czwartek, 24 stycznia 2013

List do Czytelnikow

Blogger ma taka zabawna funkcje o informowaniu o komentarzach mailem - nawet jezli usuniesz komentarz - ja i tak go zobacze. - Uwazam, ze to fair, zebyscie to wiedzieli. I zawsze lubie dostawac feedback. 

Nigdy nie zakladalam (albo nie uswiadamialam sobie), ze ten blog trafi do osob ktorych nie znam osobiscie i to ciekawe doswiadczenie, kiedy ludzie oceniaja mnie po moich wpisach na blogu, a nie po przez to ze razem spedzalismy czas. Dzisiaj to sobie uswiadomilam i zrobilo mi sie troche glupio. Bo w sumie - to ten blog zawiera moje niepowprawne antropologicznie mysli i jest czyms bardziej w stylko "Dziennika" Malinowskiego niz "Argonautow zachodniego Pacyfiku" - ma sie rozummiec z calym respektem dla M. Taki jest jego charakter, bo mial sluzyc dzieleniu sie ze znajomymi spostrzezeniami z Afganistanu. Nigdy nigdzie sie nie reklamowalam, a patrzac teraz na te slupki statystk widze, ze przeciez to nie moga byc tylko moi znajomi. To bardzo mile, ze kogos interesuje ten dziwny kraj i ze znosicie moje niepoprawiane bledy ortograficzne. 

Wydaje mi sie, ze w tym momencie trzeba zamiescic tak ze dwa slowa o mnie, bo w sumie to zalezy mi, zebyscie nie postrzegali mnie jaka taka kompletnie nieczula kulturowo osobe, ktora osadza z pozycji "zachodu". I bardzo postaram sie nie byc sarkastyczna, choc okropnie to trudne. 

No wiec. 

Mam 25 lat, licencjat z dziennikarstwa i entnologii oraz prawie-magisterke z tej ze etnologii i antropologii kulturowej. Zrozumialam o co chodzi z kolem hermeneutycznym i zrobilam pare fajnych reportazy dla studenckiego radia. Przez prawie 3 lata bylam zwiazana z zachodnioukrainskim regionem tzw. Bojkowszczyzna. To byl wazny czas w moim zyciu, bo zetknelam sie wtedy z zupelnie inna kultura, jezykiem (ukrainskiego nauczylam sie w tych Bieszczadzkich wsiach zaraz po drugiej stronie granicy, wiec po ukrainskow mowie: po wiejsku). Napisalam o tym licencjat. Nie byl zbyt dobry. Dostalam tylko 4+ z pracy, co bardzo mnie zasmucilo - jestem wszak osoba o duzych ambicjach. Ale wiem dlaczego nie dostalam najwyzszej noty. Za bardzo weszlam w skore moich rozmowcow i tych ludzi ktorych tam poznalam. Ten ich swiat przesycony religijnoscia, magia, honorem, bieda, postsowieckim brakiem szans, samogonem i migracja calych wsi. Nie wiedzialm o czym pisze, bo kazde slowo tych kompletnie innych odemnie ludzi: czasami niepismiennych ex-kolchoznikow, czasami matek 5 dzieci, ksiedza grekokatolickiego ktory kiedys byl "komunista" - kazde ich slowo uwazalam za unikalnie swiete i moja interpretacja naruszalaby tylko swietosc. Napisalam wiec cos co mialo wartosc moze jako "reportaz naukowy" opisujac kalendarz odmierzany pracami polowymi i godziny dnia wyznaczanymi przez dojenie krow, ale mialo mala wartosc jako praca naukowa. Obrona byla na 5, no bo byla to obrona z pasja. Przyjemnosc mowienia o tym co bylo dla mnie tak wazne. To bylo prawie tak, jakbym wyjela sie poza nawias i patrzyla na ich "kulture" z szeroko otwartymi oczami sklejonymi z ciekawosci. Po drodze dzialy sie rzeczy, ktore podnosily wlosy na rekach ze strachu, rzeczy zwiazane z wiara, magia i zwyklym ludzkim byciem gnojem. O czym nie bede teraz pisac, ale bylo to raczej dalej niz blizej do sielanki wraz z wchodzeniem glebiej w teren. Zeby nie bylo watpliwosci: w tych gorskich chatach nie ma w wiekszosci biezacej wody i mieszkanie tam nie ma nic wspolnego z agroturystyka. I byl to jeden z najbardziej interesujacych okresow mojeg zycia. 

