Druga w nocy. Pisze pre&post testy na jutrzejszy trening
i jem galaretki w czekoladzie przywiezione z Polski (ostały się jeszcze tylko
dla tego że jest zwykle za gorąco na czekoladę). Rozlegają się syreny.
Przygaszony odległością dźwięk syren przecina nocne kabulskie powietrze. Czas
wstać Panowie (Panie wstały wcześniej) czas zjeść to co Wasze żony i matki
ugotowały na to nocne-wczesne śniadanie. Mamy Ramadan. Od świtu do zmierzchu
Afgańczycy nie jedzą i nie piją. I tak przez miesiąc – święty miesiąc. Macie
godzinę na to, żeby się napić, zapalić i jeść. Napić się na zapas nie możecie,
ale najeść – chociaż trochę tak.
Ramadan zaczął się 10 lipca – chociaż podobno były jakieś
problemy z księżycem i część rozpoczęła święty miesiąc kalendarza księżycowego
9 lipca. A mój przylot wszedł właśnie na pierwszy jego tydzień. Powiem szczerze
– nie jest łatwo chować się w biurze z tym, że piję i jem. Bo nie ma opcji,
żebym przestrzegała zasad Ramadanu. Staram się przestrzegać wrażliwości
kulturowej i nie otwierać oszronionej coli przed Shinwarim, przy 38 stopniach.
Shinwarim który nie pił od 10 godzin.
Muszę powiedzieć że to był jeden z tak spokojnych tygodni,
że nie pamiętam już dawno takiego. Tylko dwie eksplozje – żadnych ofiar.
Najprawdopodobniej wypadek w składzie materiałów wybuchowych armii. Skąd wiemy,
że to nie byli „źli goście”? Bo byśmy o tym słyszeli. Jak się dowiedziałam –
jak jest to wypadek/ćwiczenia armii – jest to tuszowane. Hmm… nie żeby dało się
zatuszować dwie eksplozje które mnie obudziły, ale można nie wdawać się w
szczegóły.
Pod względem pracy – mam wrażenie, że nie było gorętszego okresu
od dawna.
W ostatnim tygodniu dostałam tyle inspiracji, że jeszcze
tego nie przetworzyłam. Jest to powiedzenie: gość w dom, Bóg w dom – prawda? No
więc ja rzadko mam gości. Zwykle jestem tą osobą która pojawia się na schodach
z uśmiechem i plecakiem. Ale teraz jest inaczej bo moja życiowa podróż stała
się stacjonarna. I właśnie dlatego miałam szansę znaleźć się po drugiej
stronie. W dość „egzotycznych” warunkach. Na schodach mojego domu poznałam
najbardziej niesamowitą osobę, która przywiozła mi do Kabulu świat. Miałam to
uczucie, ze gość w dom, świat w dom. Jakby całe doświadczenie prawdziwej
podróży oraz mądrość która z niego wynika rozświetliły kabulskie niebo. A po za
tym było po prostu mega zabawnie.
http://www.katarzynatolwinska.com
– to link który macie odwiedzić.
Pamietam, że w jednym z klasycznych tekstów antropologicznych,
które czytałam na studiach licencjackich był ten który zrobił na mnie duże
wrażanie mówiący o tym, że w zależności od środowiska naturalnego w jakim
żyjemy, zbudujemy więcej słów opisujących je szczegółowo – i tak podobno
Eskimosi mieli mieć kilkadziesiąt określeń na śnieg specyfikujących co to
dokładnie za typ śniegu. Jak dla Eskimosa (z tego tekstu) śnieg tak dla expata
w Kabulu stres. Myślałam, że my tu przeżywając tak specyficznie nasz życia
doświadczamy szerokie spektrum stresów. Stres w korku ulicznym kiedy stoisz za
samochodem UN (potencjalny cel), stres kiedy słyszysz wybuch o świcie – gdzieś w
większej odległości - ale zapadasz powrotem w sen, stres kiedy czytasz jakie
budynki są na liście „złych gości”, stres związany z klaustrofobia – nie możesz
chodzić swobodnie po mieście, stres związany z faktem, że mieszkasz z własnym
szefem, stres związany z tym, że musisz być kulturowo poprawny. Stres nasz
codzienny.
Może zjem jeszcze jedna galaretkę? Na dobranoc? Zanim
przyjdzie świt a wraz z nim nowe wyzwania.