Właśnie wróciłam z niesamowitego koncertu. Wyobraź sobie, że jest księżycowa noc w Kabulu.P rzekraczasz brame jednego z ogrodów. Mijasz starszego Czlowkidora w tradycyjnych afgańskich szatach, wchodzisz, a na trawie wśród drzew granatu, wśród migdałowców i figowców siedzą na trawie i pod baldachimami piękni - w świetle świec - ludzie. Afgańczycy, cudzoziemcy. Rozmawiają, popijając czerwone wino. Trawa jest tak intensywna, że prawie granatowa. Rozpoczyna się koncert. Gra wiolączelistka i perkusistka. Zdejmujemy buty gdy siadamy na afgańskich dywanach. Znajome twarze. Wiolączelistka jest smukłą blondynką o słowiańskim rysie i amerykańskim wychowani, perkusistka być może ma afgańskie korzenie. Woda i ogien. Woda ognista. Zaczynają grac, świece migoczą, improwizują. Mieszają brzmienia z poezją. Improwizują - rozmawiają. A na bis proszą, żeby publiczność powiedziała cztery słowa, a one ułożą je i zaimprowizują. Cztery słowa: love, Kabul, nature, fire. I tak właśnie zagrały.
Wow. Ale jak to wino?
OdpowiedzUsuńNo tak - wino :) Prohibicja to mit. Jest nawet dostawa wodki do domu - na telefon. Oczuwiscie nikt rozsadny jej nie zamawia, bo dziwnie pachnie i jest obawa, ze to wlasciwie wcale nie jest przemyt z Uzbekistanu, ale samogon. No i raczej nikt rozsadny nie zaufa samogonowi z Uzbekistanu. Alkohol w Afganistanie to w ogole jestemat na notke. :)
OdpowiedzUsuńOczywiscie mialam na mysli, ze samogon jest robiony w Afganistanie.
Usuń