Entuzjazm jest. Nic się nie zmieniło. Zmieniło się za to podejście do zdrowia. Już nie myślę tak jak kiedyś, że jestem pancerna i nic mnie nie weźmie - przekonałam się w Maroku, że halucynacje i początki odwodnienia to nie jest frajda, więc jak jest przykazane na 4 tygodnie przed wylotem zajęłam się szczepieniami. Właściwie zajęłam się tym dwa miesiące przed wylotem, ale wczoraj miało to swój moment kulminacyjny. W stacji Sanepidu pielęgniarka zaszczepiła mnie na Hepatis A i B (ostatni raz), a także polio, tężec i dur brzuszny. I coś co nazywa się krztusiec. Przy okazji dowiedziałam się, że... mam się zaszczepić na CHOLERĘ! Bo, tak, występuje. Tak samo jak wścieklizna. No i oczywiście malaria. Nie sądziłam, że tak wysoko jak w Kabulu (1800 m.n.p.m) może mnie dziabnąć malariowy komar, ale tak - występują do 2200. No cóż. Pójdę na konsultację do lekarza pierwszego kontaktu i poproszę o Malaron. A wcześniej zaszczepię się na cholerę. To podobno chroni też przed pewnymi rodzajami "zatruć". W przeciwieństwie do wcześniejszych szczepień, to się pije. Spoko.
Zamieszczam tu link do dobrych rad Beaty Pawlikowskiej, co do wyjazdów afrykańskich, ale skoro w Afgu występuje wszystko poza żółtą febrą, to ma sens przeczytanie tego:
Rady Beaty Pawlikowskiej
Dokładnie za miesiąc wylatuję. (!!!)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz