedziemy ogladac jedna miejscowke na konferencje, a tu zonk. Demonstracje zablokowaly pol miasta. Jakie demonstracje? Za czym?
- A kto to wie - odpowiada MST, czyli ten gosc ktory siedzi kolo kierowcy w naszych 4runnerach i jest odpowiedzialny za bezpieczenstwo kierowcy i pasarzerow. - Kto wie jaka to demonstracja, ja juz nie wierze zadnym informacjom o demonstracjach. - Zero ruchu. No movement. Taka komenda przychodzi smsem. Odwozimy szefowa, odwozimy mnie, ale po drodze zaczyna sie gadka. Zaczyna sie od konwoju ktory nas mijal. Trzy wielkie, gigantyczne amerkanskie wozy opancerzone. Chcialam zrobic zdjecie, mozecie sobie wygoglowac, bo wyszlo nieostro. Nigdy nie jezdzi sie za konwojami - tego dowiedzialam sie juz dawno temu, jeszcze "w czasach" kiedy to ja sama troszczylam sie o swoje security. Jezeli maja cos zaatakkowac to przeciez nie bedzie to niewinnie wygladajac toyota, ale wlasnie konwoj. Kazalam kierowcy zjechac w uliczke i zaparkowac, zeby konwoj przejchal. MST na to - Ja sie nie boje za nimi jezdzic, pracowalem z nimi w Kunarze, a tam to dopiero jest niebezpiecznie. Zupelnie inaczej niz w Kabulu. Oni sa super wyszkoleni maja wszystkie narzedzia i zawsze wiedza gdzie cos sie dzieje. Jezeli jada, to znaczy ze jest bezpiecznie. Amerykanie to nasi przyjaciele.
Nie moglam uwierzyc w to co mowil. To brzmialo tak ironicznie.
- My tez mowilimy o Rosjanach, ze sa naszymi przyjaciolmi. Ironicznie.
MST na to, ze od kiedy on wie, ze Rosjanie byli inni niz Amerykanie i czy wiem dlaczego "Afghan People" wciaz kochaja Rosjan?
- Nie wiem
- Bo Rosjanie traktuja innych jak ludzi. Do przyjazni czy do walki, oni uwazaja, ze wszyscy jestesmy ludzmi. A Amerykanie? Amerykanie i UK People uwazaja, ze tylko oni sa ludzmi. A inni to mniej niz ludzie. I tak tez innych traktuja. Jak dla nich pracujesz, zabraniaja ci myslec. Masz robic co chca. Bo przeciez nie jestes czlowiekiem. Jestes mniej niz czlowiekiem. Dlatego chcialbym, zeby Rosjanie wrocili. Oni byli lepsi niz wszscy inni.
- Chcialbys zeby Rosjanie wrocili? Nie chcialbys zeby Afganistan byl po prostu Afganczykow?
MST uwazal, ze ta koncepcja nie ma sesnu.

MST ma jakies 25 lat. Nie moze za wiele pamietac z Rosjan, tak jak ja nie pamietam kolejek, kartek itd. A wiec to musi byc rodzinne, zeby kochac szurawich.

Najwazniejsze bylo to, ze on do mnie mowil, jak bym ja nie byla taka jak Brytyjczycy i Amerykanie. Jak ja bylabym normalna i on zakladalby, ze traktuje go jak czlowieka. I ma do tego podstawy - ja zawsze gadam z kierowcami i MST. Od kiedy zaczelam to robic + moje lekcje Dari, zaczynam naprawde duzo rozumiec. W kazdym razie chodzi o to, ze on znal kiedys jedna Polke - pracowal z nia na Krymie, na Ukrainie a potem ona przyjechala do Afganistanu. On jej pomogl - ona znalazla swietna prace (w 2006 roku tu naprawde byly swietne prace) i potem stracili kontakt. No tak - to jasne - zachodniacy nauczyli ja, ze nie mozna "zadawac sie" z Afganczykami.
MST mowil do mnie jakbym.... byla czlowiekiem. Pierwszy raz od bardzo dawna Afganczyk traktowal mnie jak czlowieka. Pomimo tego, ze jestem kobieta. Z czystej checi rozmowy. 