Potem zainteresowalam sie problemem migracji. Zrobilam badania w Sztokholmie na temat Polskich emigrantiow - poznalam niesamowitych ludzi - ludzi ciezkiej pracy, ktorzy sa moim wzorem do nasladowania. Zwlaszcza te osoby, ktore np. obecnie pracuja legalnie, maja swoje wlasne firmy sprzatajace, pokonaly wszystkie trudnosci bycia nielegalnym imigrantem i daly rade. Niesmowici. Roznorodnosc doswiadczen nauczyla mnie pokory. I co z tego, ze ja mam dwa licencjaty? Wyksztalcenie to tylko narzedzie ktore mozemy wkorzystac lub nie. Prawdziwa wartosc czlowieka powstaje gdy on bierze zycie za rogi z poprawia swoj los. Czasem straszny i nielatwy. Tak wlasnie sobie myslam. 
W miedzy czasie ze studenciaka zmienialam sie w studenciaka pracujacego (dwa kierunki i pol etatu = malo snu), potem byl erazmus w Kopenhadze, a potem studenciak ktory zasowal w pracy juz zupelnie serio. A potem wyjechalam do Afganistanu. 

Zycie bylo dla mnie bardzo dobre, ale nie jest tak, ze nie wiem co to znaczy ze jest nielatwo. Wiem co to znaczy nie miec za co zjesc i wiem co to znaczy naprawde zmarznosc. I jeszcze wiem co to znaczy naprawde sie uprzec. 

Wiecie co mowia o humanistach w Polsce - ze sa bez sensu - ze beda bez pracy, albo z glodowa pensja. Uparlam sie na rozne niewygody, ktorych nie musialabym miec w Polsce, bo chcialam bardzo nie musiec wrocic i stanac przed 0 iloscia opcji na rozwijajaca prace. Chcialam byc w Afganistanie. Chcialam pracowac w Afganskim radiu. To bylo niesamowite doswiadczenie. Glownie pracowalam - to byla  wlasciwie AIESEC praktyka - jako developement manager i co najfajniejsze mialam swoj program radiowy. Gralam zachodnia muzyke (ah ten Afganski gust to Pitbulla albo Akona albo B. Spears) przemycajac bardziej moje klimaty. Zapraszalam gosci - najfajniejszy byl program noworoczny gdzie Afganczyk, Wloszka i Meksykanin opowiadali o swoich noworocznych tradycjach. A! I jeszcze program o mlodych przedsiebiorcach z 23 letnim jubilerem. Mega. 
A potem sie przekwalifikowalam - dostalam oferte bycia Head of Adminstration w amerykanskiej kancelarii prawnej i jestem za ta prace wdzieczna do konca zycia, bo tyle ile sie nauczylam to moje. A nauczylam sie przede wszystkim skupienia na detalu. Do tej pory praca tworcza, a tu finanse. Troche mi zajelo nauczenie sie wszystkiego, co wiaze sie adminstracja w firmie, ale w koncu dalam rade. A potem przyszla moja obecna praca. I dzis siedze sobie w moim mieszkaniu w Kabulu i pisze do Was o tym kim jestem i co mnie zdefiniowalo. 

