To zabawne, bo od juz dosc dobrego czasu ten blog jest gorzki jak piolun. I moze jeszcze cierpki. Ale to nie dlatego, ze ja sama tak sie czuje. Absoltunie nie. Jezeli mialabym porownac swoje samopoczucie z bycia w Polsce, a bycia w Afganistanie - jestem duzo bardziej szczesliwa i spelniona.
W Polsce towarzyszylo mi ciagle poczucie tracenia szans na rozwoj. Mimo, ze naprawde robilam duzo roznych rzeczy - czasem na raz - brakowalo mi otwartej glowy. Moje myslenie bylo przepelnione wizja "bezrobocia i niskiej placy", jak to w Polsce zle, nic sie nie da, kim to ja jestem, zeby mi sie udalo. I oczywiscie mysli wplywaja na to co sie w okol nas dzieje. Nie, zeby mi sie cos specjalnie nie udalo, ale momentami nie bylo latwo. Przy okazji oczywiscie sie nie poddawalam, ale kazda rozmowa ktora byla o "przyszlosci" doprowadzala mnie do furii, bo czulam sie spisana na straty.
Wyjazd do Afganistanu byl wbrew zdrowemu rozsadkowi "statystycznego Polaka" a nawet tych nie statystycznych. Wyjazd byl ryzykowny, bylo wysokie prawdopodobienstwo, ze zostane oszukana na kase i bede musiala sie jeszcze bardziej zapozyczyc zeby oddac. To byl wyjazd do jednego z najbardziej niebezpiecznych krajow swiata i jednego z 10 najmniej odwiedzanych przez turystow. Odbierajac wize konsul Afganski w Polsce blagal mnie, zebym nie jechala. Ale ja podjelam ryzyko. I co?
Nauczylam sie doceniac male rzeczy czyli tak zwane dobra codziennego uzytku, ktorych mi w pewnym momencie zabraklo. Posiadanie centralnego ogrzewania, cieplej wody w zimie, wystaczajacej ilosci jedzenia, jedzenia ktore nie truje, jedzenia w ogole. Zaczelam bardzo cieszyc sie takimi rzecami ja ser zolty.
Przetrwanie trudnych sytuacji - roznych: finansowych, pracowych, miedzludzkich, ciaglej niepewnosci, atakow terrorystycznych (dzieki Bogu nigdy nie bylam "za blisko") dalo mi poczucie, ze jezeli poradzilam sobie w Afganistanie, to czemu mialabym nie poradzic sobie gdzies indziej? Ale latwiej by mi bylo mieszkac nie-w-Polsce. Nie chce musiec podporzadkowac sie temu co "dobre i wartosciowe", temu jak wyglada "jedyny i poprawny sukces zyciowy" w Polsce. Chce byc ekspatem, bo wtedy moge byc soba nie musiec sie z tego tlumaczyc. Byc moze wbrew pozorom powrot do Polski moze byc najtrudniejszym wyzwaniem. Czuje, ze powrot do Polski na stale podetnie mi skrzydla, ktorymi dopiero co zaczelam pewniej machac. Ale. Mysle, ze poradzilabym sobie dobrze i w Polsce. I to wlasnie jest ta zmiana, ta "nauka" ktora wynioslam w Afganistanu i ciagle wynosze. Ucze sie jak byc otwarta na mozliwosci i nie dac sie zalac niepewnosci i strachowi.
To wlasnie to - przezwyciezyc obawy, ze sie przegra i cieszyc sie nowymi umiejetnosciami nabywanymi kazdego dnia. Kazdy dzien naprzod jest moja wygrana, a kazda nowa dobra rzecz nauczona moze przydac sie w kolejnym kraju, na kolejnym kontynecie. Grunt to dac sobie prawo do wiary w siebie i po prosty probowac.
W Polsce towarzyszylo mi ciagle poczucie tracenia szans na rozwoj. Mimo, ze naprawde robilam duzo roznych rzeczy - czasem na raz - brakowalo mi otwartej glowy. Moje myslenie bylo przepelnione wizja "bezrobocia i niskiej placy", jak to w Polsce zle, nic sie nie da, kim to ja jestem, zeby mi sie udalo. I oczywiscie mysli wplywaja na to co sie w okol nas dzieje. Nie, zeby mi sie cos specjalnie nie udalo, ale momentami nie bylo latwo. Przy okazji oczywiscie sie nie poddawalam, ale kazda rozmowa ktora byla o "przyszlosci" doprowadzala mnie do furii, bo czulam sie spisana na straty.
Wyjazd do Afganistanu byl wbrew zdrowemu rozsadkowi "statystycznego Polaka" a nawet tych nie statystycznych. Wyjazd byl ryzykowny, bylo wysokie prawdopodobienstwo, ze zostane oszukana na kase i bede musiala sie jeszcze bardziej zapozyczyc zeby oddac. To byl wyjazd do jednego z najbardziej niebezpiecznych krajow swiata i jednego z 10 najmniej odwiedzanych przez turystow. Odbierajac wize konsul Afganski w Polsce blagal mnie, zebym nie jechala. Ale ja podjelam ryzyko. I co?
Nauczylam sie doceniac male rzeczy czyli tak zwane dobra codziennego uzytku, ktorych mi w pewnym momencie zabraklo. Posiadanie centralnego ogrzewania, cieplej wody w zimie, wystaczajacej ilosci jedzenia, jedzenia ktore nie truje, jedzenia w ogole. Zaczelam bardzo cieszyc sie takimi rzecami ja ser zolty.
Przetrwanie trudnych sytuacji - roznych: finansowych, pracowych, miedzludzkich, ciaglej niepewnosci, atakow terrorystycznych (dzieki Bogu nigdy nie bylam "za blisko") dalo mi poczucie, ze jezeli poradzilam sobie w Afganistanie, to czemu mialabym nie poradzic sobie gdzies indziej? Ale latwiej by mi bylo mieszkac nie-w-Polsce. Nie chce musiec podporzadkowac sie temu co "dobre i wartosciowe", temu jak wyglada "jedyny i poprawny sukces zyciowy" w Polsce. Chce byc ekspatem, bo wtedy moge byc soba nie musiec sie z tego tlumaczyc. Byc moze wbrew pozorom powrot do Polski moze byc najtrudniejszym wyzwaniem. Czuje, ze powrot do Polski na stale podetnie mi skrzydla, ktorymi dopiero co zaczelam pewniej machac. Ale. Mysle, ze poradzilabym sobie dobrze i w Polsce. I to wlasnie jest ta zmiana, ta "nauka" ktora wynioslam w Afganistanu i ciagle wynosze. Ucze sie jak byc otwarta na mozliwosci i nie dac sie zalac niepewnosci i strachowi.
To wlasnie to - przezwyciezyc obawy, ze sie przegra i cieszyc sie nowymi umiejetnosciami nabywanymi kazdego dnia. Kazdy dzien naprzod jest moja wygrana, a kazda nowa dobra rzecz nauczona moze przydac sie w kolejnym kraju, na kolejnym kontynecie. Grunt to dac sobie prawo do wiary w siebie i po prosty probowac.