piątek, 30 grudnia 2011

Terminal 2

No dobra, bez żartów. Nigdy mnie coś takiego nie spotkało. Wylądowałam pod Wieżą Babel. Przekroczyłam bramki terminalu 2 w Dubaju i nagle w jednej chwili wszystkie oczy skierowały się na mnie. Cały terminal patrzył jak biała dziewczyna zapina długie oficerki. Byłam jedyną białą, a na mnie spoglądała rożnorodność, nieprzebrane bogactwo strojów, stylów, krojów oczu. Aż zaparło mi dech w piersiach. Poczułam się jakbym właśnie wypływała na pełne morze. Białego piasku na brzegu już nie widać.
Terminal 2 jest niesamowity. Mężczyźni ubrani „na Saudyjczyka” popijają kawkę w Costa Coffee, Na ławkach, na fotelach, na posadzce, na gazetach – wszędzie ciemnowłosi, wąsaci, brodaci. Hindusi – lot do Dheli, w ubraniach skrojonych na europejskie, Pakistańczycy – brodaci w powłóczystych białych szatach (szal war kamiz?) i tych swoich toczkach lub okrągłych nakryciach głowy. Noszą do nich kamizelki. No i Afgańczycy. Nie ma mowy o pomyłce. Mężczyźni w brązowych, lub białych szal war Kaziach (z kamizelką) i tych czapeczkach „na Pasztuna”. Razem. Śpią „na popielniczkę”, gawędzą. Na Okęciu, w Kijowie, w Kopenhadze, Berlinie, Bergamo jest cisza przerywana komunikatami, tu jest ruch, dyskusja, przeciąganie, przysypianie. Afgańczyk z neseserem w nieskazitelnie czystej szacie pokazuje równie nieskazitelne zęby. Opiera rękę o nogę kolegi, który opiera głowę o pierś trzeciego. Śmieją się.
Lotniska są antyspace (czy dobrze mówię?), są zuniwersalizowaną cichą przestrzenią, która mogłaby zostać przeniesiona wszędzie indziej i nie zmieniło by to nic. Terminal 2 jest miejscem. Miejscem spotkania. Miejscem w którym dostaję zawrotów głowy z różnorodności.
Jeden kwartał ławek okupuje stadko roześmianych czarnoskórych babeczek. Są przeurocze z tymi swoimi kręconymi włoskami i sweterkami. Niektóre noszą chusty. Przewodzi im bardzo energiczna młoda kobieta, bez chusty, która potrząsając dużymi cienkimi kółkami – kolczykami rozsiewa swoją pozytywną roześmianą aurę.
Nagle jak stado kruków podrywają się do lotu Hindusi. Natychmiast pustoszej pół terminalu. Stoją w kolejce, w końcu znikają za bramką nr 5. Robi się ciszej. Afgańczycy wypoczywają opierając o siebie nawzajem brodate głowy. Tyle osób podróżuje w klapkach. A ja w tych cholernych oficerki.
Bliski Wschodzie, Azjo Południowa, Półwyspie Dekan – witajcie, spotykamy się na Terminalu 2.
Pojawiają się Ukrainki w wydekoltowanych dzianinowych bluzkach i mocnym makijażem oczu. A dalej dwie Skandynawki po czterdziestce, w workach i bez makijarzu. I nagle tuż za ciemną jak gorzka czekolada dziewczyną w czarnej chuście i kwiecistej długiej sukience wkracza promień światła. Nie wiem czemu ją tak odebrałam, ale przeszła przez terminal ubrana całkiem na czarno, bardzo wysoka blondynka. Nie rozglądała się, po prostu poszła gdzieś w kierunku trzewi Teminalu 2.
„Saddam Husein” dłubie w zębie palcem ze złotym sygnetem, a jego zakryta od stóp do głów żona, to pokasłuje, to przysypia.
„Książe Sudyjski” w białych szatach i czarnym „sznurku” na głowie, przytrzymującym całość wcina zestaw, który i ja przed chwilą zamówiłam – Caffe Latte i jakieś tam ciastko z czekoladą.
Usiadłam tak, żeby móc się na nich gapić. A to, że oni gapią się na mnie? Już nie, już przywykli.
Znalazłam Królową Balu Terminalu 2. Jest Amerykanką. Tak sądzę, bo mamrocze po angielsku. Zapamiętale klika w swojego najnowszej generacji ipada, włożonego w różową obudowę ze „słodkimi” naklejkami. Ma bandaż na przegubie dłoni. Mogę przysiąc, że co jakiś czas wstrząsa nią niekontrolowany szloch. Pije małą latte. Na krzesełku naprzeciwko niej leży wielki, puchaty miś Przytulanka. Długi na metr. Myślę, że chodzi o mężczyznę, bo czasem płacze, a czasem puszcza takie powłóczyste spojrzenia. Może wspomina. Może marzy. Nie wie, że ktoś na nią patrzy. To znaczy, jej to nie obchodzi. Jej tu nie ma. Jest w tym swoim ipodzie. Ze swoimi sprawami, a jej ciemne przetłuszczone włosy opadają na delikatną twarz, odgradzając ją od świata lepiej niż „najlepsza” burka czy szata zakrywająca ciało. Trzymam kciuki Królowo Balu.
Idę zobaczyć skarby Terminalu 2. No i rozważam. Zakryć włosy?

7 komentarzy:

  1. no w koncu!!!! (mam nadzieje, ze nie opisujesz zadnego snu!!!!)
    p.s. co za antyspace??? moze 'airspace'? tak, shalwar kamiiz, chociaz shal war Kaziu tez moze byc :)

    OdpowiedzUsuń
  2. hahaha :D nie, nie opisuje snu :) właśnie marznę (!!!!) w Afganistanie. Szęśliwego Nowego Roku :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Co za literatura. Padam do nóg, ja późny wnuk Bolesława Prusa :)
    Podziwiam. Jak ty to wszystko zdążyłaś zapisać? Ale wcześniej zauważyć, zaobserwować tak głęboko!

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję Panie Józefie :) Myślę, że 5 lat studiów antropologicznych zrobiło swoje i człowiek po prostu nie wstydzi się usiąść po środku i obserwować. No i pisać, bo na bieżąco łapie się smaczki :) Jeszcze raz dziękuję i zapraszam do czytania:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Olu, Olu, te czapeczki "na Pasztuna" to tzw. pakole (o ile mówimy o tym samym- czyli bereciku "massudowskim"), czyli tadżyckie nakrycie głowy.Szanujący się Pasztun tego nie zrobi

    OdpowiedzUsuń
  6. Robimy wiec update - czapeczki na "Tadzyka" lub massudowski berecki;) dzieki Zemla :)

    OdpowiedzUsuń
  7. ale zeby w dubaju zakrywac wlosy? no bez przesady ;) Terminal 2 jest ciekawy jak taki tradycyjny nie to co termina 1 i 3 wielkie hangary z ogromnym centrum handlowym gdzie w toaletach mozna spotkac lokalne kobiety sciagajace abajeye, bo przeciez juz sa we free zonie :D

    OdpowiedzUsuń