To co mnie zdefiniowalo to tez ksiazki Kapuscinskiego i Jagielskiego. Jagielskiego przeczytalam wszystko az do tej ksiazki o afrykanckich dzieciach zolniezach. Jego pierwsza ksiazka ktora polknelam byla wlasnie ta o Afganistanie: Modlitwa o deszcz. Nie bede pisac o tym jak chcialam byc reporterem wojennym, jak spotkanie Jagielskiego bylo dla mnie wydarzenim zycia. Chce Wam powiedziec co sie stalo z moja wazliwoscia na odmiennosc kulturowa. Spedzilam rok w Afganistanie. "At the end" wszyscy jestesmy po prostu ludzmi. Przyzwyczailam sie do afganskich strojow, nauczylam sie bardzo bardzo podstaw jezyka. Znam kobitki ktore smigaja pod burkami. Sama nosze szalik na wlosach i nawet o tym nie pamietam. Przyzwyczailam sie. Wszystko  to co jest na powierzchni stalo sie normalne. A kiedy wszystko staje sie normalne okazuje sie, ze jestesmy po prostu ludzmi. Ludzmi z dobrymi serduchami, ludzmi z problemami finansowymi, ludzmi ktorzy chca kogos wykorzystac, zostali wykorzystani. Ludzie chca przynalezec i byc kochanymi i szanowanymi. Chca miec ladne rzeczy. Chca miec prace. Chca byc. Tylko, ze egzekwuja to w rozny "kulturowo" sposob. I skoro wszyscy jestesmy rowni i jestesmy po prostu ludzmi to ja rowniez czlowiekiem jestem i mam prawo do postrzegania swiata przez moje wlasne soczewki. I jezeli osoba, ktora traktuje bez przywilejow, bo przeciez jest czlowiekiem jak ja - traktuje mnie w sposob, ktory zakrawa o przemoc.... Jestem obiektem molestowania? Czy mam szanowac tego rodzaju zachowania? Bo sa elementem tej male-dominated culture? Moja odpowiedz brzmi, fuck no! Mam prawo do swojej oceny tego jak jestem traktowana. A wybitnie nie lubie byc molestowana i traktowana jak nie-czlowiek, bo jestem z innego swiata i (o nie!) jestem kobieta. 

I tak sobie mysle, ze najlatwiej byc kulturalnie poprawnym w Polsce, gdzie mniejszosci narodowe nie stanowia "problemu" i w gruncie rzeczy za bardzo sie od siebie nie roznimy. Latwo mowic na temat relatywizmu kulturowego jesli samemu nie jest sie "tym innym" i "napietnowanym". A ja tu nie pisze z pozycji sily i wladzy. Jestem mloda kobieta w Afganistanie. A nie mezczyzna w kwiecie wieku (jak Jagielski, kiedy to przyjechal). I oczywiscie nie jestem po prostu mloda kobieta wobec Afganskich standardow, jestem ekspataka. I to wszystko jest skomplikowane i nielatwe. 

Teraz dostalam do reki narzedzie - moja prace - ktora moze cos w tym kraju odrobinke zmienic. Nie bardzo. Nie cud. Nie wielkie rzeczy. Mala rzecz. Male oddzialywanie. Postaram sie to wykorzystac. Ale ja nie patrze na "Afganczykow" jak na ofiary. Ktore potrzebuja POMOCY. Sa biernymi odbiorcami pomocy miedzynarodowej, a my sie mamy zachowywac jak w skansenie tradycji. Nie. Wiele ludzi ktorych znam ma w sobie sile i determinacje ktorej zycze sobie samej i Wam moi drodzy czytelnicy. Afganistan jest w dynamicznej zmianie ktora sie zbliza, ktora jest polityczna, kulturowa. A na samym koncu chodzi o to, zeby miec wystarczajacego farta, zeby niebyc nigdzie podczas wybuchow, miec co zjesc i z kim porozmawiac. Wszyscy jestesmy ludzmi. 

4 komentarze:

  1. Dziekuje, pozdrawiam. Aleksandra

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo ciekawie napisałaś o sobie! masz dopiero 25 lat a tyle doświadczeń, gratulacje!!!

    i pomimo, że w ogóle nie interesuje mnie Afganistan poczytam blog... może zostanę na stałe! :)

    OdpowiedzUsuń