Ostatni raz próbowałam udawać, że Kabul to "normalne" miejsce jakieś dwa lata temu. Pamiętam, że chodziliśmy wtedy całkiem często do Instytutu Francuskiego. Głównie występy lokalnej szkoły muzycznej. Szkoła muzyczna jest super, bo pieniądze nie są barierą - dzieci z biedniejszych rodzin nie płacą za czesne. Chodzi o talent muzyczny i o rozwój. Najbardziej podobały mi się te utwory które łączyły muzykę pochodzącą z Afganistanu i tą wywodzącą się z tradycyji europejskiej. Szkoda, że ukradziono mi telefon na którym mialam nagrania z tych fajnych chwil.
W każdym razie - chodziłam na koncerty, spotykałam się ze znajomymi, dużo pracowałam, chodziłam na siłownię (za żadko). Normalne życie. Nie pamiętam czy wtedy często były wybuchy, czy nie. Z pewnością rzadziej niż częściej, bo nie pamiętałabym tego czasu tak dobrze. Było normalnie. Pomyślałam - bardziej zrelaksowana - że czas poszerzyć horyzonty. Czułam, że ja tu w Kabulu, a tam świat pędzi. Jako (wątpliwe) remedium wymyśliłam, że zacznę działać na instagramie. Wklejałam zdjęcia z ulic kabulskich - wiele osób to robi, nic personalnego. Ktoś tam zaczął mnie followować, ktoś lubił moje zdjęcia. Zrobiło się tych osób ze sto. Raz zapostowałam zdjęcie z jednego z koncertów w tym właśnie Instytucie Francuskim. Komentarz który dostałam uzmysłowił mi głupotę tego co robiłam. Młody człowiek z dobrym angielskim pisał, że widział mnie w IF na koncercie i bardzo żałuje, że nie podszedł. No jasne. Wygooglował mnie na facebooku, po tym jak zobaczył zdjęcie z koncertu? Może spotaliśmy się kiedyś wcześniej? Nie sądzę. W każdym razie wiedział jak wyglądam. I był w IF kiedy i ja tam byłam. To był kubeł zimnej wody i lekcja.
To oczywiście nie znaczy, że przestałam chodzić na koncerty tylko to, że zamknęłam Instagram.
Kika miesięcy później siedzimy ze znajomymi w ostatnim rzędzie. Chłopak przed nami wstał, wyszedł i zostawił plecak na siedzieniu obok. Muzyka grała a ja patrzyłam na ten plecak. Mogę chyba powiedzieć, że oblał mnie pot i nie będzie to przesada. Przeczucie? Może. Poprosiłam towarzyszącego mi kolegę, aby zapytał drugiego młodego gościa przed nami czy ten plecak jest jego, lub tego który wyszedł. Kolega najpierw bagatelizował moją obawę, ale potem, zapytał młodzieńca o plecak. Wszystko się wyjaśniło, chłopak zrozumiał naturalność tego pytania. To nie była bomba tylko jego książki. Koncert był przedni.
11 grudnia 2014 w IF, w tej właśnie sali, wysadził się kilkunastoleni chłopak. To było przedstawienie potępiające zamachy samobójcze, jeżeli dobrze pamiętam. Co za "dobry" timing. Dyrektor szkoły muzycznej siedział przed nim. Został bardzo ranny i stracił częściowo słuch. Nie mogę sobie wyobrazić co to musiało znaczyć dla kogoś kto poświęcił swoje życie muzyce. Najważniejsze, że przeżył. Słuch wraca. Tego dnia nie było mnie tam, ani nie miało mnie tam być. Taki fart.
A czemu do tego wracam? O pracy z założenia nie piszę, a to taka pocztówka z przeszłości. Nic w niej z melancholii. Po prostu.
Tu można usłyszeć młodych muzyków z kabulskiego ANIMu oraz indyjskich wykonawców, którzy występowali z nimi któregoś dnia w lecie 2014.
Odsyłacz do youtube.
---
Dzisiaj był atak na Francuską restaurację w Kabulu, wiem że to tylko jeden z wielu ataków, że ludzie giną setkami, że jest tyle cierpienia. Ale dla mnie to właśnie miejsce Le Jardin na Ulicy Dziewiątej ma w sobie wspomnienia i ono jest dla mnie ważne. Tak ja IF. Tak jak Taverna du Liban. Tak jak więcej z mojego życia w Kabulu wybudowanego jak zamek z piasku który rozrywany falami historii wali się dzień po dniu.