piątek, 15 lutego 2013

O tym co jest najwazniejsze

Pewnego razu na Dworcu Centralnym w Warszawie zobaczylam chlopaka. Mial rozwiane blond wlosy i czerwona kurtke. I te nie zapomniane spodnie moro. Pojechalismy razem na Kurs Przewodnikow Bezkidzkich. Nie skonczyl sie on dla nas dobrze - ja nabawilam sie kontuzji kolan, on polamal reke. Ale od tamtej pory (kiedy ja mialam swinska grype, a on wzial ode mnie numer telefonu) przeszlismy przez wiele wspolnych przygod, problemow i rozwiazan. Krajow i miast. A wczoraj byly walentynki, ktore swietowalismy razem z dniem Mujahedina, dniem wyjscia Rosjan z Afganistanu. Ja bylam kompletnie chora, a Filip kompletnie zmeczony. Dalismy sobie hand-made walentynki. W Kabulu. Razem. 

(Filip zgodzil sie, zebym to opublikowala i pozdrawia Was serdecznie) 

wtorek, 12 lutego 2013

IT dziewczyny w chustach

Drugi dzien Kabul Innovation Lab. Uczestnicy tworza aplikacje odpowiadajace na realne potrzeby mediow. Aplikacje na urzadzenia mobilne. Fajne pomysly. Ale najfajniejsze sa dziewczyny. Bardzo dobry angielski. Zaawansowane IT umiejetnosci. Umieja walczyc o swoje. No naprawde super. Czuje sie podekscytowana bo te pomalowane na czarno paznokcie, zielone kozaki na kotunie i obcasie, delikatnie zsunieta z wlosow chustka - w innym kontekscie nie mialyby znaczenia. Ale w tym maja. To tak jaby zobaczyc troche dziewczynskiej normalnosci. I to, ze.... niecierpia burudu :D Wiekszas z nich jest z Heratu - Afganskiej Mekki IT. Herat jest miastem pozadnym i czystym. Heratis uwazaja Kabulis za brudasow. Ha. I maja racje.  Travel Officer (z Kabulu) usilowal przekonac team, ze ci z Heratu zawsze narzekaja, ze tu brudno, a to wcale nie tak tylko, ze oni maja wygorowane oczekiwania. Racja. Oczekwiac czystego przescieradla i dzialajacego ogrzewania w Kabulu za cene mniej niz $100 moze okazac sie oczekiwaniem wygorowanym. 

sobota, 9 lutego 2013

Bardzo krotka notka o blogu na B.

Wlasnie dostalam komentarz od B. Bardzo dziekuje :) Autorka jest w sieci blogow Polki na obczyznie. Z reguly sie nie zrzeszam, ale Polki na oczyznie tak mnie uzekly, ze no po prostu musialam. Logo w prawym dolnym rogu. Fajnie jest wiedziec, ze sa inne babki w podobnych/calkiem innych/ obczyznianych sytuacjach. Mega blogi. Teraz chcialabym polecic jeden szczegolny wpis. Bardzo proste wskazowki do poradzenia sobie z problemem ktory w Afganistanie jest mi bardzo bliski. Check it out: Barb Brussels & stress

A ode mnie? Znowu projekt nad ktorym pracuje. Kabul Innovation Lab II - w tym roku kooperacja ICT i mediow. Zobaczmy co z tego wyniknie. Maja powstac appsy spelniajace zapotrzebowania mediow zbudowane przez mlodych utalentowanych z calego Afganistanu. Zgadnijcie ile kobiet bedzie "kodowac dla Afganistanu"? 10 kobiet na 30 uczestnikow! Niezle nie? Labul Innovation Lab <3


piątek, 8 lutego 2013

Przeczytalam "Dobra pustynie" Doroty Kozinskiej

I uwazam, ze to dobra ksiazke. Doczytalam do konca. Bylo warto. I zaluje, ze ta ksiazka nie skoczyla sie 3 strony wczesniej. Wtedy moglabym powiedziec, ze to taka sobie opowiastka. Ale zakoczenie stawia ksiazke w zupelnie innym swietle. Dla mnie fakty nabieraja zupelnie innego znaczenia. Szczegolnie nocna wyprawa, kiedy autorka byla ze swoim Gospodarzem swiadkiem nocnych rozmow mezczyzn. Jak o tym mysle wlosy mi sie jeza na rekach. Nie wiem w sumie, czy autorka zdawala sobie sprawe... Moze potem juz tak.

Bardzo mi przykro, ze tak to sie skonczylo.

Wydaje sie, ze wlozyla w Afganistan swoje serce. Zaluje, ze nie moglam jej powiedziec: Never dare to love Afghanistan. Afghanistan will never love you back. Chociaz to i tak nic by nie dalo, bo ten kraj z niewiadomych przyczyn wsysa ludzi. Upraszcza zycie. Zakresla granice i mozemy przestac obsesyjnie walczyc. Pozwala zredukowac to co niewygodne... Rozumiem co dla niej bylo wazne, choc dla mnie to zupelnie inne powody.

Autorka ma wielka erudycje. Rozumiem dlaczego napisala ta ksiazke. To nie jest ksiazka dla nas. To jest ksiazka dla niej samej.

To dobra ksiazka. Polecam kazdemu.

Autorka nie opisuje mojego Kabulskiego swiata. Opisuje jej swiat z prowincji. Swiat ktory jest calkowicie inny od mojego. Ja chyba wlasciwie nawet nie zyje w Afganistanie. Ja zyje na Planecie Kabul.

czwartek, 7 lutego 2013

Czytam "Dobra Pustynie" i....

Zaczelam czytac "Dobra Pustynie" Doroty Kozinskiej. Teraz czytalam siedzac w resteauracji Sufi w Kabulu. Przy zapalonych swieczkach, sluchajac tradycyjnych strunowych instrumentow i bebnow zza sciany gdzie ktos wynajal cala sale. Mezczyzni klaszcza. A ja czytam. I tak sobie mysle, ze to chyba czas mnie zmienil. Albo Pani Dorota Kozinska byla w innym Afganistanie. A moze chodzi po prostu o to, ze ja jestem w Kabulu. A ona na prowincji. Jestem dopiero na poczatku ksiazki wiec moze potem autorka zmienia pozycje i narracje. Narazie pisze z pozycji Obcego ktory chce sie dostosowac ale jest ciezko.

Mlody wasacz nie kryje rozbawienia kiedy po raz szosty podsuwam szklanke pod termos z herbata. Zmienilam juz bojowki na dluga spudnice, wlazylam koszule z dlugim rekawem, boje sie zdjac chuste nawet w domu. Wciaz chce mi sie pic. Czuje jak pot splywa mi po kregoslupie, wsiaka w bilelizne i cieknie po nogach. Na przemian dostaje dreszczy i zalewaja mnie fale goraca. Gospodarz popatruje na mnie z troska. Mam dziwne wrazenie, ze cos jest nie tak. Zle siadam, nie wiem co poczac z rekami, spod niezdarnie udrapowanych faldow odziezy wymykaja mi sie coraz mniej stosowne fragmenty ciala. A przede wszystkim narasta we mnie poczucie uwiezionego w klatce ptaka daremnie trzepoczacego skrzydlami, zeby sie wydostac na wolnosc. (strona 63)

Ja moge sie ustosunkowac do dwoch rzeczy. Gospodarz popatrzuje na mnie z troska.  Autorka opiewa wczesniej goscinosc Afganska. Ze to wciaz ma znaczenie, zeby przyjac obcego i przez 3 dni nie zadawac pytan. Ze te zasady ciagle dzialaja. Ze troska. Dla mnie goscinnosc Afganska przypomina mi sytuacje w ktorej moj gospodarz traktowal mnie jakbym nie musiala jesc. Dostawalam chleb na sniadanie. Tak zwany chleb sniadaniowy. Serek - przeterminowany, a kiedy przestalam go jesc nie dostalam nic w zamian. Moj gospodarz byl za mnie odpowiedzialny, bo bylam na praktyce. Odpowiedzialny? Na lunch  dostawalam fasole i chleb. Przez miesiac. Na kolacje... Jaka kolacje. Mieszkalam w biurze. Zarabialam malo. Kupowanie jedzenia po cenach dla expatow bylo po za moim zasiegiem bo musialam odlozyc na bilet i chcialam oddac to co pozyczylam na wyjazd. Nie mialam ogrzewania przy zimie - 20, wiec moje cialo potrzebowalo energii, zeby sie ogrzac. To byl poczatek. Nie wiedzialam gdzie isc na zakupy. Balam sie troche. I kiedys.... Kiedys moj gospodarz i szef przyszedl do biura w mojej 10 godzinie pracy i przyniosl ze soba dwa kebaby. Jeden dla siebie i jeden dla swojego brata. Moja dieta byla znosna do tego momentu. Do momentu kiedy uswiadomilam sobie, ze to nie jest tak, ze tu wszyscy tak biednie jedza. Do momentu kiedy dotarlo do mnie, ze oni po porostu maja mnie w glebokim powazaniu, ze ich nie obchodze. Ze sie nie troszcza. Ze tak okropnie mnie nie szanuja. Jeden z braci wszedl do mojego biura i powiedzial mi, ze jezeli chce to moge sprobowac kawaleczek kebaba i sie rozesmial. Moj zoladek zagral zalosne tango. Nastepnego dnia zarzadalam zmian. Nie szanuja to maja zaczac szanowac. Zarzadalam dodatkowych funduszy na jededzenie. I dostalam je. Stawiajac rzeczy na ostrzu noza. Dostalam tez ogrzewanie. I pieniadze na expackie taksowki (to stalo sie po tym jak dostalam w glowe lodem na ulicy od wyrostkow). Ale nie mam im za zle. Moim gospodarzom. Co bylo to bylo. Nauczylam sie szanowac jedzenie i cieszyc sie smakiem sera. Oni nauczyli sie szanowac mnie. Ale nie wierze w goscinnosc Afganska wzgledem expatow. To jest biznes. A jak ja bylam w sytuacji podleglosci i braku sily - wszyscy jestesmy ludzmi. A ludzie czasem po prostu lubia okazywac, ze maja nad toba wladze. Wszyscy jestesmy ludzmi. A w Kabulu prawie wszyscy ktorych znam sa ludzmi biznesu.

A druga rzecz to to jak autorka chce sie przystosowac strojem. Nigdy nie bedziemy tacy ja oni. Okazujmy szacunek, ale nie przebierajmy sie za kogos kim nie jestesmy. To i tak widac, ze jestesmy spoza tego swiata. I to nie czyni nas czyms gorszym lub lepszym. Innym. Hmmm.. faktycznie w Afganistanie za innosc, za lamanie zasad koczy sie marnie.

Kabul. Kabul jest wyspa dryfujaca wsrod gor. Na pewno tu jest inaczej niz na prowincji. Nie podoba mi sie jak pisze o tym kraju Kozinska. Ale ma prawo pisac jak chce. To jej doswiadczenie. Moje jest inne. 

środa, 6 lutego 2013

Nadzieja i Europa

Od czego zaczac

Od paczki. Moja Mama przyslala mi paczke! Dzieki Mami - jesli akurat przeczytasz to wczesniej niz maila!  Co bylo w paczce? Oczywiscie ksiazki. Trzy. Jagielski, Jagielska i Dobra Pustynia Kozinskiej. Dobra Pustynie zrecenzuje jak przeczytam. Nie ma lepszego prezentu niz paczka z ksiazkami przylatujaca DHLem do Afganistanu. Polskie literki na papierze. <3

Nadzieja.

Mialysmy ostatnio z kolezankami: Szwedka i Rumunka nasz cotygodniowy girls diner. Wszystkie mamy po 25 lat: tzw. young Kabul. Szwedka zarzadza ngosem, Rumunka jest dyrektorem do spraw rozwoju w jednej z najwiekszych telewizji w Afganistanie, a ja robie swoje w Internewsie. Gadalysmy o zwyklych babskich rzeczach, az zeszlysmy z jakiegos powodu na Afganistan i jego generalna kondycje. I zrobilo sie slabo. Siedzialysmy we 3 ze nosami na kwinte desperacko szukajac w glowach co mozna powiedziec pozytywnego o przyszlosci tego kraju. Szwedka wpadla na to, ze kobiety. Ze sie tyle zmienilo i ze kobiety przyniosa zmiane. Bardzo sie tej mysli uczepilysmy. Dobrze jest miec nadzieje. A potem wrocilysmy do babskich tematow. Tak po prostu bylo latwiej.

Europa

Jeden z moich afganskich znajomych chcial pojechac na praktyke do Europy. Jego wiza zostala odrzucona. Chlopak pisze do mnie na skypie, ze czuje ze to wsytd byc Afganczykiem. Poczulam sie jakbym dosyala kopniaka w serce. Przez ulamek sekundy poczulam sie tak uwieziona i tak bez szans jak moglabym sie czuc gdyby to mnie ktos zamkna w tym swiece na zawsze. I wiesz jak dobrze moze byc na zewnatrz, bo masz internet, bo byles w Indiach, a to nawet w polowie nie jest tak super jak Europa. I nie mozesz tam pojechac. Europa. Nie - kiedy nie masz pieniedzy. Nie - kiedy jest szansa, ze nie wrocisz.

Powiedzmy sobie szczerze: mamy niesamowite szczescie i przywilej, ze urodzilismy w Polsce. I to nawet nie jest nasza zasluga. Tak po postu jest. Mowimy tym smiesznym jezykiem z duza iloscia rz i sz i mamy nieprawdopodobne szczescie moc wjechcac do wiekszosci krajow swiata. 

niedziela, 3 lutego 2013

Koniec swiata na Titanicu

Allah acbar! Muezin wola na cala doline. Jego glos odbija sie od cichych bialych chmu opierajacych swoje podstawy o gory okalajace Kabul. Bog jest wielki. Allah acbar. Muezin wola trzy razy i rozpoczyna swoja modlitwe w srodku przygaszonego sniegiem dnia. Allah acbar. To sa moje wielkie chwile wzruszenia w Afganistanie. Kiedy mysle o rzeczach wiekszych niz zycie.
I tak chcialabym, zeby ten kraj w ktorym spedzilam ostatnie 13 miesiecy, zeby przetrwal. Zeby dobre rzeczy zostaly. I boje sie ze kiedys bedziemy patrzec na zdjecia budynkow wybudowanych podczas dziesiecioletniej okupacji Amerykanow i bedziemy mowic tak jak o czasach przed Rosjanami czy nawet czasach Rosjan - good old days. I ze nie bedzie juz kamienia na kamieniu. Nie chce byc Kasandra. Nie wieszcze zniszczenia. Tak bardzo bym chciala, zeby wszystko bylo dobrze. Bo choc moja filozofia brzmi "don't dare to love Afghanistan, Afghanistan will never love you back" jakos bym chciala, zeby wszystko sie tym ludziom ulozylo. 


Ale. W piatek bylam na koncercie Afganskiej Mlodziezowej Orkiestry Symfornicznej w Instytucie Francuskim. Niesamowite Cztery Pory Roku Vivaldiego zaaranzowane na Afganskie instrumenty muzyczne grajace razem z orkiestra. Niesamowite. Muzyka tradycyjna, klasyki muzyki tradycyjnej zachodu - mam na mysli muzyke klasyczna. A takze.... zaranzowane na orkiestre oraz afganskie instrumementy tradycyjne "My heart will go on" czyli jak tu na to mowia "Titanic". Dzieciaki we frakach grajace przejmujaca aranzacje tej piosenki. Zajelo mi mniej niz minute, zeby rozplakac sie z zalu. Dumny dyrektor przemawial jak to wielki postep, historyczny, zrobili Ci mlodzi ludzie, ze jada wystempowac w US w Carnege Hall. A ja myslam tylko ilu z nich uda sie uciec i zostac. Dyrektor mowil, ze planuja budowac nowa sale koncertowa w szkole w Kabulu, a ja myslalam o tym, ze to nie mozliwe, ze on planuje. Ze przeciez swiat sie konczy, amerykanie wychodza, Titanic tonie. Jak on moze byc tak plenen nadziei? Grube lzy ciekly mi po policzkach. Nad przyszla strata tej ilosci dobra, ktore powstalo wsrod tej ilosci zla. 

I w tym dyrektorze bylo cos jeszcze. On nie byl przezarty zadza pieniadza, ktora w Kabulu zabija przyjaznie i czyni ludzi wycierakami innych ludzi. Ten dyrektor chce robic muzyke. I ta muzyka wzbija serca do nieba. Prawie tak wysoko jak modlitwa muezina. 

I tak bym chciala, zeby te dzieciaki graly w orkiestrach i zeby byly bezpieczne i zeby to nie byl Titanic a zwykly dobrze prowadzony statek po morzu bez lodowych gor.